wtorek, 9 października 2012

Perfumeryjny świat - Calvin Klein, Euphoria Blossom

Chodziło mi po głowie od dłuższego czasu to, by opisywać pojedynczo zapachy przeze mnie posiadane.
Jeden wpis na tydzień, dotyczący jednego zapachu - tego który w danym momencie jest u mnie na świeczniku,  pomysł chodził mi od roku po głowie, a jak widać wpisu do tej pory brak, zapał słomiany? czy weny brak, sił, czasu? bo chęci były.

Odbiór zapachu to rzecz tak subiektywna, że tylko to mnie powstrzymywało.
Jednak na próbę mogę się z tym zmierzyć.

Jakiś czas temu wałkowałam zapach Calvin Klein, Euphoria Blossom bo uparłam się że go wykończę przed jesienią i to on idzie na pierwszy ogień.



W posiadaniu 100ml tester i stąd nie ma on korka, co mnie osobiście nie przeszkadzało w przypadku tego zapachu.


Pamiętam dobrze jego początki u mnie, była to zima i nosiłam go z ogromną przyjemnością, można by powiedzieć że jak każdy nowy zapach w kolekcji, jednak on towarzyszył mi przez kolejne dni i tygodnie niezmiennie.

Zapach świeży, soczysty, wydawać się by mogło że typowo letni czy wiosenny, ale jednak zimą tryskał życiem, gdy cały świat wkoło był oszroniony i zsypany śniegiem.

Świeżość trwa przez dobre 3-4 godziny, zapach ma w sobie odrobinę cierpkości, nie jest to w żadnym razie słodziak owocowy, ulepny, czy drażniący.
Chłodny, z dystansem, może nie wyróżniający się z tłumu, ale przyjemny.
Jest jabłko i piwonia, wszystko jakby zmieszane, schłodzone i wtłoczone do wnętrza flakonu dla naszej przyjemności. Ciężko mi było rozłożyć ten zapach na poszczególne nuty, doszukać się tutaj ich wszystkich, dla mnie zapach nie wybrzmiewa, nie rozwija się ferią nut, po prostu jest, trwa i kończy się tak samo jak zaczął.
Nie pomniejsza to jednak jego uroku, jest taki jak flakon - oszroniony lodem, kruchy, mroźny.

Wykończyłam go we wrześniu, odszedł na emeryturę na dno szafy. Powrotu nie planuję, bo choć ładny, moje serce pozostaje otwarte na nowe doznania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz