czwartek, 27 lutego 2014

Inglot. Dry&Shine. Preparat nabłyszczający do lakieru do paznokci.

Po ostatnich odkryciach w preparatach nawierzchniowych do paznokci, postanowiłam uporać się z tym tematem, od początku do końca.
Jako pierwszy, lata temu, na mojej półce pojawił się preparat  Inglot, w bardzo wygodnym opakowaniu z pipetą. Wydawała mi się ona najszybsza, najskuteczniejsza i najwygodniejsza.
Długo nie wyobrażałam sobie stosowania top coatu z pędzelkiem, miałam przed oczami wizję  mażącego się lakieru, grubych warstw na paznokciach, które nie będą wyglądać estetycznie, a z pewnością nie będą szybko wysychać.


Inglot to płyn, tak jakbym zakraplała pomalowane paznokcie wodą, więc to był pierwszy plus.


Pipetka sprawiała że w kilka sekund wszystkie paznokcie były pokryte preparatem.
Lakier szybciej wysychał na paznokciach, stawał się również bardziej trwały i odporny na odpryskiwanie. Samo wykończenie było delikatnie błyszczące i naturalne.

Wierna mu, od lat jest również moja mama.


Preparat z pewnością działa, skraca czas wysychania lakieru, zwiększa jego trwałość.

Cena za opakowanie to około 17zł, dostępny jest również uzupełniacz w trochę niższej cenie. Jednak tylko raz skusiłam się na tańszą opcję. Powodem tego  jest fakt, że zakrętka z zakraplaczem jest wykonana z plastiku który ciągle pęka(dlatego trochę krzywo wygląda na zdjęciu). Na zakrętce szybko pojawia się nitka pęknięcia, mimo iż nie zakręcam jej szczególnie mocno.

Mój nr 2, w preparatach nawierzchniowych. Długo gościł na mojej półce nie mając konkurencji, teraz ta sytuacja uległa zmianie, ale nadal mam go w domu.

Dobry, łatwo dostępny, w przystępnej cenie, aż dziwi mnie fakt że na blogach nikt o nim nie wspomina :)

Niebawem na blogu przedstawię kto konkurował z Inglotem, kto wygrał, a kto przegrał.

środa, 26 lutego 2014

Dermedic, Hydrain3 Hialuro. Koncentrat balsamu nawadniający skórę.

Dermedic, Hydrain3 Hialuro. Koncentrat balsamu nawadniający skórę. Skóra sucha, bardzo sucha i odwodniona.
Długa nazwa i produkt wart dłuższego omówienia. Przedstawię Wam dziś bowiem, dwa odmienne spojrzenia, dwóch kobiet z suchą i odwodnioną skórą.

Posiadam wersję 200g  tubie, choć widuję również 400g opakowanie z pompką, którego cena waha się między 33-40zł, widziałam je teraz w promocji w Hebe za niecałe 19zł, o ile mnie wzrok nie mylił, a przecież mógł ;).


Samo opakowanie - tuba, jest wygodne, miękkie, stoi stabilnie, nie sprawia problemów, nie wyślizguje się z rąk, a możliwość zakupu tego samego produktu z pompką, tym bardziej stawia producenta w dobrym świetle i jest godna pochwały. Dla każdego coś dobrego.
Za pompką przemawiałby również fakt, iż łatwo byłoby go stosować wtedy, jako domowy krem do rąk, dla całej rodziny.


Opis producenta, jest bardzo zachęcający:


Konsystencja - tu zaczynają się schodki. Nie jest tłusta, nie jest lepka, nie nazwałabym jej nawet gęstą, czy toporną, ale posłużę się samą nazwą, jest skoncentrowana.

Bardzo łatwo przesadzić z ilością, wtedy znienawidzenie produktu murowane. Dodam również że   mam lekką rękę do balsamów, tym bardziej że używam obecnie też dwóch innych, lekkich, bardziej zapachowych niż pielęgnacyjnych mleczek, przez co zdarza mi się przeholować.

Duża ilość koncentratu balsamu maże się na skórze, wchłania się dobre kilkanaście minut. Mam co prawda w tym czasie co robić, najwyżej dwa razy wyszczotkuję zęby, może nić dentystyczna pójdzie w ruch, dla zabicia czasu leci również filmik na YouTube, ale klnę w duchu, że znów się obkleiłam. 

Po 15 minutach mogę spokojnie spróbować wciągnąć domowe legginsy ;)

Kiedy uda mi się zapanować nad ilością - jestem zadowolona, być może dużą rolę odgrywa tutaj zdrowy rozsądek. Dlatego moja mama ze swoim umiarem w nakładaniu czegoś na ciało, jest w nim tak szaleńczo zakochana.
Doszło do tego że zabroniła mi go używać, w obawie że zbyt szybko się skończy i to ona przejmuje nad nim władzę, koniec kropka i nie mam nic do gadania.


Każdorazowo skóra jest gładka, ukojona, nawilżona, miękka i sprężysta w dotyku.
Niezależnie czy są to dłonie, łydki czy brzuch, sprawdza się doskonale.
Nie dziwię się więc, że ten komfort dobrze wypielęgnowanej i nawilżonej skóry tak odpowiada mojej mamie.

Zapach jest charakterystyczny, ale ulatnia się po kilkunastu minutach.

Klucz do sukcesu, czyli polubienia się z nim w pełni, bez żadnych "ale", to umiar w ilości i używanie go tak, jak przykazał producent, cienką warstwą :)


Dla bardzo wymagającej skóry, będącej w dużym problemie, szczególnie przy sezonie grzewczym jest świetnym rozwiązaniem.

Dermedic wydaje mi się ciekawą firmą, mam w planach spróbować jeszcze maseczki, serum i kremu pod oczy :)

Stella McCartney, Stella In Two Peony, edt - pranie suszone wśród kwiatów piwonii

Stella McCartney, Stella In Two Peony to kolejny zapach, o którym warto powiedzieć, a dokładniej wykrzyczeć żal, że już go nie produkują.

Uwielbiam piwonie, uważam że to bardzo wdzięczne kwiaty, kojarzą się z beztroską dzieciństwa, są delikatne, a zarazem upajające i mają ogromną moc zapachu.

Kto z nas nie kojarzy ich z przydomowym ogródkiem, czy też czasem spędzonym u babci.

Piwonia pachnie intensywnie, pięknie, odurzająco.


Zapach Stelli to przepiękna kompozycja piwonii czystej, nieskalanej, świeżej.

Wiele zapachów Stelli skradło moje serce, kilka z corocznych edycji Sheer, znalazło miejsce w mojej kolekcji, dominująca w nich róża w różnych wariacjach, skrada duszę i nie pozwala o sobie zapomnieć.



Nuty In Two Peony za fragrantica:
nuty głowy: piwonia i róża
nuta serca: pieprz
Nuty bazy: drzewo cedrowe, paczula, ambra


Flakon w kształcie kostki, smukłej, ale stabilnej, pasuje idealnie do zapachu.
Od rogu flakonu kolor przechodzi z pudrowego różu, do przezroczystego szkła.

Sam zapach, to dla mnie słoneczny dzień wśród zieleni, gdzie na lekkim wietrze słychać trzepot suszonego prania, a wszędzie wkoło rosną piwonie. Duże, dorodne, mięsiste płatki w pełnym rozkwicie.

Stella w tym wydaniu jest czysta, cielesna, intymna.
Wyczuwalna wyraźnie piwonia, pięknie daje się uwodzić nucie pieprzu, która nadaje zadziornego wyrazu i pikanterii. Paczula która stanowi bazę, sprawia że zapach zyskuje buduarowy i intymny charakter.


Dla mnie to zapach zarówno do zwiewnej pastelowej sukienki, jak i do czarnej koronkowej halki.
Wielowymiarowy i wyraźnie określony zarazem.

Długo trzyma się skóry, staje się niejako tym, kim jesteśmy.

Piękny w każdym detalu.

Strata tym bardziej dotkliwa, że ten flakon który posiadam, jest ostatnim i nie dane mi będzie już jej kupić ponownie.


Miałyście może okazję posiadać kiedyś ten zapach, poznać jego wyjątkowość?

poniedziałek, 24 lutego 2014

Astor, Soft Sensation Lipcolor Butter 016 Va Va Voum - w poszukiwaniu czerwieni idealnej

Jakiś czas temu dzieliłam się z Wami recenzją Astor, Soft Sensation Lipcolor Butter w kolorach 012 i 013, a niedawno w poszukiwaniu idealnego dla mnie odcienia czerwieni, skusiłam się jeszcze na  kolor 016 Va Va Voum, który długi czas testowałam, przy każdej możliwej okazji.

016 to piękny, nasycony odcień czerwieni, soczysty, bez grama pomarańczy.

Wydaje się idealny wręcz, po prostu czerwień bez domieszek.


Forma kredki mi odpowiada, choć w najbliższym czasie będę musiała powalczyć o konturówkę, która będzie ją uzupełniać.



Kolor 016, tak jak i dwa poprzednie są bardzo trwałe, nie wysuszają moich ust, nie podkreślają suchych skórek.

Pigment schodzi z ust równomiernie, choć najczęściej i tak towarzyszy mi większą część dnia.


Nakładam ją na usta zupełnie oczyszczone, albo i na takie uprzednio potraktowane Carmexem, wtedy pomadka daje półtransparentny kolor.
Pod każdą postacią jest moim ulubieńcem wśród czerwieni..



Cena w promocji, to o ile dobrze pamiętam 14,99zł :)
Grzechem byłoby nie kupić.

Mój aparat trochę zjada kolory, w rzeczywistości jest trochę bardziej apetyczna ;)

Lubicie czerwone pomadki?

piątek, 21 lutego 2014

Max Factor, Clump Defy by False Lash Effect - w poszukiwaniu tuszu idealnego

Tusz, to kosmetyk nieodłączny przy każdym makijażu, niezależnie czy ograniczamy się tylko do niego, czy też tworzymy na powiekach coś bardziej wyrazistego. Chcemy by rzęsy były mocniej zarysowane, nadawały oczom wyrazu i charakteru.

Zacznę od tego, że cienie do powiek to mój konik, lubię zabawę kolorami, oczekuję tym samym od tuszu wyrazistości, głębokiej czerni i podkreślenia rzęs, według mnie tusz jest kropką nad "i" w mocniejszym makijażu  oka.
Cały efekt cieniowania jest niczym, jeśli tusz nie stanowi dopełnienia całości.

Jestem przy tym wyrozumiała, nie czekam na efekt sztucznych rzęs, dramatyczne wydłużenie, pogrubienie, jednak podkreślenie musi być.


Tusz Clump Defy, Max Factor, zbierał bardzo dużo pozytywnych opinii. Ze wszystkich stron docierały do mnie peany pochwalne.

Sama szczoteczka wydała mi się interesująca, sylikonowa, z krótkimi "włoskami", o nieco specyficznym kształcie, jednak daleko jej do typowych wygiętych szczoteczek w tuszach podkręcających.
Sam kształt szczoteczki okazuje się dość wygodny w operowaniu, czego nie można powiedzieć o opakowaniu, zrobione jest z dziwnego śliskiego tworzywa, które nie raz wypadło mi z ręki.


