piątek, 29 maja 2015

Eva Natura. Masło do ciała. Migdał i kokos.

Pielęgnacja ciała weszła mi w nawyk, rzadko kiedy odpuszczam sobie nawilżanie ciała po kąpieli. Dzieje się tak tylko wtedy, gdy padam zupełnie z nóg, ostatnio często doświadczałam tego stanu bezsilności (stąd też brak mnie samej, na blogu). Nogi odmawiały współpracy, żądały podstawienia łóżka od razu po przekroczeniu progu mieszkania, druga sytuacja gdy przymykam oko na balsamowanie, to niestety moje niedopatrzenie i wchodzenie do kąpieli w takim pośpiechu, że zapominam o tym by pozamykać okna w mieszkaniu, wycieram się wtedy i ubieram lotem błyskawicy.
Ostatnim powodem, który skutkuje bojkot balsamowania, to kiepskiej jakości kosmetyk, na który kręcę nosem, z którym współpraca nie układa się po mojej myśli. Drażni konsystencją, zapachem, bądź też nie pasuje mi, bo jestem kobietą i taki mam kaprys, by go nie lubić.

Wstęp przydługi i jak nietrudno się domyślić, nie będzie dziś zachwytów, choć kiedy przygotowywałam zdjęcia produktu, liczyłam na słodką, jadalną wręcz, cowieczorną rozkosz.


Kosmetyk ma bogatą jak na masło przystało konsystencję. Sama aplikacja nie sprawia większych trudności, nawet długość wchłaniania nie jest jakoś uporczywie nieznośna, choć w kryzysowym nicniechciejstwie, wmawiałam sobie że to zbyt wiele jak na moje siły.
Nawilżenie jakie zapewnia kosmetyk, jest wystarczające, nawet dla mojej skłonnej do przesuszeń skóry. Co jest więc nie tak?
Zapach - jego znieść nie mogę. Otwieram opakowanie i jak obuchem w łeb, a raczej kokosem w nos, ale niestety nie jego wnętrzem, to byłoby zbyt piękne, ktoś kokos postanowił rozbić o nasze czoło i spowodować pulsujący, tętniący ból głowy, który skutkować będzie nudnościami i ogólnym rozdrażnieniem i agresją.

Zapach drażni, odpycha, mdli, jest chemiczny, natrętny, jest to kokos w najgorszym wydaniu. Za nic znieść go nie mogę, choć na całe szczęście szybko znika ze skóry. Mimo to, te kilkanaście minut w jego towarzystwie nie należy do najmilszych, stąd też już sam proces aplikacji i wmasowywania w skórę zbrzydł mi całkowicie. W międzyczasie posiłkowałam się próbkami innych kosmetyków, by odzyskać radość pokąpielowej pielęgnacji.

W przyszłości będę unikać maseł tej marki, nasze gusta zapachowe, to dwa zupełnie odległe bieguny.


piątek, 8 maja 2015

Lily Lolo. Cień prasowany. Truffle Shuffle

Uwielbiam cienie do powiek i zabawę nimi, to żadna tajemnica. Są one jednym z trzech najczęściej kupowanych przeze mnie kosmetyków, zaraz obok pędzli i płynów do kąpieli.
Nie potrafię odmówić sobie okazji do przetestowania nowych dla mnie formuł, kolorów, marek. 
Nie dziwi więc fakt, że cienie prasowane Lily Lolo, które były dla mnie nowością, musiały z miejsca przejść testy i szybko pojawić się też na powiece.

Kolor na który się zdecydowałam to Truffle Shuffle, który jest ukrytym, nieśmiałym  i upartym kameleonem, ale o tym już niżej.


Małe, płaskie opakowanie, świetnie sprawdza się na podróż. Zajmuje tak niewiele miejsca,  że praktycznie nie odczujemy dodatkowego cienia w bagażu. Decydując się na kolor tak uniwersalny, jakim jest brąz, jednym cieniem możemy wykonać znaczną część makijażu oka. Rozświetlając tylko wewnętrzny kącik i stopniując natężenie koloru w zewnętrznym, mamy wykonany cały makijaż powieki.
To co zwraca również uwagę, to duże lusterko i mocne zamknięcie, nie ma obaw że otworzy się podczas transportu, nie ma mowy, to nierealne, mogę to zagwarantować.


Jako posiadaczka powieki tłustej, każdy cień nakładam na bazę, tak aplikowany trzyma się calutki, długi dzień, ten również dobrze z nią współpracuje.

Kolor Truffle Shuffle ma wiele z kameleona, w opakowaniu i zaraz po wklepaniu w powiekę jest chłodnym brązem, jednak w miarę rozcierania dochodzę do ciepłego, czekoladowego odcienia. Bywa że w słońcu mieni się zielenią z fioletem, a co najważniejsze staje się opalizującą taflą, niczym woda lśniąca w słońcu! Patrząc na cień w opakowaniu, w życiu bym nie powiedziała że da taki efekt.

Spójrzcie poniżej, lewa strona lśni (zdjęcia były robione w słońcu)


Nasycenie koloru łatwo można stopniować, dobrze się go rozciera, podczas aplikacji nie osypuje się nadmiernie, dobrze łączy się również z innymi cieniami.

Ciekawa jestem jasnych odcieni, do rozświetlenia łuku brwiowego, czy wewnętrznego kącika, a może na szczyty kości policzkowych, też by się nadawały. Jeśli też tak opalizują i dają efekt tafli, myślę że ładnie by wyglądały.



Podoba mi się takie wykończenie w makijażu oka, lubię jeśli coś lśni, ale bez drobinek. Nieszablonowy brąz, odmieni każdy dzienny makijaż.

wtorek, 5 maja 2015

Schwarzkopf Professional. Q10 plus. BC Bonacure Time Restore szampon

Szampony potrafią zachwycić, rzadko mi się to zdarza, ale jednak.
Nie trudno się więc też domyślić, że skieruję dziś pod adresem szamponu widocznego poniżej, kilka pochwał i miłych słów.


Kupiłam go niezupełnie przypadkowo, jedna z klientek regularnie przychodziła po ten i tylko ten szampon, żaden inny. Kiedy został objęty promocją i za 500ml zapłaciłam coś koło 28zł, nie mogłam przejść koło takiej okazji obojętnie. Duża pojemność, do tego pompka i ta cena, okazja czyni kupującego ;)



Szampon jest niesamowicie kremowy, ale nie jest przy tym przesadnie gęsty, świetnie się pieni i dobrze rozprowadza na włosach. Piana jest mięsista, zbita, więc przyjemnością staje się codzienne mycie. Włosy już od pierwszych chwil robią się gładkie, miękkie w dotyku i rozplątują się podczas samego mycia. Myślę że spokojnie mogłabym obejść się raz na jakiś czas bez odżywki, zresztą używa go również moja mama (za moją namową), a ona nakładanie odżywki pomija, mimo to jest zachwycona szamponem i już dopytywała gdzie można go kupić.

Zazwyczaj do szamponu nie przywiązuję dużej wagi, ten jest wyjątkiem od reguły i widzę pozytywne efekty jego stosowania, mimo iż tak krótko pozostaje na włosach, to nie jest dla ich wyglądu obojętny.

Używam go codziennie, nie wyobrażam sobie bowiem nie umyć rano włosów. Raz na około 10 dni używam szamponu typowo oczyszczającego. Tak wypracowana rutyna dobrze się u mnie sprawdza.


Czasem szampon to tylko środek myjący, ten potrafi zrobić duże wrażenie.

poniedziałek, 4 maja 2015

Bielenda. Afryka. Dwufazowy olejek do kąpieli. Figa&Daktyl. Nawilżenie + regeneracja.

