poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Farmona. Tutti Frutti. Peeling do ciała. Wiśnia i porzeczka - niepozorny, mocny zdzierak

Na blogu zrobiło się mocno kąpielowo, kosmetyki z tej właśnie kategorii pojawiają się najczęściej w moich recenzjach. Nic dziwnego, to one dają mi teraz najwięcej frajdy i przyjemności. 

Niemniej jednak, makijaż oka to nadal mój konik, jednak opisanie kolorowych kosmetyków wymaga więcej czasu i przygotowań, szczególnie przy tak częstych zmianach kolorów i  marek. Przez ostatnie miesiące używałam niektórych ze sporą częstotliwością i o nich niebawem coś więcej napiszę.

Wróćmy jednak do kąpieli... a podczas niej, zaserwujmy sobie intensywny i skuteczny peeling, połączony z pobudzającym masażem.  

O dobry, mocny peeling niestety jest coraz trudniej. Mam wrażenie że spora część dostępnych na rynku, to tylko peelingujące żele myjące, a nie klasyczne peelingi, do stosowania raz, czy dwa razy w tygodniu. 
Czasem jednak niepozorna, mała butelka skrywa w sobie tak mocne drobinki i tak ciekawy produkt, że przywraca wiarę w rynek kosmetyczny, z taką oto perełką chciałabym Was dziś zapoznać.


Farmona. Tutti Frutti. Wiśnia i porzeczka peeling do ciała, zaskoczył niedowiarka już przy pierwszym użyciu. Podchodziłam do tej niewielkiej butelki z wielką rezerwą i przyznam szczerze - byłam mocno sceptycznie nastawiona.
Wcześniej używane peelingi w podobnych, niewielkich opakowaniach, tylko delikatnie miziały skórę, nadawały się raczej do codziennego mycia, niż gruntownego złuszczania. 
A tutaj taka niespodzianka, taka siła drobinek, że aż z niedowierzaniem wpatrywałam się w to co, wyciskam na dłoń.


Zapach przyjemny, konsystencja również zadowalająca, jednak nade wszystko, na uwagę zasługuje siła i skuteczność produktu. 
Podczas peelingu, zyskuję przyjemny i mocny masaż. Skórze taka poprawa mikrokrążenia z całą pewnością wyjdzie na dobre. Do tego tak intensywny peeling złuszcza martwy naskórek, zostawiając ciało gładkie i przyjemne w dotyku. Podczas upałów uzależniłam się od mocnego oczyszczania i często go nadużywałam, stosując peeling co drugą kąpiel.

Minusem może być mała pojemność, jednak ma to też swoje dobre strony - często można zmieniać warianty, ja kolejny już mam w łazience, mam nadzieję że będzie równie skuteczny.

Ogromna siła drzemała nieodkryta, w tak niepozornym maluszku. A ja dostałam nauczkę, by nie oceniać pochopnie zawartości i z bardziej pozytywnym nastawieniem podchodzić do nowych kosmetyków.

Peelingi do ciała jakich marek uważacie za najbardziej skuteczne?
 

sobota, 29 sierpnia 2015

Image SkinCare. Vital C. Hydrating eye recovery gel.

Pielęgnacja okolic oczu, od kilku miesięcy znów wróciła na dawne tory. Chętniej sięgam po kremy do tych okolic. Chwilowy zastój spowodowany był kiepskim stanem mojej cery, niestety hormony sieją spustoszenie na mojej twarzy, a ja z bezsilności wolę się nie przypatrywać, nie widzieć i nie zwracać uwagi. Cera nadal wygląda fatalnie, ale ja już się chyba napatrzyłam, więc stan ten mnie już tak nie przeraża i znów zapragnęłam coś przy niej robić, a przede wszystkim nie zaniedbywać stref, na które mam jakiś wpływ.

Do tej pory, dbając o okolice oczu, najczęściej sięgałam po krem łagodząco-kojący z Avene, niemniej jednak, po zużyciu kilku opakowań, kiedy wykończyłam moje zapasy, sięgnęłam po coś zupełnie innego. Nie mówię że Avene jest zły, z pewnością jeszcze do niego wrócę, ale tymczasem miło mi odkrywać właściwości i zalety żelu Vital C.
Markę Image SkinCare kojarzę z Facebooka, nigdzie wcześniej nie miałam z nią styczności, a jak się okazuje, warto przyjrzeć się bliżej ich kosmetykom.


Nowością jest dla mnie forma żelu, z którą wyjątkowo dobrze mi się pracuje. Niewielka ilość kosmetyku wystarczy, by pokryć okolice pod oczami. 
Niemniej jednak tuba jest bardzo miękka, co sprawia że każdorazowo wyciskam zbyt wiele, więc kosmetyk ląduje jeszcze w okolicach ust i bruzdy nosowo-wargowej. Nie zaszkodzi, a może coś  pomoże.
Dodatkowo lekka konsystencja żelu gwarantuje mi szybkie wchłanianie, a skóra staje się satynowa i gładka w dotyku. Nie bez znaczenia jest również delikatny, świeży zapach, który co prawda szybko się ulatnia, jednak uprzyjemnia czas aplikacji.



Najważniejsze zostawiam na koniec - działanie. Jestem w pełni zadowolona z efektu jaki daje żel. Skóra jest wyraźnie nawilżona, jędrna, gładka i elastyczna. Nawet po stresujących tygodniach i nie zawsze przespanych nocach - sińce, czy worki nie są moją zmorą. Twarz wygląda na wypoczętą, a spojrzenie nie zdradza oznak zmęczenia.
Okolice pod oczami są dla mnie szczególnie ważne, bo przy makijażu stawiam na mocniejsze oko i  delikatniejsze usta, zależy mi więc by suche place, zmarszczki, czy sińce nie psuły osiągniętego efektu i nie odwracały uwagi od tego, co nałożyłam na powieki.

Muszę przyznać że z przyjemnością sięgam po ten żel, widzę bowiem efekty, szczególnie jeśli chodzi o nawilżenie skóry. Wcześniej często miewałam w tych okolicach wysuszone placki, które na szczęście ostatnio już się nie pojawiają.

Żel mogę z całą pewnością polecić wszystkim, którzy borykają się z wysuszoną skórą, sińcami i wiecznie zmęczonym spojrzeniem. Ma on w sobie coś, co wyraźnie poprawia stan okolic pod oczami.
Trudno mi się odnieść do tego, czego to dokładnie zasługa, tym bardziej że skład na kartoniku jest inny od tego, który widnieje na tubie. Nie wiem z czego to niestety wynika.


