czwartek, 30 kwietnia 2015

Tołpa. Botanic. Białe kwiaty. Delikatny płyn micelarny.

Od lat mam swój ulubiony płyn micelarny, jest nim  Bioderma Sensibio H2O, jednak jako że lubię odkrywać i testować nowości, od jakiegoś czasu obok mojego faworyta stoi jakiś inny płyn. Raz lepszy, raz gorszy, daję im mimo to szansę, by mógły się wykazać, przy różnych makijażach.

Seria Tołpa. Botanic już wcześniej zwróciła moją uwagę, polubiłam maseczkę, która świetnie nawilża moją skórę, zostawia ją wypoczętą i jędrną. Kusi jeszcze żel pod prysznic, ze względu na swój zapach, myślę więc że i na niego przyjdzie pora.

Kolejnym kosmetykiem po który sięgnęłam, był delikatny płyn micelarny, do demakijażu twarzy, oczu i ust. Niewielka biała butelka, skrywa w sobie 200ml płynu, regularna cena sięga prawie 20zł, na całe szczęście można go również kupić w częstych promocjach za 9,99zł lub 12,99zł.


Mówiąc szczerze podchodziłam do niego z mieszanymi uczuciami, używany bezpośrednio przed nim płyn, innej marki, mocno mnie rozczarował, miałam serdecznie dość tego mojego ciągłego testowania, czekało mnie jednak miłe zaskoczenie.

Płyn Białe Kwiaty idealnie łączy w sobie skuteczność, z delikatnością którą obiecuje producent. Nie straszne mu wyraziste i nasycone kolorami makijaże oczu,  nie stanowi dla niego problemu podkład, pomadka, czy tusz. Ze wszystkim rozprawia się szybko i skutecznie, pozostając nadal delikatnym dla skóry, nawet tej nadwrażliwej i wysuszonej.

Nie zauważyłam nadmiernego pienienia, nie ma też mowy o lepkiej, niekomfortowej warstwie, nie doświadczyłam również podrażnienia oczu. Płyn szybko rozpuszcza tusz, eyeliner, domywa cienie, nawet te w ciemnych, mocno nasyconych kolorach.


Używanie takiego płynu to przyjemność, polecam Wam wypróbowanie go, jeśli tylko będzie  w promocji. Okazuje się, że producentowi udało się połączyć delikatność ze skutecznością, potrafią to tylko nieliczni. Znalazłam kilka podobnych perełek, choć nadal jest to tylko garstka, wśród całej masy przeciętnych kosmetyków.


Znacie serię Botanic? Jakie produkty tej marki używacie?

środa, 29 kwietnia 2015

Bielenda Professional. Winogronowe masło do ciała. Słodko-kwaśne nawilżanie

Wszelkiego rodzaju balsamy, mleczka, czy też masła do ciała stały się moim codziennym rytuałem, którego nie sposób już pominąć. Skóra stała się tak wymagająca, że jeden dzień bez balsamu skutkuje ogromnym dyskomfortem.
Winię po części za ten stan klimatyzację, to ona może siać takie spustoszenie, wiem jednak że i długie kąpiele jej nie służą, szczególnie w tak ciepłej wodzie, jaką ja uwielbiam.

Winogronowe masło do ciała Bielendy, dołączyło do mojej codziennej pielęgnacji kilka tygodni temu. Zepchnęło na bok inny tego typu kosmetyk, choć zazwyczaj nie mam dwóch otwartych w tym samym czasie. Poprzednik leży jednak odtrącony, a  mnie jakoś nie w smak po niego sięgać.


Masło Bielenda urzekło mnie swoją gładką i aksamitną konsystencją, tutaj masło, faktycznie jest masłem. Bogata konsystencja niesie za sobą niesamowite uczucie ukojenia i nawilżenia skóry, choć wymaga dłuższej chwili na rozprowadzenie i wmasowanie w ciało.
Po chwili można zacząć się ubierać, choć lepiej w luźniejsze spodnie, lub piżamę.


Najbardziej nieoczywisty jest zapach, w którym pokładałam ogromne nadzieje. Trudno doszukać się tutaj winogrona, choć sam zapach jest bardzo przyjemny, słodko-kwaśny, jadalny, ale czy tak pachnie ten owoc, sama nie wiem, raczej nie. Niemniej jednak używam go z przyjemnością, bo dzięki niemu moja skóra odzyskuje komfort nawilżenia.

Nie wiem jak odnieść się do obiecywanego ujędrnienia i redukcji cellulitu, w moim odczuciu skóra nawilżona staje się jędrna i na tym się opieram. Na wyszczuplenie, czy pomoc w tym procesie raczej się nie nastawiam, kosmetyk aż takich mocy nie posiada.

Podsumowując, masło funduje mi bardzo dobre nawilżenie i ciekawy zapach, który jeszcze chwilę utrzymuje się na skórze. Jedno z nielicznych maseł, o tak zbitej i aksamitnej zarazem konsystencji.

W kolejce czeka jeszcze peeling z tej samej linii, najwyższa pora i po niego sięgnąć.


Lubicie masła do ciała, po jakie warianty zapachowe sięgacie?

wtorek, 28 kwietnia 2015

Lily Lolo. Puder Flawless Matte. Matujący puder mineralny.

Jako posiadaczka cery mieszanej, ze sporą tendencją do błyszczenia w strefie T, z otwartymi ramionami witam wszelkie produkty matujące, pojawiające się w moich progach. Tak też było z pudrem marki Lily Lolo o takich właściwościach.
Dodatkowym atutem pudru był kolor, a raczej brak narzuconego odcienia, bo te białe najlepiej się u mnie sprawdzają, odpada też przy okazji dylemat wyboru.


Zacznę od początku, bo już na starcie pojawiły się pierwsze zachwyty. Opakowanie - prawdziwe cudeńko, klasyczne i eleganckie w swej prostocie. Już sam kartonik jest tak minimalistycznie zachwycający, że przez długi czas trzymałam puder w jego wnętrzu.

Sitko bez jakichkolwiek problemów dozuje drobno zmielony puder, zamykanie trzyma go również w ryzach, więc można spokojnie zabrać puder podróż.


Prosty skład działa z pewnością na korzyść, szczególnie przy skórze nadwrażliwej, skłonnej do podrażnień i różnych dziwnych reakcji.

Puder nakładam na twarz za pomocą pędzla kabuki Lily Lolo. Niewielką ilość wysypuję na spodek, kolistymi ruchami wtłaczam proszek w pędzel, potem strzepuję nadmiar, znów nabieram puder kolistymi ruchami, kończę stuknięciem trzonkiem w blat. Robię to, by uniknąć pylenia i nakładać puder oszczędnie, tylko niewielką jego ilość.

Na czoło, nos i brodę aplikuję puder dociskając pędzel do wybranych partii twarzy, natomiast resztę tylko delikatnie omiatam.

Mat jaki otrzymuję, wygląda naturalnie, nie mam uczucia że nałożyłam kolejną zaporową warstwę makijażu. Puder w żadnym wypadku nie pobiela, nie jest też widoczny na twarzy.
 Zawsze można jednak dodatkowo spryskać twarz wodą termalną, wtedy ewentualne pudrowe wykończenie znika, a całość idealnie się stapia.

Efekt utrzymuje się kilka godzin, w zależności od tego jak spędzam dzień i jakiego kremu użyłam przed nałożeniem makijażu. Bywa że bez poprawek makijaż wygląda świeżo przez 3-4 godziny, czasem nawet 5 czy 6. Potem muszę użyć bibułki matującej, by zebrać nadmiar sebum, co uważam za obowiązkowe w ciągu długiego dnia.

Puder nie wywołał niepożądanych reakcji na mojej kapryśnej skórze, uważam go zatem za bezpieczny, nawet w przypadkach tak trudnych w obsłudze, jakim ja jestem.

7g produktu starczy mi zapewne na długie lata, biorąc pod uwagę jak niewielką jego ilość nabieram podczas wykończenia jednego makijażu.

A Wy jakich pudrów używacie do wykończenia makijażu?

środa, 22 kwietnia 2015

Bourjois. Illuminating Touch - Rozświetlacz kolory 96 i 97

O ile o różach Bourjois jest wszędzie głośno, stały się swego rodzaju kultowym kosmetykiem Bourjois i sztandarowym produktem wypiekanym pod logo tej marki, tak o rozświetlaczach ich produkcji jest raczej mało informacji.

O ich istnieniu uświadomiło mnie Allegro, ono potrafi uzmysłowić i odkryć nasze potrzeby, zanim sami wpadniemy na to, że czegoś nam brakuje ;). Systematycznie wklepuję w wyszukiwarkę nazwę tej marki, w poszukiwaniu brakujących nr róży, natrafiłam na rozświetlacze, które wyglądem opakowania i strukturą przypominają tak lubiane przeze mnie róże.

W przeciągu kilku miesięcy udało mi się kupić dwa dostępne warianty kolorystyczne:
97 - Rose Essentiel
96 - Rose Universel

Wybrałam testerowe opakowania, poniekąd poprzez cenę, a z drugiej strony, wiedziałam że będę chciała przesiedlić te kosmetyki do palety magnetycznej.

Od lewej 97 i 96


Plusem rozświetlaczy Bourjois  są z pewnością niewielki rozmiar i waga. Regularne opakowanie jest szczelne i wygodne, a ten kto zna formułę wie, że jest ona niesamowicie wydajna i praktycznie trudno jest je zużyć. Kupując raz, mamy kosmetyk na lata, o ile oczywiście efekt nam odpowiada i jest dla nas satysfakcjonujący.

Tutaj właśnie, pojawiają się dla mnie pierwsze schody i wady które dostrzegam.

Rose Essentiel 97 zdecydowanie bardziej do mnie przemawia, chłodniejszy, w jaśniejszym kolorze, byłby ideałem, gdyby nie zbyt duże drobinki, które trudno nazwać subtelnymi.
Owszem radzę sobie z tym, zaraz po nabraniu kosmetyku na pędzel, strzepuję nadmiar, w nadziei że usunę i sporą część drobinek, aplikuję więc minimalną ilość produktu, wtedy efekt jest do przyjęcia, choć spora jego część odlatuje na dywan i podłogę.

Rose Universel 96 ma w moim odczuciu mniejsze drobinki, jednak dla mnie kolor jak na rozświetlacz jest zbyt intensywny i zbyt brzoskwiniowy, co przy mojej dość jasnej cerze dyskwalifikuje go jako rozświetlacz. Odmienne zdanie mogą mieć osoby z ciemniejszą karnacją.




Gdyby z 97 usunąć drobinki, a zostawić opalizujący kolor, byłby on najbliżej ideału. Niestety na tę chwilę nim nie jest i raczej nie będzie. 
Nie są to kosmetyki złe, tolerując drobinki w 97 i ciemny kolor w 96, myślę że mogą znaleźć swoich wielbicieli. Dla kogoś o ciemniejszej i cieplejszej karnacji, 96 może okazać się świetną opcją.


U mnie kosmetyki te wywołują raczej mieszane uczucia. Może gdybym nie miała lepszych w tej dziedzinie, nie kręciłabym tak nosem. Niemniej jednak, nie takiego wykończenia i efektu spodziewam się po rozświetlaczu.

Miałyście może styczność z tymi produktami?

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Green Pharmacy. Żel pod prysznic. Olej arganowy i Figi. Tania perełka.

Dziś napiszę kilka słów o żelu pod prysznic, który ogromnie mnie zaskoczył. Wydawać by się mogło, żel jak żel, ot kosmetyk do mycia ciała i nic więcej. Są jednak produkty, które szczególnie zapadają nam w pamięć, tak jest właśnie w tym przypadku.



Żel pod prysznic marki Green Pharmacy, zamknięty w prostej, niewyróżniającej się ciemnej butelce, z oszczędną, skromną grafiką etykiety, kosztuje około 10zł za 500ml. 
Tanio, zbyt tanio, żeby mógł mnie skusić, by nęciła mnie obietnica czegoś wyjątkowego, odrobiny luksusu w kąpieli.

Jak ogromne było więc moje zaskoczenie, gdy po raz pierwszy wylądowaliśmy razem w kąpieli, uwierzcie - nie mogłam przestać go wąchać. Zapach jest niesamowicie przyjemny, kojący, odprężający, lekko słodki, ale przy tym kobiecy i delikatny.
Do tego żel jest gęsty, tworzy sporą pianę, dobrze oczyszcza, odświeża, a przy tym nie wysusza. Jak za taką cenę rewelacja, a jakby tego było mało, kosmetyk ten jakby nie miał dna. Używany każdego wieczora, wylewany hojną ręką przez około 3 tygodnie, a ubytek to zaledwie 1/4 butli. Czary, magia, mniejsza z tym - Chwilo trwaj!


Producent obiecuje przyjemność i daje ją w 100%, tym razem informacja na etykiecie nie jest bez pokrycia.
Nie oczekiwałam takich fajerwerków, nie tutaj, nie w takim opakowaniu, a już na pewno nie o takiej mocy, ale są, dokładnie ukryte przed światem, choć nie wiem czemu.


Kosmetyk na każdą kieszeń, dla każdego, po który warto wyciągnąć rękę w sklepie. 
Wiem z całą pewnością że wypróbuję też inne warianty, myślę że i pozostałe są warte poznania.

Miałam okazję używać masła do ciała tej marki i bardzo miło wspominam jego stosowanie, nie bez znaczenia dla mojej opinii ma wpływ jego zapach, ale i właściwości pielęgnacyjne są bez  zarzutów.

W przypadku żelu Olej arganowy i Figi,  piękny zapach i działanie idą w parze, a biorąc pod uwagę cenę, nie sposób będzie przejść obok nich obojętnie.

Miałyście może okazję używać żeli tej marki? Który z zapachów szczególnie przypadł Wam do gustu?

niedziela, 19 kwietnia 2015

Givenchy. Hot Couture. EDT

Przenieśmy się dziś w świat zapachów, wolny od trosk i kłopotów, chciałabym rzecz - Zniknijmy na chwilę w malinowym chruśniaku!, jednak nie do końca tak jest.

Givenchy Hot Couture w wariancie wody toaletowej, powinno w dużej mierze przenieść nas w otoczenie malin, bo te miały tutaj dominować. W rzeczywistości maliny pobrzmiewają gdzieś w tle, jednak błądząc w promieniach zachodzącego słońca, pod stopami słyszę szeleszczącą wysuszoną trawę, a przedzierając się przez zarośla, łamię niechcący gałązki, sok z nich płynący sprawia że w powietrze unosi się cierpka woń zieleni.


Nuty za fragrantica.com:
Nuty głowy: bergamotka, cytryna
Nuty serca: malina, truskawka, przyprawy, róża, tuberoza
Nuty bazy: wetiwer, piżmo i ambra

Givenchy Hot Couture to w moim odbiorze wysuszony słońcem chruśniak, z dojrzałymi malinami rozgrzanymi do granic czerwoności. Pomimo obecności owoców, zapach jest suchy, szorstki i zadziorny, z charakterem i pikanterią, której tonu nadają pieprz i przyprawy.

Mimo swojej złożoności, uważam że jest to zapach dla każdego i na wiele okazji.  Słodycz jest tutaj mocno wyważona i dawkowana z ogromnym umiarem i wyczuciem. 

Klasa sama w sobie, dumna, do tego z pazurem, ale przede wszystkim elegancka.

Kogoś kto marzy o malinach w czystej postaci, odsyłam gdzie indziej, próżno szukać tutaj lekkich i słodkich mieszanek owoców. 
Kompozycja ta jest bardziej złożona i mniej oczywista.  Zdecydowanie też godna poznania.

sobota, 18 kwietnia 2015

Lily Lolo. Super Kabuki, mały wielki pędzel

Temat podkładów mineralnych jest części z Was znany, wiele z Was korzysta tylko z tego rodzaju kosmetyków. Mnie samej jest to temat bliski, gdyż taki makijaż w najmniejszym stopniu ingeruje w kiepską obecnie kondycję mojej skóry.

Aby cieszyć się ładnym wyglądem skóry, po wykonanym makijażu, potrzebna jest odpowiednia aplikacja i narzędzie do jej wykonania. Dziś, w tym miejscu chciałabym przedstawić Wam pędzel Super Kabuki marki Lily Lolo, który mam okazję używać podczas aplikacji minerałów na moją twarz.


Sam pędzel jest dość duży, dzięki temu szybko i sprawnie mogę wykonać nim makijaż, a efekt jaki daje przy jednej warstwie, jest subtelny. 

Jak wygląda obsługa pędzla i aplikacja minerałów w moim przypadku?
Wysypuję niewielką ilość podkładu na spodek, kolistymi ruchami staram się zebrać pędzlem jak najwięcej produktu, następnie uderzając bokiem pędzla o spodek strzepuję nadmiar, potem znów powtarzam czynność od początku i znów  strzepuję nadmiar. Na sam koniec uderzam nasadą trzonka  o blat, tak żeby podkład osiadł w przestrzeniach między włosiem, robię to by uniknąć pylenia, osypywania i nierównomiernego rozłożenia pigmentu.

Wybieram aplikację podkładu na sucho, ta jest dla mnie odpowiednia, najłatwiejsza i spełnia wszystkie moje potrzeby i oczekiwania.

Następnie na uprzednio przygotowaną twarz nakładam podkład mineralny. Krem wklepuję sporo wcześniej, by miał możliwość dokładnie się wchłonąć, jest to poniekąd gwarancją udanego makijażu w moim przypadku, kwestia znalezienia odpowiedniego kremu też odgrywa znaczącą rolę.
Również podczas aplikacji pokładu opieram się na ruchach kolistych, jedynie w miejscach gdzie mam jakieś suche skórki delikatnie stempluję twarz, by ukryć zaczerwienienie, a twarz  omiatam w jednym kierunku by nie poderwać odstającej nieestetycznie skóry.

Tego samego pędzla używam też do aplikacji pudru matującego, wtedy stempluję najbardziej newralgiczne partie i delikatnie omiatam pozostałe, by utrwalić makijaż.

Pędzel podczas prania nie traci włosia, nie zmienia się też jego miękkość. Nadal jest delikatny dla skóry, nawet tej wrażliwej, mocno rozdrażnionej, odwodnionej, czy nadmiernie wysuszonej. Mocniej zbite pędzle, w przypadku tak kiepskiego stanu cery nie dają dobrych efektów, zarówno samego makijażu, jak i kondycji skóry.

Uwielbiam pędzle, nie dziwi więc też fakt, że zapragnęłam jego mniejszego brata.

piątek, 17 kwietnia 2015

Farmona. Let's Celebrate Sunrise. Dwufazowy olejek do kąpieli i pod prysznic

Po raz kolejny temat kąpielowy, jeden z mi bliższych. Kocham bowiem chwile relaksu w wannie, to czas dla mnie, który uprzyjemnia mi zapach, piana i filmy na YT.

Kąpiel bez piany, stała się dla mnie nijaka, decyduję się na nią tylko wtedy, gdy myję w tym czasie również włosy. Zdarza się to jednak rzadko, nie chcę odbierać sobie przyjemności celebracji tej chwili.

Zawsze mam też zapas kilku opakowań płynów czy olejków i pomimo iż mam swoje kąpielowe pewniaki, pojawiają się u mnie również nowości. Skuszona ładnym opakowaniem i zapachem z jego wnętrza, zdecydowałam się na: Farmona. Let's Celebrate Sunrise. Dwufazowy olejek do kąpieli i pod prysznic. W promocji kosztował on 15,99zł, jak za pojemność 500ml, cena ta jest do przełknięcia, choć zazwyczaj decyduję się na tańsze produkty.


Pękata, połyskująca butelka przyciąga wzrok, do tego obietnica zapachu grenadiny z pomarańczą  i kompozycja jaką czujemy bezpośrednio z wnętrza, to czysta rozkosz.
Minusem opakowania jest jednak szeroki otwór wylotowy, przez co trudno zachować umiar i kontrolę nad ilością wylewanego płynu, kończy się on więc w zastraszającym tempie. Biorąc pod uwagę cenę, życzyłabym sobie, by został ze mną trochę dłużej.

Co do piany jaką tworzy podczas kąpieli, to jest ona spora, choć miewałam produkty które robiły większą, bardziej puchatą i trwalszą. Zapach podczas kąpieli jest praktycznie niewyczuwalny, choć ze względu na otwór wylewam go sporo. Ten fakt najbardziej mnie smuci, gdyż obietnica aromatu skłoniła mnie do zakupu. Olejek nie barwi wody, jednak na jednym z filmików urodowych na YT, słyszałam że drugi z dostępnych wariantów gwarantuje nam też takie atrakcje.


Co do właściwości pielęgnacyjnych, nie doszukiwałabym się tu jakiś spektakularnych efektów, najważniejsze że nie wysusza skóry, nie powoduje podrażnień. Resztę dopełnić musi nam olejek, bądź balsam użyty po kąpieli.

Muszę przyznać że mam mieszane uczucia co do niego. Każdorazowo kiedy sięgam po opakowanie, poprawia mi się humor i cieszę się że go mam, jednak już w trakcie kąpieli entuzjazm słabnie. Wącham olejek z butelki, rozpływam się nad tym aromatem, wlewam go do wanny i czar pryska.

Otwieram butelkę z nadzieją, na dobrą  zabawę, drink, radość, przyjemność, ale szybko pojawia się niesmak, na całe szczęście nie jest to kac, tego by jeszcze brakowało.

Życzyłabym sobie by zapach był mocniej i dłużej wyczuwalny, wtedy z całą pewnością kupiłabym kolejne opakowanie. Jednak na chwilę obecną, będę szukała niesłabnącej przyjemności stosowania gdzie indziej. Tutaj obietnica pryska jak bańka mydlana, tym bardziej że 500ml wystarczyło mi może na 2 tygodnie z niewielkim hakiem.


Miałyście okazję używać kosmetyków z linii Let's Celebrate?

czwartek, 16 kwietnia 2015

Mój Instagram - zapraszam

Długo się wzbraniałam, nie widziałam sensu i nie rozumiałam frajdy z posiadania.
Kiedy jednak się zdecydowałam, nie ma dnia żebym tam nie zaglądała.

Skarbnica rzeczy miłych i przyjemnych dla oka, źródło inspiracji, a niekiedy i motywacji.

Zapraszam do siebie:
https://instagram.com/bluegirl.ewa/

Na chwilę obecną dopiero raczkuję, ale z dnia na dzień, jest mnie tam coraz więcej. 




Chętnie również zajrzę do Was. Wrzucajcie w komentarze linki do swoich kont.

środa, 15 kwietnia 2015

Tołpa. Dermo Face. Hydrativ. Maska-kompres nawilżająco-odprężająca na twarz i pod oczy.

Testowania maseczek ciąg dalszy. 
Zdecydowałam się systematycznie sięgać po maseczki do twarzy, nie żebym była taka sumienna od zawsze, zmobilizował mnie do tego stan mojej cery. Mocne odwodnienie, wysuszenie i łuszczenie, daje mi się mocno we znaki, stwierdziłam że maseczki nie zaszkodzą, a mogą pomóc w powrocie do lepszego jej stanu, albo umożliwią mi w miarę normalne funkcjonowanie.

Powracający dyskomfort mocno ściągniętej skóry, w znacznej mierze niwelują maseczki, stosowane w miarę systematycznie, sprawiają że suchych skórek jest trochę mniej. Dla mnie to dużo, każda, nawet najmniejsza poprawa, jest mile widziana.

Kolejną po jaką zdecydowałam się sięgnąć, jest Tołpa Dermo Face, Hydrativ. Wariant który wybrałam to Maska-Kompres nawilżająco-odprężająca.
Miałam na uwadze dobre działanie masek: Stimular, jak i Amarantus, których używałam wcześniej.


Wszystkie oznaczenia i informacje przekazane na opakowaniu są czytelne i jasne. Mnie szczególnie skusiła wizja regeneracji mikrouszkodzeń i pomocy w odbudowie bariery ochronnej. Nawilżenie jest też zawsze mile widziane.


Jak wygląda jej działanie w praktyce?
Po zastosowaniu maski skóra staje się miękka, gładka i miła w dotyku, z całą pewnością poprawia się też jej nawilżenie. Bywało że stosowałam ją co dwa dni w miarę możliwości czasowych.
Trudno mi się niestety odnieść do wspomnianej wcześniej odbudowy bariery ochronnej, niemniej jednak po zastosowaniu maski stan skóry poprawia się, wygląda ona lepiej, choć na długotrwałą poprawę muszę jeszcze pewnie długo poczekać i więcej nad nią pracować.

Zaobserwowałam pozytywne działanie maski, dalej będę więc sięgać po tę, lub kolejne tej marki.

Stosowanie ich to sama przyjemność, kremowa konsystencja gładko rozprowadza się na skórze, przy zmywaniu trzeba jednak uważać by nie dostała się do oczu.


Cena za maskę to około 7zł, za pojemność 2x6ml wydaje się być okazyjna.

Znacie maski do twarzy marki Tołpa? Może na którąś szczególnie powinnam zwrócić uwagę?

wtorek, 14 kwietnia 2015

Lily Lolo. Golden Lilac. Sypki cień mineralny.

Cienie, jak ja je uwielbiam! Zabawa kolorami na powiece, daje mi dużo frajdy i satysfakcji. Ta część makijażu to mój konik, przy niej spędzam najwięcej czasu, oczom przykładam też najwięcej uwagi.

Szukam co i rusz nowych połączeń kolorystycznych, barw innych niż wszystkie, wielowymiarowego efektu. Dziś chciałabym pokazać Wam cień o którym myślałam już od dłuższego czasu, wiedziałam że prędzej czy później trafi w moje ręce. Costasy wyszło naprzeciw moim marzeniom i dzięki ich propozycji, mogłam go poznać już teraz.
Kolor Golden Lilac to w  moim odczuciu chłodny, srebrzysty lila-fiolet, opalizujący na złoto. Kolor chłodny, a z ciepłym refleksem, efekt niemożliwy do zrealizowania, a jednak. Ta zawartość kryje się w eleganckim, małym słoiczku. Czarna nakrętka, szroniony plastik, wygodne sitko i drobno zmielony cień.


Aplikacja jest niesamowicie prosta. Wysypuję na wieczko odrobinę cienia i za pomocą płaskiego, sprężystego pędzla wklepuję w powiekę.
Kolor jest na tyle niesamowity i piękny, że już solo robi ogromne wrażenie.


Cień dobrze trzyma się włosia pędzla, łatwo się go nabiera, a potem na powiece, ugruntowanej wcześniej bazą Lumene, wytrwa cały dzień w stanie nienaruszonym.


Cień sam w sobie jest tak piękny, że żal dokładać jakikolwiek inny odcień.  
Najczęściej dodaję jednak odrobinę jaśniejszy kolor w wewnętrzny kącik, a zewnętrzny zaznaczam ciemniejszym grafitem, z domieszką granatu, podobne zestawienie powtarzam na dolnej powiece z dodatkiem większego natężenia niebieskości.





Efekt jaki otrzymuję na powiece bardzo mi się podoba, nie mam co do tych cieni żadnych, najmniejszych zarzutów.  
W przyszłości będę chciała poszerzyć swój zbiór, o kilka kolejnych kolorów.



Subtelnie opalizujące kolory to gwarantowany ciekawy efekt, przy małym nakładzie pracy i czasu.
Mam nadzieję że i Wam się podoba.

Chłodny, srebrzysty lila-fiolet, opalizujący na złoto. Z jakim połączeniem kolorów Wy go widzicie?

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Zakupy z 31. Kongresu i Targów LNE & Spa w Krakowie.

Każdorazowo podsumowaniem minionych Targów kosmetycznych są zakupy tam poczynione i tym  razem nie może być inaczej.

Nie potrzebowałam zbyt wiele kosmetyków, staram się zużywać to co mam, kilka rzeczy jednak mnie skusiło. Ubolewam tym samym, że w ciągu roku kupuję tyle na zapas, że kuszą mnie promocje, bo musiałam odmówić sobie teraz kilku interesujących mnie produktów.





Stałym punktem Targów jest stoisko Yasumi. Ze względu na niestabilną kondycję mojej skóry wybrałam znaną mi już Ampułkę Dry Skin (7,5zł). Obecnie moja skóra znacznie się łuszczy, dokucza mi też uczucie ściągnięcia - kosmetyk ten dobrze się sprawdzi i tym razem.




Kolejny stały punkt każdych targów do Pędzle Maestro. Zdecydowałam się na zakup nowości w ofercie: 481, 322, 231. Spontanicznie dorzuciłam 610 i 630 oba pędzle w rozmiarze 4. Zbiór zasiliły również pędzle 720 w rozmiarach 2, 4, 6 - lubię taki kształt pędzli, ostatnio często po nie sięgam, stąd dublowałam też 710 r. 4 i 6. Ostatni pędzel z białym włosiem to Shadow. Całość 100zł
Miałam na oku jeszcze kilka innych pędzli, zakup tych zostawiam sobie jednak na później, żebym miała po co jechać w przyszłości na Targi.




Tym razem odwiedziłam też stoisko Ziaji. Peeling Bardzo Mocny z serii Pro (15,10zł) miałam już kiedyś, przyda się z pewnością. Dorzuciłam też emulsję ultranawilżającą z mocznikiem 13,28zł.




Uległam i ja. Kupiłam Semilac, potem pomyślę co dalej. RefectoCil 3 dorzuciłam do zakupów na tym samym stoisku, mam nadzieję że kolor będzie odpowiedni, wcześniej się w nich nie zorientowałam. Całość to niecałe 100zł.




Wielokrotnie podczas każdych Targów mijałam stoiska z kolczykami, jako że często miewam podrażnione uszy i sięgam wtedy po kolczyki, które miałam podczas przebijania, postanowiłam kupić na próbę inne. Jeśli się sprawdzą, to kilka kolejnych kiedyś jeszcze wezmę. 18,90zł



To już wszystko, dużo tego nie ma, choć i tak jest tego więcej niż planowałam.
Uwielbiam Targi za szeroki dostęp do ciekawych produktów, dobre ceny i okazję zapoznania się z nowościami.

Znacie kupione przeze mnie produkty?

niedziela, 12 kwietnia 2015

31. Międzynarodowy Kongres i Targi LNE&Spa - byłam dziś, zwiedziłam, jutro pokażę co kupiłam

Kolejny Kongres i Targi już za nami. Tym razem miejscem rozpusty był Kraków i przestronna Hala Expo. Obecna lokalizacja, bije na głowę poprzednie miejsce ich organizacji, tamte wąskie i kręte korytarze, ścisk i rozłożenie stoik dawało się we znaki. Trudno było rozejrzeć się spokojnie za interesującymi nas firmami, tutaj na całe szczęście jest już inaczej.

Przeszłam całą Halę dwukrotnie, momentami moje gapiostwo i niezdecydowanie, postanowiło dorzucić mi kilka minut marszu dodatkowo. 
Finalnie odnalazłam wszystko to co chciałam, jednak szczegółowo o zakupach będzie dopiero  jutro. 

Dziś zapraszam na mały spacer ze mną.

Zacznę od stoiska Maestro, do którego dotarłam w miarę wcześnie, choć zaczęłam przegląd oferty wystawców od niewłaściwej strony. Niemniej jednak kiedy dochodziłam do ich stoiska było w miarę pusto, choć z minuty na minutę sytuacja się zmieniała. Udało mi się szybko i w spokoju zrobić satysfakcjonujące mnie zakupy.


Poza pędzlami Maestro, miałam jeszcze kilka konkretnych stoisk w planach, byłam też ciekawa czy pojawi się coś nowego.


































Trafiłam na nowe marki - o istnieniu większości nie miałam pojęcia, przy niektórych stoiskach spędziłam też trochę więcej czasu, kilka z nich mocno mnie również zaciekawiło.

Ogólnie Targi oceniam bardzo pozytywnie, atmosfera, lokalizacja, wygląd hali, cała otoczka i rozplanowanie stoisk, bardzo do mnie przemawiają. 
Co prawda nadal brakuje mi kilku firm, które wystawiają się na Targach Beauty Forum: Costasy, Gosh/Lumene, Peggy Sage, ale może kiedyś i tutaj zawitają.


Może któraś z Was też była na tych, czy innych Targach, jakich wystawców Wam brakuje? Jakie marki chętnie byście widziały na tego typu wydarzeniach?