A sam tusz, no cóż... nie jest ideałem.
Jak widać na poniższych zdjęciach cudów nie robi. Jedynie delikatnie pogrubia, pomimo machania szczotką w te i wewte, wytrwale i to kilkukrotnie. Czerń nie jest również zbyt głęboka, pod tym względem również nie do końca mi pasuje.
Plusem jest to że się nie kruszy, nie skleja rzęs, nie odbija się, nie sprawia problemów przy demakijażu, na tym jednak koniec.

Będę szukać dalej ideałów w tej kategorii. Potrzebuję jednak czegoś bardziej wyrazistego.

Poniżej zdjęcia z tuszem i bez.








środa, 19 lutego 2014

Kiko. Super Colour Eyeliner. Kolor 110

Z eyelinerami nie żyję w stałym związku, lubimy się czasem bardziej, czasem mniej, jednak nasz kontakt nie jest zbyt częsty.


Choć ostatnio wszystko wskazuje na to, że mogłoby się to zmienić, że miłości nie trzeba szukać, sama Cię znajduje w najmniej oczekiwanym momencie.


Tak też było z eyelinerem Kiko. 

Trafił do mnie za sprawą wygranej na blogu, i choć o firmie słyszałam wcześniej, tak kojarzyłam ją z peanami pochwalnymi na temat lakierów do paznokci. Uwierzcie mi, albo nie, ale nie zapadła mi w pamięć żadna wzmianka o bajecznie łatwych w obsłudze eyelinerach. Mogę to niejako tłumaczyć też tym, że czasem omijam to, co dla mnie niedostępne, by nie robić sobie ochoty na coś, czego kupić nie będę mogła.


Eyeliner schowany w czarnym, prostym kartoniku, z numerkiem u góry. Już na pierwszy ogień wygląda bardzo profesjonalnie. 


Jeśli chodzi o sam kosmetyk.  
Szczególnie istotna jest dla mnie końcówka, cienka, precyzyjna, łatwa w obsłudze, idealnie sunie po powiece. Opierając ją na linii rzęs, można wykonać bardzo cienką linię, aplikacja jest bajecznie prosta, aby coś zepsuć, trzeba się postarać.
Eyeliner jest wodoodporny, nie ma mowy o jego ścieraniu, a przy demakijażu trzeba się również przyłożyć, jednak płyny micelarne dają radę.


Kolor 110 jest niesamowity, mieni się na róż, fiolet i granat, trudno jest go dokładniej opisać. Drobinki opalizują w świetle. 

Uwielbiam cienkie kreski, jednak dla osób które wolą sporo grubsze zakończenie kreski, może mieć jedną wadę. Drobinki zatopione są jakby w szarym eyelinerze, więc konieczne byłoby uprzednie nałożenie czarnego eyelinera, a wykończenie jedynie tym. Gdyż sam w sobie, na większej powierzchni, może tworzyć prześwity.



Niemniej jednak uważam go za ideał, zarówno pod kątem koloru, efektu jaki daje i samej końcówki, oraz łatwości aplikacji.

Minusem z pewnością jest niedostępność na polskim rynku.

Jeśli kiedyś będę miała do nich dostęp z pewnością kupię ponownie i to ten sam kolor. Szukając informacji o nim, znalazłam zdjęcia innych wariantów, ten jednak odpowiada mi najbardziej, tym samym cieszę się, że właśnie on do mnie trafił.


Próbowałam uchwycić efekt na oku, ale nie udało mi się to w 100%






Na żywo wygląda o wiele ciekawiej.

wtorek, 18 lutego 2014

Drobnostki zakupowe

W czasie ostatnich promocji skusiłam się na tonik nawilżający i żel do mycia Tołpa  dermo face z serii Physio. Każdy był -50%, czyli za sztukę wychodziło po około 14,99zł.
Słyszałam o nich pozytywne recenzje, nie mogłam więc przejść obok nich obojętnie.


