poniedziałek, 31 marca 2014

Fitomed. Maseczka-Peeling K+K. Korund + Kwas Mlekowy (4%)

Zbyt mało mnie tutaj, oj zbyt mało. Czas ucieka, pędzi, nie wiadomo dokąd i po co.
Od kilku dni planowałam zawitać na blog z recenzjami, zakupami, ale nic z tego nie wychodziło.
Dziś spięłam się w sobie - przed denkiem musi się coś pojawić.

Firmę Fitomed darzę ogromnym zaufaniem i sympatią, pomimo jednego zawodu, jakim jest mleczko do demakijażu, inne produkty tej firmy bardzo mi odpowiadają i mam nadzieję w przyszłości poznać ich zdecydowanie więcej.

W pewnym momencie na wielu blogach pojawiły się recenzje Maseczki-Peelingu, skierowanego do skóry mieszanej i dojrzałej. Po przeczytanych jednym tchem peanach pochwalnych na temat jej działania, zapragnęłam ją mieć.


Peeling przychodzi do nas w oszczędnym, ascetycznym słoiku, z bardzo prostą grafiką.
Przywykłam do tego, liczy się wszak wnętrze, a nie kolorowa otoczka wokół.

Zapach - specyficzny, ostry, jednak trzeba pocierpieć, coś za coś.

Konsystencja bardzo rzadka, jednak ułatwia to szybką aplikację.

Pierwsze zastosowanie poprzedzone było długim rozmyślaniem. Jak to ugryźć.

Maseczki nakłada się na suchą skórę, peelingi którymi masujemy skórę - na wilgotną, to jak aplikować produkt nazwany Maseczką-Peelingiem?

Ostatecznie nałożyłam na suchą skórę, przede mną były 2-3 minuty oczekiwania.

Pojawiło się lekkie pieczenie, a nawet szczypanie, znane mi ze stosowania kwasów u kosmetyczki, trzeba to przecierpieć. Z każdym kolejnym stosowaniem dyskomfort był mniejszy. Jedyne co, to należy uważać z oczami, bo mimo aplikacji w sporej od nich odległości, zalewają się łzami i pieką zaraz po aplikacji. Po chwili można już jednak spojrzeć na świat.
Zwilżone dłonie dokończyły dzieła złuszczania i oczyszczania, wykonując delikatny masaż.

Działanie peelingu uważam za doskonałość, rewelacyjnie złuszcza martwy naskórek, w sposób szybki i znaczny. Skóra jest oczyszczona, napięta i rozjaśniona.

Uważam że  jest to produkt, po który będę sięgać okresowo, robiąc sobie kilkumiesięczne przerwy. Działa silnie, wolę więc nie wysuszać nadmiernie skóry. Gdyby nie fakt, że trzeba go zużyć w ciągu 3 miesięcy od otwarcia, pewnie miałabym go stale u siebie i nakładała po prostu rzadziej.

Swój słoiczek wykończę w ciągu najbliższych 2 tygodni, pojawi się w kwietniowym projekcie denko. Zostało mi go akurat na 2, maksymalnie 3 aplikacje. Słoik pomimo dość sporych rozmiarów z zewnątrz, posiada mniejszą zawartość niż początkowo mi się wydawało, zdążę więc go wykorzystać w ciągu przepisowych 3 miesięcy.


Jesienią znów do niego wrócę.

Dla osób z cerą mieszaną, tłustą, borykających się z rozszerzonymi porami i zanieczyszczoną skórą, będzie rewelacyjnym rozwiązaniem.

Polecam.

wtorek, 25 marca 2014

Stella, Stella McCartney edp

Róża powoli roztacza wokół swoją woń, chłodną, dumną i wyniosłą.
Stella McCartney w swym klasyku wypuszczonym na rynek w 2003 roku miesza nuty róży z czystą piwonią, która gdzieś w tle pobrzmiewa, nie wybijając się jednak na pierwszy plan.
Kwiat piwonii stanowi idealne dopełnienie, sprawia że zapach staje się wielowymiarowy, jednak z królującą i nadal nieznoszącą sprzeciwu różą.
Nie znajdziemy tutaj bukietu kwiatów, szaleństwa kolorów, czy nasycenia słodyczą.