Tak czy inaczej polecam, spełnia zarówno obietnice producenta, jak i moje wymagania.

Jakich kosmetyków do pielęgnacji okolic pod oczami używacie?

piątek, 28 sierpnia 2015

Nivea. Sensitive 3w1 płyn micelarny. Skóra wrażliwa

Płyn micelarny, to chyba zaraz po żelach i płynach do kąpieli, najszybciej zużywany przeze mnie kosmetyk. Nawet tonik pozostaje w tyle, przy takich ilościach płynu micelarnego, jakie idą mi każdego miesiąca.

Płyn micelarny Nivea, pojawił się u mnie nie inaczej, jak za sprawą promocji. Jakoś z marką Nivea mam nie po drodze, już dawno nie sięgałam po produkty tej marki, nic jakoś szczególnie mnie nie przyciągało, nie ciekawiło. Cena, jak nic innego, skłania do zakupu.


Swego czasu płyn micelarny tej marki był mocno promowany, teraz znów jest o nim głośno, tym razem z okazji wypuszczenia nowych, kolejnych jego wariantów. 
Ja zebrałam się dopiero teraz, by podsumować pierwsze zużyte przeze mnie opakowanie, tego dedykowanego skórze wrażliwej. Czyli wypisz wymaluj - mojej.


Opakowanie kosmetyku jest poręczne, a etykieta jasna, przejrzysta i czytelna. Zamknięcie butelki jest szczelne, a sam otwór nie wylewa zanadto płynu, pozwalając kontrolować zużycie.

Co do skuteczności w zmywaniu makijażu, nie mam zbytnio się do czego przyczepić. Może z tuszem czasem miewa trudności i wymaga kolejnego wacika, i dodatkowej chwili na rozpuszczenie pozostałości kosmetyku. Z podkładem, pudrem i tym co na skórze twarzy, radzi sobie bez problemu. Nie powoduje szczypania skóry twarzy, jej wysuszenia czy podrażnienia.

Jeśli makijaż oka jest mocny i w ciemnych kolorach, a u mnie często taki bywa, to oczy mogą zapiec przy kolejnym waciku zmęczone przedłużonym zmywaniem, mimo to ostatecznie płyn daje sobie radę, a oczy szybko wracają do normalności, niemniej jednak muszę to odnotować jako minus.

Cena jest dość przystępna, chociaż teraz Garnier bije większość na głowę, bo za niewiele wyższą cenę dostajemy nie 200, a 400ml.

Sam w sobie płyn jest gody uwagi, bo na drogeryjnych półkach nie zawsze znajdujemy takie, które demakijaż wykonują dokładnie i sumiennie, a ten ostatecznie radzi sobie z całym makijażem.

Z pewnością zużyję 2 kolejne butelki, jakie mam w zapasie, chomicza natura nie śpi, nie pozwoli mi doświadczyć braku następcy, przez najbliższe kilkanaście miesięcy.
Bioderma Sensibio nadal nie została zdetronizowana, mimo to zyskuje powoli kolejnych pomocników.

 Często sięgacie po produkty Nivea, macie jakiś swoich ulubieńców?

czwartek, 27 sierpnia 2015

Barwa naturalna. Szampon Żurawinowy zwiększający objętość z kompleksem witamin.

Szampony Barwy, nigdy nie były na szczycie moich list zakupowych. Nie urzekają opakowaniem, ani hasłami reklamowymi, czy też oprawą graficzną. Potrzebowałam jednak zastępstwa dla mojego ulubionego oczyszczającego szamponu z Balea, a że ten był już pod ręką, postanowiłam powalczyć niejako o jego zużycie.


Naczytałam się na różnych blogach i forach internetowych, że szampony tej marki dobrze oczyszczają włosy i skórę głowy, czytać mogę, ale jak sama nie spróbuję, to się nie przekonam.

Opakowanie kosmetyku jakoś szczególnie nie przyciąga wzroku, choć o dziwo na tym zdjęciu wygląda niesamowicie soczyście. Ze zdjęciami tak to już jest i ja na nich czasem wyglądam znośnie, a rzeczywistość jest inna.


Jedna z cech szamponu szczególnie mnie zdziwiła - konsystencja, jest ona bowiem niesamowicie wodnista. Wylany na dłoń lubi przeciekać przez palce, przez co staje się niezbyt wydajny. Serce jednak nie pęka zbytnio z tego powodu, cena nie rani też portfela, nie uszczupla mocno zasobów finansowych.

Co najważniejsze jednak, szampon dobrze spełnia pokładane w nim nadzieje. Dobrze oczyszcza włosy, sprawia że stają się wręcz szorstkie podczas mycia. Nie wyobrażam sobie umyć nim dwukrotnie włosy i nie nałożyć odżywki - katastrofa byłaby nieunikniona. Wyrobiłam sobie jednak rutynę, która się u mnie sprawdza. Co drugi, lub trzeci dzień, w zależności jak zachowują się moje włosy, do pierwszego mycia używam właśnie tego szamponu, przy kolejnym sięgam już po inny, np. nawilżający, regenerujący - co jest akurat na półce. Dzięki temu uzyskuję dokładne oczyszczenie, bez niepotrzebnego torturowana włosów.

Mimo iż zazwyczaj myję włosy każdego dnia rano, bywało że mogłam w dni wolne odwlec tę czynność do popołudnia, czułam się z włosami dość dobrze i nie widać było po  nich zbytniej nieświeżości.

Trudno mi jednoznacznie ocenić, czy szampon nadaje objętość, mogę jednak zagwarantować że dobrze oczyszcza i odświeża, przez co włosy nie są tak mocno przyklapnięte. 
Zapewne jeszcze nie raz wyciągnę rękę w kierunku szamponów tej marki. Za cenę 5-6zł zyskuję dobrze oczyszczający szampon, który stosowany przy moich skłonnych do przetłuszczania włosach, przynosi dobre rezultaty.

Znacie inne szampony tej marki, na który według Was w następnej kolejności powinnam się zdecydować?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Dabur. Premium Rose Water. Mój tonik do codziennego stosowania.