 Kolejne nowości u mnie to:
- Pomadka w kredce Astor, czerwona nr 016, upolowana na -40% w Hebe - 14,99zł
- 2 szt. Kinetics Kwik Kote, po pierwszym użyciu byłam tak zaskoczona, że następnego dnia capnęłam ostatnią sztukę. Dwie starczą mi na jakiś czas. Super nabłyszcza lakier, sprawia że ekstremalnie szybko wysycha. 16,99zł za sztukę, taniej niż mój Nail Tek.
- Pędzel Ecotools 1229, do bronzera. Jego zakup już odpuściłam, kupiłam podobny z Sephory, jednak za 29,99zł w TK Maxx żal byłoby nie brać.
- cienie i eyeliner z wygranej aukcji na Allegro, fuksem wylicytowana, kiedy już zapomniałam że złożyłam tam ofertę, nieduże pieniądze, a cienie  spisały się rewelacyjnie przy makijażu we wcześniejszym wpisie. Lubię cienie Gosh, zarówno poczwórne jak i podwójne, świetnie napigmentowane, szkoda że te testerowe wkłady nie mają opisanych nazw czy numerków.
 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Makijaż niecodzienny. Fioletowo-niebieska zabawa makijażem


Niezbyt często pokazuję makijaże, szczerze - prawie wcale, chyba że przy okazji recenzji tuszu, by pokazać efekt, ale i to rzadko. Powody są banalne, krytyka - na którą nie jestem gotowa, a z moim charakterem, zapewne nigdy nie będę potrafiła jej przełknąć. Kolejnym powodem jest totalne antytalencie co do robienia sobie fotek.
Makijaż zazwyczaj robię bladym świtem, około godziny 7, zaraz potem okazuje się że nie ma już czasu, na choćby jedną fotkę.

Ten makijaż wrzucam z drżeniem serca.

Podjęłam wyzwanie i postanowiłam wykonać wersję makijażu z magazynu, taką ugładzoną, dostosowaną do mnie, ale jednocześnie będącą odwzorowaniem pierwowzoru.

Może nie wszystko jest idealne, czas gonił, a brat popędzał.

Lubię fiolet ze złotem, lubię granat, ale nigdy razem, nigdy w takim natężeniu. Do tego jeszcze błękit, niebieskości, dużo wszystkiego, jednak sama zabawa przy makijażu była frajdą.








Licząc cienie użyte do wykonania tego makijażu, wykorzystałam 8 bądź 9 różnych.
Pomocne okazały się poczwórne cienie Gosh, które dotarły pocztą dzień wcześniej, wylicytowane zupełnym przypadkiem, myślałam że kolory te będą się marnować.

Na wszelkie niedociągnięcia prosiłabym przymknąć oko, na niewyjściowość połączeń kolorów również :)

Jette Joop, By Night Jette EDP

Dawno nie było recenzji zapachu, postanowiłam więc przybliżyć Wam dziś postać mojego otulacza jesienno-zimowego,  jak również wieczornego, na każdą porę roku.
Zapach z pewnością podobać się będzie tym, którzy tęsknią za wycofaną Glorią Cacharel.
Dla mnie oba zapachy mają w sobie podobną jadalną nutę, która otula, koi skołatane nerwy, uspokaja i wycisza.



Nuty zapachowe za fragrantica:
nuty głowy: róża, jaśmin
nuty serca: drzewo sandałowe, 
wanilia, cedr
nuty bazy: piżmo, ambra 



Zapachy Jette jakoś nigdy nie wydawały mi się zbyt popularne.  Z jednej strony mnie to dziwi, bo są ciekawe, wielowymiarowe,  a z drugiej strony patrząc to może i dobrze, dzięki temu nie pachnie nimi każdy, pozostają więc wyjątkowe i niepowtarzalne.


Nie patrząc na nuty nigdy nie powiedziałabym że jest tam choć jedna nuta kwiatowa, choć na upartego, wbijając nos w nadgarstek można doszukać się tam jaśminu. Całość jednak spowita słodyczą, okraszoną piżmem i ambrą, wyjątkową, głęboką, dostojną.