Jest ona... róża, nie możesz chcieć nic więcej..

Nuty zapachowe za wizaz.pl:
Nuta głowy - bułgarska róża, kwiat piwonii, mandarynka.
Nuta serca - róża absolute.
Nuta bazowa - piżmo, ambra, egzotyczne drzewa




Prosty fakon oddaje mroźny wymiar tego kwiatu, nieco mroczny i tajemniczy, ale wdzięczny nade wszystko.

Ta kompozycja to idealny wybór na biznesowe spotkanie, do pracy, na spotkanie, wieczór i wyjście na kolację. Nie tylko na specjalne okazje, ale by podkreślić swoją niezależność każdego dnia.



Klasyka w różanej odsłonie nie drażni, nie przytłacza i nie męczy w żadnej mierze. Podkreśla osobowość i siłę, która się w nas pali, bądź podsyca ledwo tlącą, by rozniecić ogień.

Co do trwałości, to ta róża potrafi być przewrotna i pokazać kolce. Czasem trwa niestudzenie dzień cały, innym razem umknie niepostrzeżenie jak Kopciuszek.
Kobieta zmienną jest i ma humory.

Niemniej jednak uważam że to klasyk, który nie wymaga by być dojrzałą i dorosnąć do niego.
Ona jest i czeka by utulić Cie w swych płatkach.

Wiosna to idealna pora na tę kompozycję, stąd też ostatnie jej krople we flakonie. 

poniedziałek, 24 marca 2014

Kinetics, Kwik Kote. Flash Dry Top Coat - mistrz w swojej dziedzinie

W ciągu kilku ostatnich tygodni omówiłam wszystkie posiadane przeze mnie top coaty. Każdy z nich służył mi przez jakiś czas, z jednych byłam bardziej, z innych mniej zadowolona w zależności od tego co gościło na moich paznokciach.
Same w sobie nie były złe, wszystko zależy od tego, jakich miały przeciwników.

Moje początki z preparatami nawierzchniowymi, opierały się na jednym głównym założeniu - byleby miał pipetę. Pędzelek w moich oczach nijak miał się do nabłyszczacza, czegoś co miałoby dodatkowo przyspieszyć wysychanie lakieru. Przed moimi oczami ukazywała się wizja tragiczna - mażący się lakier, smugi, istny glut i klej, lepka maź i nic więcej.

Tak więc trwałam w swym przekonaniu, wybierając tylko produkty w zakraplaczu. Na co niektóre pod nosem psioczyłam, kiedy gęstniejący lakier wygrywał starcie z nimi. Pewnie każda z Was zaliczyła ściągnięcie czy odbicie lakieru, kiedy nagła potrzeba skorzystania z WC pojawia się zbyt wcześnie od pomalowania paznokci. Uwielbienie do obcisłych jeansów czy legginsów nie pomaga zbytnio w tej sytuacji.

Przechodząc jednak do dzisiejszej gwiazdy wieczoru.
Kinetics znałam ze słyszenia, coś tam rzuciło mi się w oczy, jednak nie na tyle mocno dobijało się do mych szarych komórek i różnych zakamarków odpowiedzialnych za "chciejlistę", by coś z tej firmy pojawiło się u mnie wcześniej.

Przełomem były pojedyncze wzmianki na blogach, potem klientka, która pytała o ten właśnie produkt, zachwalając go przy tym pod niebiosa.

Upolowałam, mam i uwielbiam.

W moim prywatnym rankingu, zajmuje pierwsze miejsce wśród preparatów nawierzchniowych, nabłyszczających i przyspieszających wysychanie lakieru.


Nail Tek nie dorasta mu nawet do pięt, Inglot niestety również gdzieś w tyle.