Kąpiel to coś co uwielbiam, codzienna czynność, która przynosi mi tak dużo frajdy, relaksu i odpoczynku. Nie sama woda, a tym bardziej nie łazienka daje mi tyle przyjemności. Duży udział w tych chwilach mają kosmetyki umilające mi ten czas.

Seria Bielenda Afryka była mi znana od lat, zużyłam wiele opakowań mleczka do ciała z tej linii zapachowej, natomiast dopiero niedawno skusiłam się na olejek do kąpieli. Jednym z powodów była chęć wypróbowania czegoś nowego, ale głównym motorem w momencie  zakupu była świetna promocja, dzięki której zestaw kupiłam za 15,99zł, gdzie oprócz tego olejku zyskałam również tak lubiane przeze mnie mleczko do ciała.


W olejku mam ciągłość zapachu znanego mi z mleczka, na to też liczyłam. Uwielbiam tę kompozycję zapachową, która w moim odczuciu jest bardziej przyprawowa i korzenna, niż daktylowo-figowa.

Olejek zapewnia mi również dość pokaźną pianę, która utrzymuje się przez całą, długą kąpiel. Nie byłabym sobą gdybym nie pomarudziła na intensywność zapachu, bo dla mnie nawet jeśli jest on wyczuwalny, to ciągle mi mało. Bywa że wlewam go więcej, by móc rozkoszować się nim ze zdwojoną siłą. Nie wzgardziłabym świecą o tym zapachu, mgiełką do ciała, czy też kremem do rąk.

Właściwości pielęgnacyjne, są mocno dyskusyjne, dla mnie jednak najważniejsze jest to, że nie podrażnia, nie wysusza, nie uczula, nie oczekuję od niego poprawy nawilżenia, z tym walczyć muszą już balsamy, masła i mleczka.


Ogólnie olejek oceniam na plus, nawet duży PLUS, choć wylewając go więcej, jego zawartość znika w mgnieniu oka. Jeśli tylko będę mieć okazję, kupię go ponownie.

Nowe umilacze kąpieli zawsze są mile widziane, może jakieś polecacie? Efekty specjalne typu piana, zapach i kolor, witam zawsze z otwartymi ramionami. Na jakie produkty zwrócić uwagę?

niedziela, 3 maja 2015

Lily Lolo. Podkład mineralny - China Doll

Podkład mineralny był na mojej liście zakupowej od dawna. 
Kiedyś miałam próbki kilku i najbardziej odpowiednim wydawał mi się ten Lily Lolo, w kolorze China Doll.Na Targach Beauty Forum w Warszawie, miałam okazję upewnić się, że ten kolor nadal jest dla mnie właściwy, poznałam też tajniki właściwej jego aplikacji.
Dzięki uprzejmości Costasy, mogę cieszyć się tym kosmetykiem na własność.

Od jakiegoś czasu testuję go na swojej twarzy, przy obecnym kiepskim stanie mojej skóry.
Jeśli jesteście ciekawi jak się sprawdza, zapraszam do dalszej lektury.


To co ujęło mnie już na samym początku, to opakowanie. Sam kartonik, minimalistyczny, elegancki, piękny w swej prostocie. Długi czas nie potrafiłam się z nim rozstać. Wiem, sroka jestem, ale dopiero pośpiech dnia codziennego, zmusił mnie do rozstania  z nim, a to tylko dlatego, by szybciej móc korzystać z produktu.
Sama puderniczka dalej jest utrzymana w tonacji bieli z czernią, zakrętka jest solidnie wykonana, a wnętrze przemyślane tak, by móc podkład zabrać ze sobą w podróż, bez żadnych konsekwencji.


Otwory w sitku aplikują puder oszczędnie, a wygodne zamykanie, uniemożliwia wysypywanie się produktu w niekontrolowany sposób.


Podkład jest drobno zmielony, dzięki czemu dobrze się nim operuje, nie tworzy plam, a pigment równomiernie się rozprowadza. Odpowiednia aplikacja pomaga uniknąć pylenia.

Każdorazowo wysypuję odrobinę podkładu na pokazany wyżej spodek, następnie kolistymi ruchami pędzla wtłaczam puder w jego włosie, omiatam tak do skutku, potem strzepuję nadmiar, uderzając bokiem trzonka o spodek i czynność powtarzam. Na koniec uderzam nasadą trzonka o blat komody, tak by produkt osiadł głębiej w pędzlu. 
Unikam pylenia, kontroluję też tym samym równomierne rozłożenie pigmentu.

Kolor China Doll, jest dość jasny, podczas nakładania wydawać by się mógł nawet zbyt jasny jak dla mnie, jednak po chwili idealnie stapia się ze skórą. Jak dla mnie jest  waniliowo-porcelanowy, bez żadnych różowych podtonów.


Odpowiednia aplikacja pomaga w satysfakcjonującym stopniu zakryć niedoskonałości, czy też zaczerwienienia i przebarwienia. W miejscach gdzie potrzebuję dodatkowego krycia, dokładam kolejną, mniejszą warstwę podkładu.
Delikatne omiatanie pędzlem zapobiega podrywaniu suchych skórek, których widoczność po wykonaniu całego makijażu, mogłaby mocno zepsuć cały efekt.

Końcowy rezultat zależy w dużej mierze od kremu jaki nakładamy na skórę, każda z nas musi przepracować posiadane kosmetyki, pod kątem współpracy z taką formą makijażu (musimy też mieć dłuższą chwilę, by krem mógł lepiej się wchłonąć). Niesie on jednak niesamowite korzyści, nie zauważyłam żadnego negatywnego wpływu na stan mojej cery, do tego jest lekki, nie czuć go na twarzy, a przypudrowany pudrem matującym Lily Lolo, na długo pozostaje naturalnie matowy w strefie T.

Ja muszę jedynie kontrolować ciągłe pocieranie nosa, bo niestety jestem w stanie zetrzeć podkład w tym miejscu, zupełnie nieświadomie.



Wiosna i lato są idealną porą, by przejść na taki rodzaj podkładu i zadbać o to, by makijaż był mniej wyczuwalny na twarzy. Komfort noszenia takiego podkładu, bije inne na głowę.

sobota, 2 maja 2015

Zakupy z miesiąca kwietnia 2015 r

Kwiecień figli mi nie splatał, udało mi się ograniczyć zakupy kosmetyczne do stanu, który jest chyba do przyjęcia. Nie ma tutaj zbytniego szaleństwa, jest umiar i sporo radości z kupionych rzeczy.

Hebe skusiło mnie promocyjną ceną na wcierkę Jantar - 9,79zł, kupiłam więc dwie. Kolejnym nabytkiem była paletka do brwi i oczu Misslyn - 14,99zł, od razu mogę dodać że dwa skrajne kolory są świetne, a środkowy okropny.



W Kauflandzie złapałam zestaw Bielenda Afryka w okazyjnej cenie - 15,99zł. W skład  wchodzi znane mi już mleczko, jednak tym razem to olejek był celem zakupu. W cenie jednego kosmetyku mam dwa.



Kolejny Dzień Darmowej Dostawy na stronie sklepu Vipera skutkował impulsywnym zakupem kolejnych paletek magnetycznych, tym razem wzięłam tę największą i średnią - całość ok. 85zł. W dużej umieściłam już róże Bourjois, które miałam w opakowaniach testerowych.



Makro odwiedzam rzadko, kiedy jednak nadarzyła się okazja, zawędrowałam na dział z kosmetykami. Znalazłam tam 3 warianty płynu do kąpieli Tesori d'Oriente, nie mogłam wybrać tylko jednego, podobały mi się wszystkie. Cena za 500ml - 18,44zł.



Na poprawę humoru, w połowie miesiąca kupiłam brakujący, nowy kolor 120 z kolekcji Liquid Metal.



Dopięłam swego i zdobyłam cienie z poprzedniej limitowanki Catrice. Mylnie sądziłam jednak że będą dawać wykończenie zbliżone do serii Liquid Metal.



Czyściki Jordan to zapas przed planowaną, ważną dla mnie, długo wyczekiwaną zmianą.



Sami widzicie, nie ma tego dużo i muszę przyznać że radość z tego stanu i z samych tych rzeczy jest spora, większa niż do tej pory.

W międzyczasie zaliczyłam trzykrotne zakupy ubraniowe w Takko, nie umiem niestety sensownie pokazać tego co kupiłam, choć bardzo bym chciała. Korzystałam przy prawie każdym zakupie ze zniżki, promocji, czy też wyprzedaży, czuję się więc w pełni rozgrzeszona.

Jak Wami minął kwiecień? Kosmetyczne -40, -49% spustoszyło Wasze konta?

piątek, 1 maja 2015

Projekt denko - kwiecień 2015r

Kwietniowa torba denkowa zaskoczyła mnie niesamowicie, nie spodziewałam się że aż tyle kosmetyków udało mi się zużyć, a z niektórymi definitywnie rozstać się na tym poziomie znajomości, do jakiej dotarliśmy. Kwiecień był po części miesiącem kilku chwil spędzonych na porządkach, stąd też parę wyrzutów z którymi nie widzę dalszej przyszłości.

Przejdę do rzeczy, bo jest co opisywać.



Denko obfituje jak zwykle w produkty kąpielowe, jak i te do nawilżania ciała, coś do włosów, do twarzy, jak i kilka rzeczy z kolorówki.


 - Kneipp. Perełki do kąpieli. Królowa nocy z olejkiem Babassu, umiliły mi dwie kąpiele. Fioletowa woda i przyjemny zapach to to, co mi odpowiada. recenzja
-Clarena. Caviar Body Mousse, Miniatura 15ml starczyła na kilka użyć, przyjemny kosmetyk, ale bez porywu serc.
- Nuxe. 24hr Mousturizing Body Lotion. Cudowny, kwiatowy zapach uprzyjemniał stosowanie, z przyjemnością zużyłabym pełnowymiarowe opakowanie. Szybko się wchłaniał, zostawiał skórę satynową i miłą w dotyku.
- Soraya. Intimio. Neutralize. Zwykły płyn, żaden chyba poza Tołpą, nie wywarł na mnie większego wrażenia.
- Balsamy stanowiące uzupełnienie linii zapachowych. Nie zużyłam w całości, bo najpierw było mi ich szkoda, używałam je od święta, a potem skóra wymagała już typowo mocno pielęgnacyjnych balsamów.
- Venus. Żel do golenia, tutaj już o wiele lepiej niż w przypadku pianek tej marki. Żel lepiej trzyma się skóry, mimo to zdecydowanie wolę Isanę.
- Yasumi. Topaz Glamour. Cukrowy peeling do ciała. Niesamowicie przyjemny, orzeźwiający zapach pomarańczy, skóra zostaje złuszczona, a przy tym jest miękka i nawilżona. recenzja
- Farmona. Let's Celebrate Dwufazowy olejek do kąpieli. Zapach z opakowania piękny, szkoda że w wannie jest słabo wyczuwalny. recenzja
Stenders. Feel the Glamour. Luksusowy żel, który dawał niesamowity relaks i odprężenie. Zapach był niesamowity, a sam żel gęsty i wydajny. recenzja
- Bielenda. Olejek do kąpieli. Hermony. Mandarynka i werbena. Uwielbiam te olejki, zwłaszcza że kupiłam je po 4zł z hakiem. Duża piana i niesamowita frajda z kąpieli w niej.
- Chantal. Prosalon. Keratyna w płynie. Bez spłukiwania, zastępowała mi odżywkę dwufazową. Nie obciąża włosów, stanowi również termoochronę przy stylizacji ciepłem. recenzja
- L'Occitane. 5 essential oils. Repairing. Uwielbiam zapach tej serii, ziołowy, zielony, roślinny. Szampon jest gęsty i starcza na długo. 


- Farouk. Jedwab. Niby w porządku, jednak zdecydowanie wolę serum z olejkami.
- Moroccanoil. Miniatura Kuracji do włosów delikatnych lub farbowanych na blond. Świetny kosmetyk, o cudownym zapachu, sprawia że włosy stają się sypkie, miękkie i gładkie.
- SVR Provegol Gel Surgras, miniatura, zużyłam do mycia ciała. Dobrze oczyszcza, nie wysuszając przy tym.
- Clarena. Stem Cells Cream. Część zużyłam na twarz, resztę już na dekolt, mam mieszane uczucia.
- Zużyłam kulę do kąpieli z Biedronki.
- Cuccio, miniatury maseł do ciała - takie sobie
- Organique. Mydło glicerynowe Luffa Grecka, lubię od czasu do czasu mydła z Luffą
- Tami, płatki 2x120. Używam ich regularnie i bardzo lubię.
- Oeparol. Hydrosense. Krem nawilżający - nie zużyłam całego, nie podszedł mi zupełnie.
- Bielenda. Ogórek i Limonka. Moja cera przechodzi totalną transformację, tonik matujący okazuje się być już nie dla mnie.
- Gerovital. H3 Evolution. Tonik do demakijażu. Fikuśne opakowanie, gorzej jednak z działaniem. recenzja
- Serum Babuszki Agafi. Niestety nie dla mnie, pomimo tylu zachwytów w sieci, mnie niestety zapycha.
- Lierac. Hydra-Chrono+ miniatura, która zrobiła wiele dobrego, polubiłam się z tym kosmetykiem.
- Figs&Rouge Balms. Nie dla mnie, szału nie widzę.
- Tołpa. Hydrativ. Maska-Kompres, lubię maski Tołpa, ta również mi podpasowała. recenzja
- Ava. Serum nawilżające w ampułkach. Mam jeszcze mieszane uczucia, zużyję następne fiolki, może wtedy wyrobię sobie opinię.
- Oillan Balance. Multi-lipidowy krem do twarzy. Przyjemna próbka, jednak przed zakupem musiałabym poużywać dłużej.
- Bandi. Hydro Care. Krem Intensywnie nawilżający, jeden z moich ulubionych kremów.
- Biovax. Maska do włosów słabych i skłonnych do wypadania. Wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Włosy były gładkie, miękkie i miłe w dotyku.


- L'Biotica. Złuszczająca maska do stóp. Nakładam ją kolejny raz. Lubię efekt miękkich stóp jaki mi funduje. recenzja
- Garnier. Olia. 5.0 Brąz - mój pierwszy raz z tą farbą i jestem bardzo zadowolona zarówno z koloru, jak i z trwałości farby.
 - BingoSpa. Kolagen do ciała - nic szczególnego
- Joko Virtual, Jakiś stary testerownik, mnóstwo brokatu i nic poza tym. Przeleżał w szafce już zbyt długo, ląduje w koszu.
- Sephora. Baza pod podkład - kiedyś z pewnością kupię całe opakowanie.
- Biały cień pojedynczy. Zużyty do dna.
- 2 próbki zapachów
-  masa wyrzutków kredek, pomadek i cieni.

Do kosza trafiła również spora ilość lakierów do paznokci.


Udało mi się zużyć sporo kosmetyków, cieszę się też, że uporałam się z tymi nieużywanymi. Od razu jest mi lżej. Będę teraz trochę rozsądniej kupować nowe.


A jak Wam poszło w tym miesiącu?