Dabur, Premium Rose Water, to kolejna woda różana, po jaką sięgnęłam. Pierwsza - KTC, nie do końca mi odpowiadała, niczym szczególnym mnie nie zachwyciła. I gdyby nie fakt, że kupiłam obie wody jednocześnie, po zużyciu tej marki KTC, nie zdecydowałabym się na zakup kolejnej.
Stało się jednak inaczej, następna już była w kolejce, więc kwestią czasu było sięgnięcie po nią, choć spieszno mi nie było.


Woda różana Dabur zamknięta jest w 250ml butelce, KTC mieściła 190ml płynu. 
Ta różnica zdecydowanie mnie zadowala, bo właśnie woda marki Dabur bardziej mi odpowiada. Okazuje się że woda, wodzie nierówna.


Premium Rose Water Dabur, stosowana jako tonik, świetnie odświeża, oczyszcza i niweluje ściągnięcie skóry po myciu. Pozostawia ją gładką, napiętą i miłą w dotyku.
Nie zauważyłam żadnych minusów podczas jej stosowania, nawet zapach mi odpowiada, choć jest dość charakterystyczny. 
Myślę że woda różana jest świetnym zamiennikiem dla drogeryjnych toników. Zdecydowanym plusem jest niska cena, krótki skład, jednak do minusów muszę zaliczyć słabą dostępność, choć dla chcącego nic trudnego.


Woda różana Dabur, zmieniła moje spojrzenie na ten produkt i wiem że ponownie zdecyduję się właśnie na tę markę. Gdybym poprzestała na KTC, woda różana już nigdy więcej by u mnie nie zagościła.


Znacie inne kosmetyki Dabur? Może jest coś jeszcze, co warto wypróbować?

niedziela, 23 sierpnia 2015

Philosophy. Pure Grace Spray Fragrance - czystość zamknięta w skromnym flakonie

Niestety wraz ze zmianą grafiku i systemu pracy, musiałam zrezygnować  z pachnących wpisów w każdą niedzielą. Żałowałam, bo zapachy to duża część mnie, którą i tu chciałam wpleść. 
Brakuje mi tych notek, bo wiem, że tutaj jest ich miejsce. Spróbuję wrócić do rozplanowanej sobie na nowo systematyczności, może nie raz w tygodniu, ale chociaż w co drugą niedzielę, przybliżę Wam coś z mojego pachnącego świata.

Po fali upałów, jaka przeszła przez Europę, wybór zapachu do recenzji nie był wyjątkowo trudny. Ten flakon stał pod ręką, obok kilku innych szczęśliwców, których nuty pozwalały mi czuć się świeżo przez długie godziny.

Philosophy Pure Grace,  Spray Fragrance -  to niesamowita czystość, której próżno szukać w innych kompozycjach.

Nuty zapachowe za fragrantica.com: lawenda, piżmo, jaśmin, lilia wodna, bergamotka.


Tutaj znów ciśnie mi się na usta - nuty swoje, a nos swoje. Gdzie upchnięte są te  kwiatki? Ja nie czuję ich ani grama i całe szczęście!

Dla mnie ten zapach to krystaliczna czystość, świeżość mydła i dopiero co wyciągniętego z bębna prania.
Każdorazowo kiedy mam go na sobie, przypominam sobie dzieciństwo, gdy całe dnie biegałam po dworze (lub też domu), robiąc bańki mydlane. Kiedy fruwały wolno w powietrzu, starałam się złapać wszystkie, lubiłam kiedy rozpryskiwały się na rękach, włosach, nierzadko również na twarzy. Philosophy Pure Grace, to właśnie ten gorzki posmak w ustach, jałowa czystość i świeżość.

Noszenie tego zapachu daje mi namiastkę odświeżenia, nawet przy tych największych upałach. Pachnieć mydłem i praniem - dla jednych może się to wydać dziwne, ale zapach przyciąga i zwraca na siebie uwagę, trudno przejść koło niego obojętnie, a mnie samej daje dużo satysfakcji i przyjemności. Do tego dobra trwałość, pozwala cieszyć się zapachem przez długie godziny.


Prosty flakon idealnie oddaje to, co skrywa się w jego wnętrzu. A tam, w skrócie ujmując - woda i mydło. Prosta, a jakże wyjątkowa zawartość. Ascetyczna czystość, okazuje się majstersztykiem wśród świeżych zapachów.

Niestety minusem jest słaba dostępność. W Polsce trudno jest je zdobyć, tym bardziej jestem zła na siebie, że nie kupiłam zestawu mniejszych pojemności w TK Maxx, kiedy widziałam je w okolicy świąt. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś je znajdę.

Zapach prosty, może być wyjątkowy. Tutaj przepis na ideał świeżości był banalnie prosty. Woda i mydło, by poczuć się wyjątkowo - brzmi zabawnie, ale trzeba powąchać, by samemu się o tym przekonać.


Znacie zapachy Philosophy, a może stosowałyście inne kosmetyki tej marki?

piątek, 21 sierpnia 2015

Vaseline. Pure Petroleum Jelly. Original.

Wazelina, produkt znany chyba wszystkim. Najczęściej używana do pielęgnacji ust, szczególnie w okresie zimowy. A mnie do tej pory, jakoś nie było z żadną po drodze. Owszem owocowe, barwiące usta - tak, te już kiedyś posiadałam, ale te w klasycznej postaci, zdecydowanie mnie nie zachęcały.


Jako że produkt sam trafił w moje ręce, postanowiłam się nim posiłkować, stosując zamiennie z uwielbianym Carmexem. Potem gdy faworyt się skończył, zabrałam się za denkowanie kosmetyku marki Vaseline.


Już sam ton wstępu nie zapowiada miłości, bo tutaj serca nic mi nie skradło. 
Wazelina to chyba nie moja bajka. Czuję ją na ustach, oblepia je, zostawia film który obkleja wargi. Mam wrażenie że ciągle się ślizga, przemieszcza, zbiera w linie przy ruchu warg.

Właściwości pielęgnacyjne - no cóż, krótko, w żołnierskich słowach - Carmexowi nie dorówna. Wazelina, daje tylko ochronę przed czynnikami zewnętrznymi, jednak w żaden sposób nie wpływa na poprawę stanu ust. Być może na chłody byłaby jak znalazł, ochroniłaby przed mrozem, wiatrem, zabezpieczyłaby usta podczas pieszych wędrówek i spacerów. Musiałabym jednak dbać o usta innym produktem, nakładając na noc coś, co będzie nawilżać i regenerować. Tylko po co? Skoro sam Carmex idealnie łączy wszystkie funkcje. Po co wazelina? 

Niestety, albo stety, będę stała w uczuciach - Carmex wróci na swoje miejsce, nadal jest na podium i raczej nic tego nie zmieni.

W produkcie Vaseline spodobało mi się opakowanie, małe, urocze, z przemyślanym zamknięciem. To jednak zbyt mało, by przekonać mnie do kosmetyku. Żeby choć zapach miała przyjemny, jak ona znów nie pachnie!

Na plus mogę powiedzieć tylko to, że nasmarowanie wazeliną skórki wokół paznokci, wyglądają lepiej, ale jedynie do czasu mycia rąk.

Nie zachwyca, choć pokładałam w wazelinie tej marki ogromne nadzieje. 

Znacie produkty Vaseline? A może u Was ten produkt się sprawdza?

czwartek, 20 sierpnia 2015

Tesori d'Oriente. Zenzero Ginger. Imbir - żel pod prysznic. Dla niej? Dla niego?

Gdybym miała tworzyć reklamę dla tego żelu, z pewnością w spocie zawarta byłaby informacja, że jest to unisex, produkt dla niej i dla niego. Podobne spostrzeżenia ma też moja druga połowa, której czasem podsuwałam ten żel i zauważyłam że nie miał nic przeciwko. Oboje mieliśmy problem z przypisaniem go konkretnej płci, szczególnie ze względu na ostrzejszy, bardziej intensywny zapach, który charakterystyczny bywa raczej dla produktów męskich.


Sam żel przyciąga uwagę opakowaniem. Miękka tuba w srebrnym kolorze, z wymyślnym uchwytem u góry, spokojnie mogłaby znaleźć się w męskiej łazience. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, bym to ja częściej po niego sięgała.


Wielką zaletą tego żelu jest zapach - mocny, intensywny, drzewno - korzenny. Niewielka domieszka wytrawnej słodyczy sprawia, że można rozpływać się w rozkoszy przyjemnej kąpieli.
Gęsta, kremowa konsystencja, przemawia na korzyść produktu. Przyjemnie myje i odświeża, nie wysuszając skóry. Ogromnym atutem jest fakt, że zapach można wyczuć na skórze jeszcze po kąpieli. Niewiele kosmetyków zaskakuje taką intensywnością i trwałością zapachu, a przy marce Tresori to już moje kolejne takie doświadczenie.

Niskie ceny, w jakich można dostać te kosmetyki, powodują że co i rusz zastanawiam się nad kolejnymi wariantami. Jest to marka dla miłośników zapachów, tutaj dostajemy coś, co rozpieszcza nasze zmysły.



Żel godny uwagi, szczególnie jeśli lubicie intensywne, mocne i zdecydowane nuty.
Ciekawa odskocznia od oklepanych kompozycji, która z pewnością nie przejdzie niezauważona przez Wasze ręce.

Lubicie produkty tej firmy?

piątek, 14 sierpnia 2015

Uriage. Hyseac. Łagodna maseczka peelingująca.

Trądzik, kto go nie doświadczył - ten szczęśliwy, a ten do kogo wrócił - wie, że gorzej na twarzy być już chyba nie mogło. Młodzieńczy doświadczyłam i to dość boleśnie i długo, potem łykane tabletki pomogły trochę opakować problem, niestety kiedy tabletek zabrakło, wszystko wróciło, ze zwielokrotnioną siłą, jakby kumulowane przez te lata, teraz zamierzało się odegrać.

Marka Uriage, znana większości z wody termalnej, ma w swojej ofercie wiele innych produktów. Niestety ceny nie należą do najniższych, jednak kiedy gdzieś nadarza się okazja - czyt. wyprzedaż całkowita, warto sięgnąć po któryś z kosmetyków, bo wydają się one godne uwagi.

Moją przykuł produkt niejako dwa w jednym - maseczka i peeling z serii Hyseac.


100ml tuba kosztowała mnie kilkanaście zł, za taką cenę próżno szukać podobnego produktu, nawet na drogeryjnych półkach. Kosmetyk dedykowany dla skóry tłustej, trądzikowej i mieszanej, czyli coś dla mnie.


Początkowo jedyną formą w jakiej go stosowałam, było używanie kosmetyku jako peelingu. Mnóstwo niewielkich drobinek, skutecznie i dokładnie złuszczało martwy naskórek, bez zbędnego, mocnego tarcia, dzięki czemu unikałam podrażnień. Skóra była wygładzona, oczyszczona i wyraźnie odświeżona.

Po jakimś czasie, goniący termin przydatności, skłonił mnie do ponownego wczytania się w możliwe zastosowania. Doszłam do wniosku, że jest to najszybsza z maseczek, z jakimi mogę mieć kontakt. 2 minuty, to czas w jakim pracuje szczoteczka elektryczna i to ona może być moim minutnikiem.
Szybko nakładam maseczkę i zajmuję się myciem zębów. Widzę jak miejscami wchłania się(?)/znika, nie wyczuwam w tym czasie żadnego pieczenia, czy podrażnienia, a tego najbardziej się obawiałam.

Podczas zmywania staram się nie wykonywać już masażu, mogłoby to być już za wiele dla mojej skóry, bo muszę pamiętać że lubi być nadreaktywna i odwadniać się w szybkim tempie.

Kosmetyk stosowany jako maseczka, zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie. Skóra staje się gładka, oczyszczona i rozjaśniona. Przyjemnością staje się jej dotykanie. Faktycznie ilość sebum po jej zastosowaniu jest mniejsza i stan ten utrzymuje się dłuższą chwilę. Co do obiecywanego działania na niedoskonałości, to trudno mi się odnieść do tego w 100%, bo moje zmiany są nieprzewidywane i wyskakują falowo. Nie mam pewności, czy to co szybko znikło, miało tak w planach, czy pozbyć się ich,  pomógł mi ten produkt. Niemniej jednak, zauważam efekty, poprawa widoczna jest gołym okiem.



Produkt oceniam bardzo pozytywnie, jedynym minusem jest niezbyt przyjemny zapach, do którego zdążyłam się już jednak przyzwyczaić. Myślę że kiedyś zapoluję na jakąś większą promocję, by móc wrócić do tej ekspresowej maseczki. No chyba że trądzik raczy odpuścić?!

Bardzo ciekawy produkt, dla skóry tłustej, mieszanej i trądzikowej. Okazuje się pomocy w uzyskaniu oczyszczonej i wygładzonej skóry.

Miałyście okazję używać innych kosmetyków tej marki, poza wodą termalną?

czwartek, 13 sierpnia 2015

SVR. Spirial Creme. Krem przeciw potliwości.

Krem Spirial SVR już dłuższy czas gości na mojej półce, jednak o ile do tej pory używałam go sporadycznie i okazjonalnie, tak teraz stał się kosmetykiem używanym bardziej z przymusu, niż z wyboru.
Okropne upały zwalają z nóg, a jak już coś ma powalić mnie na łopatki, to chociaż żeby w miarę możliwości, nie było mnie mocno czuć.


Markę SVR lubię, mam kilka sprawdzonych produktów spod jej szyldu, są to m.in. antyperspiranty w kulce Spirial, czyli siostrzane produkty, do tego dziś omawianego. 
Wybór kremu był przypadkiem, nie planowałam zakupu, jednak skuszona niską ceną wrzuciłam do koszyka.


Pierwsze testy przeprowadzała moja druga połowa na wyjeździe, jednak przy zdecydowanie niższych temperaturach niż obecne, wtedy działanie kremu było zadowalające, w jakimś stopniu hamował on nadmierne pocenie. 
Kiedy jednak temperatury skoczyły w górę, stosowany na stopy skryte cały dzień za pełnym  obuwiem, nie dawał już rady. 
Przy dłoniach, efekt był dobry, na plecach - również w porządku, jednak tam gdzie pocenie jest  intensywne - pachy i stopy, krem niestety już rozczarowuje.


Początkowo miałam nadzieję że znalazłam produkt wielofunkcyjny, jeden kosmetyk dla mnie i dla niego, na weekendowe, letnie wyjazdy. Idealny - gdyby tylko działał. Pomyślmy, długie letnie wędrówki, intensywne zwiedzanie w piekącym słońcu, a w bagażu jeden antyperspirant w kremie dla obojga (stopy, pachy). Niestety wizja ta się nie sprawdza i nie będę na nim polegać podczas tego urlopu.
Zdecydowanie wolę zabrać ze sobą kulkę Spirial, która jest dla mnie niemal niezawodna.

Szkoda że nie każdy produkt z serii Spirial okazuje się być skuteczny.  

Obecnie stosuję go żeby zużyć, jednak trudno tutaj mówić o świeżości i komforcie dla stóp, a pod pachy wolę coś sprawdzonego.

środa, 12 sierpnia 2015

Tesori d'Oriente. White Musk. Płyn do kąpieli Białe piżmo

Kąpiele, szczególnie te długie, wyjątkowo mnie relaksują. Zimą rozgrzewają, a podczas tegorocznych letnich upałów - chłodzą. Nie bez znaczenia jest też teraz również wybór płynu do kąpieli. Musi mieć on szczególnie orzeźwiający, krystalicznie czysty zapach. 
Przed wyborem kolejnego płynu, który stanie obok mojej wanny, przewąchałam wszystkie zachomikowane na półkach i powiem szczerze, wybór był dość prosty i oczywisty.

Zapach klasycznego, szarego mydła, płatków mydlanych i czystego prania zarazem - tego mi trzeba, podczas tych niesamowitych upałów. Wszystko to dostaję opakowane w solidną, metalową butelkę płynu Tesori d'Oriente White Musk. Białe piżmo w tym wydaniu przedstawia się jako niesamowita czystość, biała, wykrochmalona, wyjałowiona.


Pierwsze co rzuca się w oczy, to opakowanie. Tak inne od podobnych mu produktów, a tak charakterystyczne dla marki. Szczerze powiedziawszy, chłodny metal idealnie pasuje do tego zapachu, nie wyobrażam sobie tej zawartości opakowanej w innej formie.

Ilość piany jaką funduje ten płyn, mnie osobiście bardzo satysfakcjonuje. Mało tego, jest ona niesamowicie trwała, bo nawet gdy wychodzę z kąpieli po 15-20 minutach, ona nadal jest, a potem jeszcze długo wypełnia dno wanny.
Zapach utrzymuje się w łazience przez kilkanaście minut, dając błogie wytchnienie od skwaru. Myślę że gdybym dysponowała na tę chwilę również żelem pod prysznic o tym zapachu, moja skóra również by pachniała.



Muszę przyznać że płyn ten zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Idealnie wpasowuje się w moje obecne potrzeby, daje mi świeżość absolutną. Zapach przypomina mi szare mydła sprzed lat, połączone z zapachem płatków mydlanych i świeżego prania. 

Szkoda że marka ta, jest tak słabo dostępna, bo to już drugi produkt, omawiany tutaj, który przypadł mi do gustu. Nadal mogę bowiem polecić recenzowany zapach - Jasmin di Giava.
Płyn kupiłam w Makro za 18,44zł, cena jak za 500ml tego luksusu, jest zupełnie adekwatna.

Jeśli tylko będziecie mieć okazje krążyć między półkami sieci Makro, polecam powąchać omawiany płyn. O innych wariantach z pewnością również napiszę. 

Jakie płyny i żele do kąpieli szczególnie sobie ulubiłyście podczas upałów?

wtorek, 11 sierpnia 2015

Pixie Cosmetics. Flat Top Buffing Brush - 7

Pędzle - uwielbiam! Moja miłość do nich jest odwzajemniona, bo z większością bardzo dobrze mi się współpracuje. Najwięcej w moich rękach znajduje się pędzli do makijażu oczu, ale te do twarzy również tworzą sporą gromadkę, a i tak ciągle mi mało.

Pędzel Pixie był dla mnie sporą niespodzianką - miałam ogromne szczęście. Polubiłam zdjęcie na profilu marki na FB i mnie wylosowano. Moje szczęście nie miało granic. Pędzel w prezencie i to do tego taki, jakiego jeszcze nie miałam.


Zwarty flat top, z solidnie wykonanym trzonkiem, świetnie leży w ręce. Włosie jest miłe, przyjemne w dotyku, nie drapie, a przy tym mocno trzyma się w skuwce i nie wypada.
Kolor też przyciąga uwagę, pędzle uwielbiam, ale sroką również jestem. Lubię jak moje cacka ładnie wyglądają, a ten z pewnością się wyróżnia.


W przekroju pędzel jest dość duży, ale nadal precyzyjnie rozprowadza kosmetyki. Używałam go do aplikacji podkładu i pudru mineralnego, oraz standardowych pudrów wykańczających makijaż, sypkich czy też prasowanych. Przy każdym z kosmetyków sprawdza się znakomicie. Okazuje się że nie tylko kabuki, ale i flat topy, mogą być pomocnym narzędziem w tej roli.

Kolejnym z atutów pędzla jest również fakt, że trzonek jest dość gruby, a dzięki temu że jest zakończony prosto, można go postawić w pionie i mamy pewność że w trakcie wykonywania makijażu, szczególnie gdzieś poza domem, pozostanie on nadal czysty. Nie musi on bowiem dotykać włosiem blatu.


Mimo wielokrotnego prania, pędzel nadal wygląda jak nowy. Do aplikacji produktów suchych, pudrowych sprawdza się rewelacyjnie. Nie próbowałam nakładać nim płynnych podkładów, zdecydowanie wolę brudzić sobie palce.

Szkoda że firma nie posiada w swojej ofercie innych pędzli, myślę że przy tej miękkości włosia, tak zbitych formach, przyjemny w użytkowaniu byłby też ich pędzel do rozcierania cieni, oraz do nakładania rozświetlacza - o tak! to byłoby to!

Pędzel o tak zbitym, gęstym włosiu, który jest zarazem tak przyjemny w dotyku, jest wart wyższej ceny - na stronie producenta kosztuje on 74zł. 

 Pędzle jakiej marki są Waszymi ulubionymi?

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Eveline. Advance Volumiere. Skoncentrowane serum 3 w 1 do rzęs.

Eveline, Serum do rzęs 3 w 1, zna wiele z Was. Obserwuję też że i spore grono klientek kupuje regularnie ten produkt. Zaciekawiona tym pozytywnym odbiorem, postanowiłam sama spróbować.


Od razu zaznaczę że nie nastawiam się na jego działanie aktywujące wzrost rzęs. Od tego są odżywki aplikowane bezpośrednio u nasady rzęs, np. Revlitalash, czy Long 4 Lashes Oceanic. Od omawianego produktu oczekuję raczej wzmocnienia rzęs na długości, pogrubienia, oraz ich ochrony przy codziennym stosowaniu tuszu i produktów do demakijażu.


Zacznę od opakowania - wygląda jak tusz, z silikonową szczoteczką, z tym że zawartość jest biała. 
Włókna odżywki pokrywają rzęsy, co ważne - nie sklejając ich, ale za to wyraźnie pobielając, nie nadaje się przez to do stosowania samodzielnie w ciągu dnia. 
Ja nastawiłam się raczej na używanie jej jako bazy pod tusz, więc nakładam każdorazowo dwie warstwy, chcąc uzyskać maksymalne pogrubienie.


W roli bazy sprawdza się rewelacyjnie. Widocznie pogrubia rzęsy, nie sklejając ich, nie powoduje również ich obciążenia. Czasem odżywka ułatwia nawet aplikację tuszu, daje jej dodatkowy poślizg. 
Wierzę również że zapewnia jakąś ochronę rzęsom, które codziennie przez wiele godzin noszą tusz, potem przed nimi jeszcze dokładny demakijaż.
Co do aktywowania, czy też stymulacji wzrostu rzęs - pomijam tę kwestię, w nią nie wierzyłam i na to nie liczyłam.


Polecam jako bazę pod tusz, dającą widoczne pogrubienie, w tej roli sprawdza się bardzo dobrze.

Wygodna szczoteczka pozwala dokładnie pokryć każdą rzęsę, perfekcyjnie rozczesuje i rozdziela rzęsy, przygotowując je do nałożenia tuszu.


Jeśli liczycie na wzrost rzęs, sugeruję sięgnąć raczej po coś innego, jednak jako baza pod tusz za około 12zł sprawdza się bardzo dobrze.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Skin Love. Argan Oil Spa. Peeling do twarzy i dekoltu z olejem arganowym.

Długi czas wierna byłam moim sprawdzonym peelingom do twarzy, wśród których były znane i lubiane: Yoskine Mikrodermabrazja. Szafirowy peeling przeciwzmarszczkowy, Ziaja Pro i dla odmiany delikatniejszy Dermedic Peeling Enzymatyczny.
Jednak nawet to co dobre i sprawdzone, potrafi się znudzić. 
Promocja spowodowała że skusiłam się na markę znaną mi z widzenia, jednak przeze mnie jeszcze nie testowaną.

Niewielkie opakowanie 60ml, w regularniej cenie kosztowało niemało (ba! nawet zadziwiająco dużo), natomiast na moment promocji, cena spadła do około 6zł i zadziałała jak magnes.
To był odpowiedni moment na sięgnięcie po coś nowego.


Sam peeling to maluszek. 60 ml to raczej niewiele, jednak biorąc pod uwagę fakt, że nie korzysta się z niego codziennie, jest to pojemność chroniąca nas przed znudzeniem się nim.



Jednym z atutów kosmetyku jest jego zapach, bliżej nieokreślony, ale przyjemny.
Drobinki tego peelingu są dość grube, duże, zatopione w żelowej bazie. Kosmetyk gładko sunie po skórze, nie ma więc konieczności posiłkowania się dodatkową porcją wody, by uzyskać poślizg. Nie jest tępy w rozprowadzaniu, nawet po dłuższej chwili masażu.

Peeling nie powoduje u mnie żadnego podrażnienia, nie ma również mowy o nieprzyjemnym i nadmiernym ściągnięciu skóry. Pozostawia twarz miłą w dotyku, gładką i jakby nawilżoną.


Marka Skin Love wywarła na mnie pozytywne wrażenie, jednak dla pełni zadowolenia życzyłabym sobie, aby drobinek w peelingu było trochę więcej, wtedy peeling Argan Oil Spa, byłby ideałem. Niemniej jednak, obecny stan rzeczy również mnie zadowala.



Z przyjemnością zużyję do końca i zapewne kiedyś, przy równie ciekawej promocji, chętnie do niego wrócę.

Znacie markę Skin Love? Miałyście okazję wypróbować któryś z kosmetyków?

środa, 5 sierpnia 2015

BeautyLab. Silk Cleanser. Mleczko do demakijażu z jedwabiem.

Ten kto czyta mnie regularnie, wie, że jestem ogromną fanką demakijażu twarzy i oczu  płynem Bioderma Sensibio H2O, nie byłabym jednak sobą, gdybym nie testowała co i rusz czegoś innego. I tak na moich półkach pojawiają się różne płyny micelarne, ale i mleczka, czy płyny do demakijażu oczu.
Do zakupu omawianego dziś mleczka do demakijażu twarzy, skusiła mnie cała otoczka tworzącej je marki. Brytyjska, gabinetowa firma - nie mogłam sobie odmówić sięgnięcia po ten kosmetyk.


Jeśli już się na niego decydujemy, musimy być nastawione na wielomiesięczne używanie. Ogromna butla z pompką ma bowiem 500ml pojemności. Nie jest to mało, a biorąc pod uwagę gęstą konsystencję, nie ma mowy o przelewaniu się przez palce. Przy pierwszych naciśnięciach pompki kosmetyk miał bardzo wodnistą konsystencję, jednak po wstrząśnięciu, wypłynęło już białe mleczko, jakiego się spodziewałam.



Producent sugeruje, by nakładać kosmetyk za pomocą płatka. Ja jednak praktykuję zupełnie inny sposób. Zabieram cały arsenał kosmetyków do demakijażu do łazienki, a tam na świeżo umyte ręce, wyciskam mleczko i rozprowadzam całość dłońmi na skórze twarzy.
Potem chwila masażu twarzy i pozostały nadmiar mleczka ścieram papierowym ręcznikiem. Potem czynność powtarzam, bywa że nawet dwukrotnie. Często ostatnią zaaplikowaną dozę mleczka domywam już czystą wodą. Tak zwieńczony demakijaż skóry twarzy, pozwala mi uzyskać uczucie świeżości i uniknąć nieprzyjemnego uczucia oblepienia oraz przejść do kolejnego etapu oczyszczania.

Unikam masażu twarzy mleczkiem i płatkiem, mam wrażenie że taka forma niepotrzebnie podrażnia moją skórę.

Nie wyobrażam sobie również nie przemyć twarzy wodą z żelem i to natychmiast po użyciu mleczka, każda minuta zwłoki, dłuży się jak godziny. Pozostawia ono bowiem nieprzyjemny dla mnie film. Być może posiadacze skóry suchej zupełnie inaczej by go odbierali, dla mnie to jednak spory dyskomfort i wrażenia że skóra mocno się pod nim dusi i jest oblepiona.

Czy kupiłabym go ponownie? Raczej nie. 

Demakijaż mleczkiem zajmuje mi sporo więcej czasu, a biorąc pod uwagę to, że nie daje mi żadnej frajdy i niesamowitych efektów, nie mam ochoty na powtórkę.


Mleczko w promocji kosztuje około 50zł, z pewnością nie będę polowała na kolejne okazje.
Być może inne kosmetyki tej marki zrobią na mnie lepsze wrażenie, ten jednak nie stanie na podium. 

Znacie markę BeautyLab?

wtorek, 4 sierpnia 2015

Balea. Tiefen-Reinigung. Szampon oczyszczający.

O szamponie Balea, słyszał już chyba każdy. Ci co siedzą w blogosferze z pewnością nie raz o nim czytali. Niemniej jednak i ja chciałabym dorzucić swoje trzy grosze.



Kupienie tego szamponu, również za granicą, nie jest takie proste. Pamiętam że odwiedziłam kilka drogerii DM, by móc go kupić. Taki sam scenariusz dotyczył jaja Ebelin. Wakacyjne wypady, to ścieżki wydeptane od jednej lokalizacji tej drogerii, do drugiej.

Przejdę jednak do konkretów - szampon wart jest zachodu. Nic tak dobrze nie doczyszcza jak on. 
Stał się dla mnie kołem ratunkowym i byłby nim z pewnością dla wielu posiadaczy włosów zniszczonych, a zarazem skłonnych do przetłuszczania.

Sięgam po kosmetyki regenerujące, te do włosów zniszczonych, nawilżające, odżywcze, a wszystko po to, by podratować kondycję i wygląd włosa. Nie da się jednak zapomnieć, że moje włosy mają tendencję do przetłuszczania, zawsze takie były, tego raczej nic nie zmieni i nie czułabym się komfortowo nie myjąc włosów rano, szczególnie jeśli gdzieś wychodzę. 
Moje włosy wyraźnie pokazują kiedy mają dość intensywnej pielęgnacji i potrzebują dokładnego oczyszczenia.
Niezastąpiony jest wtedy szampon Balea.  

Ogromnym plusem jest fakt, że kosmetyk bardzo dobrze się pieni, daje mi to ogromny komfort i dużo szybciej jestem w stanie umyć i doczyścić włosy. Lubię poczuć tę skrzypiącą pod palcami czystość, która nie niesie ze sobą zbytniego splątania włosów.

Polubiłam również formę opakowania w tubie, wygodna, poręczna, pozwala zużyć całość, bez zbędnych akrobacji i stawiania do góry nogami.

Szampon ten będzie dodatkowym celem wakacyjnych wyjazdów. Nie wyobrażam sobie już, nie mieć go pod ręką.

Może znalazłyście jednak jakiś dobry zamiennik, dostępny na naszym rynku?

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Bielenda. Masełko do ust. Zmysłowa Wiśnia.

Dziś kilka słów o uroczym masełku do ust marki Bielenda, wariant Zmysłowa wiśnia kusi wizją ponętnych, błyszczących i nawilżonych ust.
Trzeba przyznać że opakowanie przyciąga wzrok, jednak dla zagorzałych fanów Carmexu przestawienie się na coś innego, wcale nie jest takie proste.
Niemniej jednak, ciekawość wzięła górę i obok słoika mojego ulubieńca, pojawiło się to masełko.


Tak jak sugeruje producent, masło nadaje kolor, w przypadku tego wariantu, jest to półtransparentna czerwień, w zależności od ilości, natężenie wzrasta, jednak możliwość utrzymania go na ustach proporcjonalnie maleje. Zbyt duża ilość masła spływa poza kontur ust, rozlewa się i to nie tylko przy wysokich temperaturach. Tutaj umiar jest bardzo wskazany. 
Niewielka ilość nałożona na środek ust, delikatnie tylko roztarta, gwarantuje bardzo naturalny i ponętny efekt. Usta staję się błyszczące, optycznie pełniejsze i wyglądają kusząco.
Kolor w moim odczuciu jest widoczny nawet przy małej ilości, naturalna barwa ust zostaje podbita.


Jeśli chodzi o właściwości pielęgnacyjne, to są one poprawne. Może nie uratuje mocno spierzchniętych ust, ale pozwoli te w dobrej kondycji, utrzymać dłużej w tym stanie. Niestety ze względu na dość płynną konsystencję na ustach, kosmetyk dość szybko się zjada, ale na całe szczęście ma przyjemny smak, więc nie jest to nieprzyjemne doznanie.


Ze względu na walory smakowe, zapachowe jak i to że ładnie wygląda na ustach, bardzo lubię po nie sięgać. Doszło do tego że masełko noszone w kieszeni trafiło do pralki i dzięki temu mogę się również wypowiedzieć w kwestii opakowania - jest szczelne, mocne, więc jeśli przetrwało pranie, to w torebce na pewno się nie otworzy.

 Masełko spokojnie może zastąpić błyszczyk, idealnie dopełnia bowiem naturalny makijaż.

Znacie masełka Bielendy? Miałyście okazję je wypróbować?

niedziela, 2 sierpnia 2015

Zakupy z miesiąca lipca 2015r

Było denko - są i zakupy.
Dzielnie trzymam się przez pierwsze dni każdego miesiąca, opieram się nieprzemyślanym zakupom, jednak to wszystko do czasu, aż moim oczom ukarze się jakaś niesamowita okazja cenowa.

Jedna wielka promocja, to może być myśl przewodnia całego dzisiejszego wpisu. Nie znajdziecie tu bowiem żadnego produktu, który kupiłabym w regularnej cenie.

Dumny łowca promocji, pochwali się dziś zdobyczami. 



Ostatnie miesiące zachwycam się sklepem Tk Maxx i o ile wcześniej odwiedzałam ten przybytek rozpusty przy każdej możliwej okazji, to najczęściej wychodziłam tylko wzdychając i zachwycając się, ale z pustymi rękami, bądź z tylko jedną rzeczą po pachą, tak teraz ruszyła lawina. 
W poprzednim jeszcze miesiącu kupiłam płyn do kąpieli Tetesept (12,99zł), byłam nim tak oczarowana już po pierwszym użyciu, że gdy tylko nadarzyła się okazja, wróciłam po więcej. 
Więcej prezentuje się tak:


Niestety niedostępny był owy wariant, który tak mnie oczarował, były za to inne, w promocji za 7zł. Wyszłam więc z torbą płynów, dumna z siebie jak dorodny paw.




Przejeżdżając znów przez Kielce, poprosiłam o podwózkę pod Galerię Echo i pędem rzuciłam się w kierunku Tk Maxx, by sprawdzić czy ten tak zachwycający mnie wariant, jednak się nie pojawił. Miałam jeszcze misję dokupienia zielonej wersji dla mamy - spodobał się jej już po pierwszych kąpielach.


Zgarnęłam 3 ostatnie sztuki zielonego, na dokładkę jeszcze jeden żółty, a to dlatego, że ich cena spadła do 5zł! Między pozostałymi dobrociami wypatrzyłam inny produkt marki Tetesept, zabrałam go zatem do kasy.



Znów kielecki Tk Maxx, niestety tym razem nie znalazłam już ani jednego płynu Tetesept w okazyjnej cenie. Nic dziwnego, poprzednim razem wykupiłam wszystkie. Na półkach z perfumami moim oczom ukazał się jednak zapach L'Artisan Parfumeur Safran Troublant 100ml za 149,99zł.
Przytuliłam go do siebie i wypuściłam już tylko na chwilę przy kasie. Szkoda że nie było pozostałych zapachów tej marki. Tak marzy mi się Premier Figuer!





Opuszczamy na chwilę już Tk Maxx, by wejść do Drogerii Hebe.

W lipcu rozpoczęły się akcje wyprzedażowe, poskutkowały one zakupem paletek Pupa po 7,49zł za sztukę. Żal było nie brać.




Produkty marki Purederm to efekt promocji: Kup jeden, a drugi tańszy, lub w tej samej cenie, dostaniesz za 1grosz. Zrobiłam więc zapas skarpetek złuszczających na cały rok, jak również wzięłam na przetestowanie maseczki do dłoni i plastry na pięty.

Skutkiem promocji w Hebe jest również zakup produktów kąpielowych marki Kneipp
Płyn pod prysznic Zmysłowe uwodzenie, płyn do kąpieli Przytulna kąpiel i olejek Kwiat migdała kosztowały mnie łącznie około 22zł. Kupując w regularnych cenach, musiałabym zapłacić dwa razy tyle.




Nagnę trochę czasoprzestrzeń, bo poniższy zakup pochodzi już z 1 sierpnia, ale wolę podzielić się nim teraz, by ktoś mógł skorzystać. Od pierwszego bowiem spadają jeszcze niektóre ceny z produktów wyprzedażowych w Hebe. 
Zdecydowałam się na rzęsy Eylure n 120 - 12,49zł, zestaw Salon Perfect do brwi - 12,49zł oraz kredkę do ust Catrice nr 50 - 5,08zł.




Raczej nie pokazuję tutaj zakupów ubraniowych, z prostej przyczyny, zupełnie nie umiem ich sensownie zaprezentować. Postanowiłam jednak raz przymknąć na chwilę oko i totalnie zignorować ten misz masz i stragan zarazem. Odwiedziłam w lipcu Ptak Outlet w Rzgowie pod Łodzią i o ile CH Ptak znam jak własną kieszeń, bywam tam kilka razy w roku, to na Outlety zawsze brakowało mi czasu. Teraz, kiedy odkryłam tam sklepy z odzieżą sportową, spędzam tam kilka godzin, za każdym razem gdy się tam tylko wybiorę.

Z myślą o urlopie, tym raczej dłuższym - październikowym, zaopatrzyłam się w polary Hi-Tec, koszulki Brugi i Martes, buty Elbrus i Brugi. Każdy z tych produktów za ułamek ceny wyjściowej. Z tego co pamiętam, ceny polarów i butów to około 50-79zł, a koszulki były po 20-25zł. 
Pogoda na urlopie nie będzie mieć już dla mnie większego znaczenia i nie dam sobie popsuć nią humoru.



Promocje powodują lekkie spadki na moim koncie, wiem jednak że jeśli nie skorzystam z okazji, to będę żałować i dwa dni będę chciała jechać ponownie, a wtedy może być już za późno.



Zakupy uważam za udane i z pewnością żadna z tych rzeczy nie będzie leżeć zapomniana i nieużywana. 

Lubicie takie promocje? Co udaje Wam się upolować w Tk Maxx?