Pędzelek nie jest żadną wadą, nie jest dyskomfortem podczas używania.
 W sposób dokładny i łatwy nakłada na lakier odpowiednią ilość kosmetyku, nie mażąc, nie psując efektu.

Kwik Kote przepięknie nabłyszcza, sprawia że lakier wytrzymuje  na moich paznokciach znacznie dłużej niż dotychczas. Zabezpiecza przed odpryskiwaniem, czy ścieraniem lakieru na końcach.

Największym jednak atutem jest fakt że bardzo szybko wysusza lakier, po chwili mogę już robić sobie coś do jedzenia, stukać na klawiaturze, czy wykonywać różne inne, nie cierpiące zwłoki czynności.

Cena - ok. 17zł za 15ml.
Słaba jest natomiast dostępność, pozostaje internet i Hebe.

Dla mnie sprawdza się fenomenalnie, jeśli macie dostęp, polecam spróbować.
Myślę że i Was zaskoczy nabłyszczenie i ekspresowe wysychanie.

Niezależnie od tego czy lakier to nówka nabytek, czy też zapomniany, niezbyt lubiany, gęstniejący budyń, radzi sobie bardzo dobrze.

niedziela, 23 marca 2014

Madame L'Ambre Time Code. Krem regenerujący pod oczy

Kosmetyki Madame L'Ambre od dłuższego czasu kusiły mnie, przyciągając wzrok swymi fikuśnymi opakowaniami.
Byłam niesamowicie ciekawa, czy może się w nich kryć coś interesującego, czy to tylko otoczka, a w parze z nią nie idzie nic wartego uwagi.


Krem pod oczy, bo od niego postanowiłam zacząć, przychodzi do nas w uroczym małym kartoniku, na którym znajdziemy skład i informacje o kosmetyku.
Wnętrze pudełka kryje w sobie słoik, równie wzorzyście ozdabiany, ciężki, masywny oraz ulotkę informacyjną.



Krem ma delikatny zapach, który w żaden sposób nie drażni mnie samej, czy też moich oczu.

Najbardziej natomiast zaskoczyła mnie konsystencja, nastawiałam się na bogaty krem, a co za tym idzie długie wchłanianie. Nic bardziej mylnego.
Podczas rozsmarowywania sprawia wrażenie kremo-żelu, a skóra wręcz go pije, jednak pozostaje na skórze wrażenie nawilżenia. Łączy w sobie cechy zarówno żelu, jak i kremu.


Bardzo dobrze nawilża okolice pod oczami, bez zbędnego jej obciążania. Nie sprawia żadnych problemów przy nakładaniu makijażu. Sprawdza się zarówno na dzień, jak i na noc.
Co do wygładzenia, trudno mi się wypowiedzieć, natomiast nawilżenie jest na dobrym poziomie.
Komfort używania również zapewniony.

Cudaczne opakowanie tym razem przyniosło również ciekawą i godną uwagi zawartość.


Minusem jest z pewnością opakowanie, przy całym swym uroku, ciężki i niewygodny jest ten słoik na dłuższą metę. Im mniej kremu, tym trudniej go wydobyć, ciężko też nabierać małą jego ilość.
Podczas podróży też bym się na niego nie zdecydowała, zbyt dużo miejsca, jak również i jego waga nie należy do piórkowej.


Mam w użyciu obecnie również krem na dzień tej marki, więc i o nim za jakiś czas powiem kilka słów.

piątek, 21 marca 2014

Bielenda. Bawełna. Skuteczny 2-fazowy płyn do demakijażu oczu

Ja i dwufazowy płyn, stare czasy, ale czy dobre? tego bym nie powiedziała.

Od kiedy w moim arsenale demakijażowym zagościła Bioderma Sensibio, inne kosmetyki do demakijażu odeszły w zapomnienie.
Lubię jednak czasem zboczyć na nieznane mi drogi i na chwilę dać Biodermie odpocząć od siebie. Testuję ostatnio inne płyny micelarne, a jeśli na swej drodze spotykam te niezbyt skuteczne, do gry muszą przyłączyć się mleczka i właśnie płyny dwufazowe do demakijażu oczu.

Tak stało się właśnie kilka tygodni temu. Mój podręczny zbiór kosmetyków do codziennego demakijażu rozrósł się w zastraszającym tempie.

W szeregi wstąpił też płyn Bielenda Bawełna, w starej jeszcze szacie graficznej. Obecnie firma zmienia design i częściej można je już spotkać w bardziej unowocześnionej butelce. Moja ma jeszcze odkręcane zwieńczenie, natomiast teraz zmieniono je na  to typu klik.

Kolorystyka nawiązuje do delikatności Bawełny i bardzo mi się podoba, jednak nowa wersja zamknięcia, byłaby dla mnie wygodniejsza i szybsza przy codziennym demakijażu.



Opakowanie zawiera 125ml płynu, nie za dużo, nie za mało, wydaje mi się że w sam raz.
Płyn skutecznie pozbywa się makijażu z oczu, zmiany tuszu, cieni, eyelinerów, z większością radzi sobie bardzo dobrze. Niezależnie czy to tusz Max Factor czy Clinique, cienie mineralne Lily Lolo, ArtDeco, Gosh, Bourjois, oczywiście na bazie Lumene, potrafi się z nimi wszystkimi uporać bez zbędnego tarcia, a noszę dość intensywnie napigmentowane i mocne w kolorach makijaże. Jeśli chodzi o czas, też nie jest najgorzej, nie spędzam z nim długich minut.

Jedyne co mam mu do zarzucenia, to zamglenie oczu i ich pieczenie, połączone czasem ze łzawieniem. Mgła jest za każdym razem, inne atrakcje okazjonalnie. Niemniej jednak sprawia to, iż od razu muszę ładować się do łazienki, by zmyć wszystko wodą z żelem.
Co prawda zawsze kończę demakijaż tym krokiem, jednak zazwyczaj jestem w stanie dopić kawę, czy umyć wannę, napuścić do niej wody i zmyć twarz z gąbką Konjac już w kąpieli. Tutaj jednak przemycie wodą jest konieczne natychmiastowo.


Płyn bezproblemowo poradził sobie z wodoodpornym eyelinerem Kiko, żaden twardziel nie jest dla niego problemem.
Uważam że za tę cenę jest godnym pomocnikiem, no gdyby nie to pieczenie i mgła... byłby ideałem.
Kosztuje kilka zł, dla osób z mniej wrażliwymi oczami, może być tym właściwym i jedynym.

Myślę że gdy znów będę musiała sięgnąć po dwufazy, wybiorę również Bielendę, tyle że z babskiej ciekawości może inny wariant.

wtorek, 18 marca 2014

Szybkie, okazyjne zakupy w Super Pharm.

Nie miałam w planach zakupów, jednak okazja sprawiła że jednak się skusiłam.

Mailing od Super-Pharm zaciekawił mnie kilkoma produktami, w bardzo niskich cenach.

Naprędce pokażę to co kupiłam:

Wrzucam na szybko, bo oferta trwa tylko dziś i jutro, skierowana jest dla posiadaczy ich karty.


- krem Dermedic pod oczy - 9,99zł za sztukę, wzięłam więcej dla koleżanek
- płyn micelarny Garnier 3 w 1 - 9,99zł
- Emolium, Emulsja do kąpieli również w cenie 9,99zł
- szampon Physiogel z odżywką - 24,49zł, cena już wyższa, jednak dość okazyjna.

Przy zakupach powyżej 35zł, mogłam wybrać krem Dermedic Hydrain 2 za 9,99zł, skorzystałam z tej opcji, dla koleżanki.

Jest ograniczenie do 5 szt. danego produktu na jednego posiadacza karty.

Spieszcie się bo warto, a przy półkach z tymi cudeńkami tłoczy się dużo klientek.

poniedziałek, 17 marca 2014

Lirene. Pielęgnacja oczyszczająca. Płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu z witaminą C

Płyny micelarne to podstawa mojej pielęgnacji, a dokładnie oczyszczania i demakijażu. Fakt, sięgam czasem po mleczka, jeśli wpadną mi w ręce, czy też są już w moim posiadaniu. Bądź ciekawość zwycięży i kupię, mimo iż nie przepadam (ostatnio na BeautyLab się skusiłam). Jednak nawet i wtedy, mleczka są tylko krokiem pierwszym - wstępnym, do właściwego demakijażu, którego dokonuję płynem micelarnym.

Lubię gdy jeden produkt załatwia tak naprawdę cały demakijaż, jednak czasem jestem zmuszona mieć pootwieranych kilka kosmetyków.

Bioderma Sensibio mnie tak rozleniwiła i przyzwyczaiła do komfortu zmywania makijażu oczu, ust i całej twarzy tylko tym preparatem.
Rozochocona testuję czasem to i owo, by sprawdzić czy inni producenci z biegiem czasu, potrafią jej dorównać.
Tak właśnie z ideałem Sensibio Biodermy przyszło się zmierzyć Lirene. Jak sobie poradził ich płyn micelarny? O tym już niżej, zapraszam.


Opakowanie:
Płyn zamknięty w wygodnej, poręcznej butelce, z otworem wylotowym stosownych rozmiarów. Dobrze dozuje produkt, nie wylewa go nazbyt dużo, trzeba po prostu nabrać wprawy.
Opakowanie jest przezroczyste, etykieta czytelna, minimalistyczna.
Pod kątem estetycznym, trafia w moje gusta.

Pojemność 200ml, niezbyt duża, i jak widać na zdjęciu, szybko się kończy, zanim zabrałam się do robienia zdjęć, kiedy słońce mi na to pozwoliło, byłam już poniżej połowy zawartości.

Zapach:
Delikatny, odświeżający, kojarzy mi się z zielenią i roślinami. Nie przytłacza jednak, jest bardzo subtelny.



A jak działanie?
Tak jak mówiłam, Sensibio Biodermy przyzwyczaiła mnie do tego, że jednym kosmetykiem załatwiam sobie demakijaż oczu i twarzy. Tutaj Lirene skierowane jest tylko i wyłącznie do twarzy oraz jedynie wokół oczu (przynajmniej według opisu z tyłu opakowania, zaś z przodu na etykiecie stoi że jest to kosmetyk do twarzy i oczu). Dziwna ta rozbieżność.
Nie radzi sobie jednak z demakijażem cieni i tuszu - skąd wiem? ano próbowałam.
Oczu nie drażni, nie powoduje jakiegoś szalonego pieczenia, jednak jedynie rozmaże tusz np. Max Factor Clump Defy, choć z Clinique radzi sobie dość dobrze. Niestety polega całkiem przy cieniach nakładanych na bazę Lumene, mineralne Lily Lolo to dla niego ponad siły, praktycznie są dla niego nie do zdarcia.

Demakijaż twarzy, no cóż, płatków muszę zużyć wiele, by doczekać się tego czystego. Potrzebuje on więcej czasu i tarcia niż inne płyny. 200ml zużywa się w bardzo szybkim tempie.
Nie zadowala mnie i daleko mu do ideału, tym bardziej że zostawia na skórze delikatnie lepką powłokę, czego nie lubię.

Tym sposobem otwarte obecnie mam: mleczko - którym mu pomagam w fazie wstępnej, płyn dwufazowy - pomaga wieczorem z demakijażem oczu, mini butelkę Sensibio Biodermy by usunąć osypany cień spod oczu rano, gdy wykonuję makijaż (Lirene tylko je rozciera), oraz powyższego przegranego.
Dużo tego niestety, jednak solo jest niewystarczający.


Nie polecam.

czwartek, 13 marca 2014

Tołpa, Dermo Face. Sebio. Normalizujący żel do mycia twarzy

Po wpisach związanych z Targami, przyszła pora powrót na ziemię i recenzje.

Żel do twarzy, normalizujący Tołpa Sebio pojawił się u mnie już dawno temu, jednak miałam początkowo spore obawy przed jego używaniem.
Bałam się że coś co ma usuwać nadmiar sebum, może obsuszać zbytnio skórę, ściągać ją i w efekcie moje suche skórki będą straszyć z każdego zakątka twarzy, a nie tylko w sobie znanych rejonach.

Skończyłam jednak poprzednie żele do mycia twarzy i z lekką dozą niepewności, przystąpiłam do działania.

Jako że lubię jednak po swojemu używać żeli, więc mimo iż producent nakazuje omijać okolice oczu, to ja i tak ich nie szczędzę. Musiałam sprawdzić już przy pierwszym użyciu na ile trzeba się go bać.

Nie taki żel straszny, jak moja wyobraźnia go wykreowała.


Żel nie podrażnia moich oczu, nie wysusza również skóry, natomiast rewelacyjnie oczyszcza, odświeża i myje skórę. Używałam go zarówno do mycia twarzy solo, jak również z gąbką Konjac, czy też ściereczką.

Ten żel towarzyszy mi każdego wieczoru (rano wykańczam pewnego delikwenta, który jest bardzo, ale to bardzo delikatny).

Muszę przyznać że bardzo lubię to wieczorne oczyszczanie przy użyciu żelu z Tołpy.
Nie zauważyłam szczególnego wysuszenia skóry, a bardzo lubię uczucie domycia jakie daje. Priorytetem po całym dniu, jest bowiem dla mnie dokładnie zmycie wszystkiego z twarzy.

Zapach żelu jest bardzo delikatny, konsystencja natomiast - gęsta, jednak dobrze się pieni i cudnie sunie po skórze. Bez problemu spłukuję go z twarzy, nie pozostawia na niej filmu, czy też wrażenia niedomycia.

Mogę go z czystym sumieniem polecić osobom z cerą tłustą, mieszaną i trądzikową.



Forma opakowania - tuba, jest bardzo poręczna, wygodna i pozwala na zużycie żelu do ostatniej kropli.  Nic się z niej nie wylewa i nie marnuje.

150ml kosztuje około 26zł - przy tak dużej jego wydajności to dobra cena.

Używacie kosmetyków Tołpa, jakie są Wasze ulubione?

wtorek, 11 marca 2014

Zakupy Beauty Forum Warszawa - 8 marca 2014r

Targi i po targach, czyli zakupy tam poczynione.

Nie ma tego dużo, wiadomo fundusze nigdy nie pozwalają na większą rozpustę, jakiś hamulec był, tym bardziej że śledził mnie wzrok drugiej połowy. Był zarówno mym sumieniem jak i tragarzem.

Już sam dojazd był rujnujący, więc każdy drobiazg bolał tym dotkliwiej.

Niemniej jednak wyjazd nie miałby sensu, gdyby nie przyniósł ze sobą zakupów.

Od progu witali nas Panowie z Maestro, tak jak i na Krakowskich LNE&Spa, tak i w Warszawie, musiałam spędzić u nich chwilę. Ruch tam nigdy nie maleje, więc musiałam odczekać swoje, nie mam siły przebicia i parcia, więc póki nie nadeszła moja kolej stałam i usiłowałam coś dojrzeć.

Potem ruszyło już lawinowo, jeden, drugi...


Łącznie zapłaciłam 100zł, wybrałam:

- blending
- 480 w rozmiarze 10
- 320 w rozmiarze 10
- 360 w rozmiarze 8
- shadow L
- 420 rozmiar 10
- 310 rozmiar 6
- shadow
- 420 w rozmiarze 6

Uwielbiam Maestro! :)



Costasy, ciekawiło mnie już jakiś czas, nie raz i nie dwa byłam na ich stronie internetowej. Kupiłam kiedyś na Allegro odsypki ich podkładów i róży, z kilku byłam zadowolona, miałam więc o nich dobre zdanie.
Na kilka dni przed targami wpadły mi w oko makijaże wykonane cieniami mineralnymi Lily Lolo w formie sypkiej, wiedziałam że muszę zobaczyć je na żywo i wtedy podjąć decyzję, na który z nich się skusić.
Aga często recenzowała ich kosmetyki, więc tym bardziej miałam na nie ochotę. Kojarzy mi się ona niejako z Lily Lolo


Mineralne cienie sypkie Lily Lolo na targach kosztowały 29zł, gdy na ich stronie za sztukę musiałabym zapłacić 32,90zł.
Zdecydowałam się w pierwszej kolejności na kolor  Choc Fudge Cake (brąz opalizujący na fiolet, lub odwrotnie, jak kto woli) jako gratis dostałam pełnowymiarową pomadkę w kolorze Romantic Rose. Cień już w niedzielę i poniedziałek wylądował na powiekach.
Chwila zastanowienia i wróciłam na stoisko, skorzystałam też z wcześniejszej propozycji Pani i  dobranie koloru podkładu dopasowanego do mojej karnacji.
Tak jak pisałam wyżej, miałam kiedyś próbki, jednak ostatecznie chciałam wybrać kolor dla mnie.
Żałuję tym samym że nie było mini opakowań tych podkładów na Targach, bo ich zakup miałam też zaplanowany na Targi. Wiem teraz że China Doll będzie moim zakupem na wiosnę i lato. Idealny kolor, na Targach cena podkładu to 65zł.
Kupiłam też drugi cień, Lily Lolo, Pixie Sparkle, turkus z zielenią, opalizujący, niepowtarzalny (dziś już był w użyciu), dostałam też próbkę maski i serum Lulu & Boo.


Stoisko Gosh, z którym na Targach w Krakowie nie miałam nigdy przyjemności.
W momencie kiedy tam doszłam była już spora kolejka, trzeba było swoje odczekać.
Ceny jednak były bardzo okazyjne, można było kupić Gosh i Lumene, które są w Polsce trudno dla mnie dostępne.


Skusiłam się na 2 cienie poczwórne - 15zł/1szt, niestety w okazało się że zdublowałam sobie jeden kolor który już mam. Do tego potrójny cień - 10zł.
Pomadki po 5zł za sztukę, wzięłam 3szt., a dokładnie Pani mi takie wyszukała, była spora kolejka, a ja poprosiłam o fuksje i różowe odcienie.

Dla zainteresowanych: kredki były po 10zł, pomadki w kredce 20zł.

Kupiłam u nich również błyszczyk Lumene dla mamy, 10zł/1szt.



Yasumi, to był kolejny punk na mojej mapie chciejstw. Od kiedy zaczęłam stosować gąbkę Konjac, która była dostępna w Rossmannach polubiłam taką formę masażu i mycia zarazem.
Niestety taniutkiej wersji dostępnej w Rossie nie mogę już dostać, jedyne jakie są osiągalne to te w Yasumi. Na stronie internetowej już wcześniej zapoznałam się z dostępnymi wariantami.


Zdecydowałam się na warianty: Bamboo Charcoal i Yam. Cena na targach, taka sama jak w sklepie internetowym - 19zł/1szt. Dostałam w gratisie próbkę kremu z serii Gold.


Flormar, to kolorowa wyspa, na mapie targów. Miałam ochotę poznać ich kolorówkę, jednak fundusze miałam okrojone.


Natomiast na prośbę mamy kupiłam dla niej lakiery, fiolet który używa już od jakiegoś czasu i mięty, które ją ciekawią. Małe lakiery - 7zł, duży 10zł.


Na stoisku które oferowało Italian Beauty, kupiłam takiego oto maluszka za 4zł, mieli też w tej cenie lakiery.



I to by było na tyle z zakupów na Targach w Warszawie.
Owszem chęci i apetyt miałam większe, ale cóż nie można mieć wszystkiego, a przynajmniej nie na raz.


W drodze powrotnej, a była ona długa, wstąpiliśmy do Real, a tam wpadł mi w ręce żel Tesori o zapachu  Imbiru za 5 zł. Inne warianty były za 9 z groszami. Ten za piątaka przygarnęłam.



Po drodze mijaliśmy również Tesco, wyszukałam takie okazyjne pasty Himalaya, 1+1 gratis za 9,99zł. Naczytałam się o nich sporo dobrego. Wzięłam więc dwa różne dwupaki.



I to by było na tyle, dużo? mało? wyrzuty sumienia mam...


Chciejlista wzbogaciła się o podkład mineralny China Doll Lily Lolo.

Chciałabym w przyszłym roku tam wrócić.
Zdjęcia z imprezy w poprzednim poście Targi Beauty Forum 08.03.2014 moimi oczami

niedziela, 9 marca 2014

Targi - Beauty Forum, Warszawa 8 marca 2014 - dużo zdjęć

A jednak, zdecydowałam się...
Mimo zawirowań, wątpliwości i niepewności, spełniłam swoje marzenie i byłam na Targach Kosmetycznych w Warszawie.
Beauty Forum 8 marca 2014 wystartowało i z moim udziałem.

235 km w jedną stronę, więc i pobudka o godz. 4.45, żeby mieć czas umyć włosy, ubrać się, wypić kawę i w drogę.

Na miejsce dojechaliśmy o godz. 9.30. Mieliśmy więc 30 min, by rozejrzeć się wkoło, gdzie bilety itp.

Plusem jest parking podziemny (4zł/h).

Szybko zrobiło się tłumnie, w oczekiwaniu na start targów.



Godzina 10 i ruszamy.

W samym progu prawie, przywitali nas Panowie z Maestro, ich stoisko było zaraz przy wejściu, więc szybko zrobiło się tłumnie. Nie odpuszczałam, szybko skompletowałam sobie kilka pędzelków. Pewnie gdyby stoisko nie było tak okupowane przez Panie, wybrałabym i kilka więcej.
Nie jest jednak źle, myślę że nie zdublowałam sobie numerków.

Pędzle do cieni były po 10, 15zł, pytałam też o jeden do różu - 25zł.
Ceny bardzo okazyjne.






Opuszczamy już Panów z Maestro i ruszamy dalej.

To mój pierwszy raz na tych targach, jednak szybko odnalazłam się w ustawieniu stoisk, łatwo jest się tam poruszać, trudno zgubić.
Jest o niebo lepiej niż w Krakowie, w Warszawie wszystko jest na jednym poziomie.





Pyszności od Bomb Cosmetics:








Flormar, tutaj również był spory ruch. Wyspa była na środku niejako, jednak nie było łatwo przyjrzeć się wszystkiemu.
Kupowałam lakiery, więc z tej części pochodzą fotki, nie udało mi się zrobić zdjęcia część z kolorówką, a szkoda, bo również mnie ciekawiła.



Tutaj tylko kawałeczek kolekcji Flormar:





Organique:



Eclair:





Stoisko Gosh wymagało odczekania w sporej kolejce, decyzje podejmowałam szybko, mając na uwadze osoby czekające z tyłu, tym sposobem zdublowałam sobie cień :( Jednak mimo to jestem zadowolona.



Farmona:




Kryolan:




Zoya, piękne kolory:






Natura Siberica:





Bandi jak zwykle, miało perfekcyjnie przygotowane stoisko.




Oblegana Ziaja:




Costasy i Lili Lolo, przemiła obsługa, ciekawe promocje, spędziłam tutaj przy 3 podejściach sporo czasu :)












Zdjęcia nie do końca udane, ale trudno w takim tłumie robić sensowne ujęcia.

Musze przyznać - jestem zadowolona, choć do domu wróciłam dopiero po godz. 19 padnięta, to jednak szczęśliwa.
Różnorodność firm robiła wrażenie, nie udało mi się jedynie zobaczyć jednaj rzeczy, na której mi zależało, ale widać może Pani miała zły dzień ;)

Szkoda że Warszawa tak daleko, mimo to, choć raz w roku chciałabym tam być.


Zakupy pokażę w kolejnym poście. Zakupy tutaj