Jest to zapach który sprawia że stajesz się uwodzicielką, to zapach kobiety świadomej.
Jeśli zakładasz długą suknię z głębokim dekoltem, a materiał opina subtelnie ponętne kształty, idealnym dopełnieniem staje się właśnie By Night Jette.

Dama w każdym calu, kobieta piękna, ale co ważne, o dobrym sercu. To nie zapach wyzywający, krzykliwy, z pazurem, to klasa i szyk oraz szlachetne wnętrze.

 Na mojej skórze utrzymuje się około 3, do 4 godzin. Myślę że jest to przyzwoity czas. Wiadomo gdzieś tam błąka się i później subtelny ogon, jednak ja wolę się dopsikać.

Flakon poręczny i bardzo ładny, choć kojarzy mi się jakoś dyskotekowo, ale czemu? tego już nie umiem wyjaśnić.

środa, 12 lutego 2014

Golden Rose, Nail Polish Remover Pads

Skusiłam się kiedyś na zmywacz w płatkach firmy Golden Rose, będąc na ich przepełnionym kolorami stoisku.
Wcześniej nie miałam styczności z taką formą zmywacza, dla mnie to zupełna nowość. Choć na sklepowych, drogeryjnych półkach omijałam je raczej szerokim łukiem.


Zmywacz zamknięty jest w małym, poręcznym i szczelnym opakowaniu.
Nie zajmuje dużo miejsca w toaletce, idealnie powinien sprawdzać się też w podróży.

Płatki są zaskakująco cieniutkie, drugim ważnym aspektem jest ich zapach, bo z pewnością nie śmierdzą, nie drażnią jak wszelkie inne zmywacze, których do tej pory używałam.


Bardzo szybko i skutecznie rozprawiają się z lakierem na paznokciach, nie wysuszając przy tym samej płytki i skórek, pozostawiają raczej taką tłustą, olejową warstewkę.
Oczywiście brokatowe i drobinkowe lakiery są dla niego wyzwaniem, ale dla którego zmywacza nie są.
Bywa że jednym płatkiem mogę zmyć wszystkie paznokcie, jeśli nie mam brokatowego topu, czasem potrzebuję dwóch.


Uważam je za świetne rozwiązanie, szczególnie ich zapach przypadł mi do gustu, najczęściej zmywam paznokcie późnym wieczorem, w łóżku, a dzięki nim nie muszę wietrzyć potem całego pokoju.
Cenowo może nie wychodzą najtaniej, ale z pewnością jeszcze nie raz po nie sięgnę, jak tylko wykończę zapasy.

Miałyście może zmywacze w takiej formie? Jakie są Wasze spostrzeżenia?

wtorek, 11 lutego 2014

- 40% w Hebe - moje zakupy Bourjois

Pierwszy dzień promocji -40% na szafy makijażowe w Hebe i na pierwszy ogień poszła moja ulubiona firma.

Zakupy były "raczej" przemyślane.

Używam z firmy Bourjois podkładów, uważam że są rewelacyjne, mam też cienie, róże...
Mam też jedną pomadkę w kredce tej firmy, przyszła więc pora na uzupełnienie o inne jej odcienie.



Skusiłam się na kolory 05 Red Island, 01 Red Sunrise, po chwili dokupiłam również 04 Peach on the Beach, każdy w cenie 14,99zł.
Rewelacyjna trwałość i nasycenie kolorów, myślę że warto, szczególnie w promocji.

Kilka razy testowałam również puder Bourjois, Healthy Balance, zdecydowałam się więc na zakup najjaśniejszego ocienia 52 Vanilla - 23,99zł z kartą.
Niby jakieś inne pudry mam, ale nie spełniają moich oczekiwań :)


Zakupy uważam za bardzo udane.

Skusiłyście się na coś z Bourjois, a może polujecie na inne firmy?
Dziś Revlon i Misslyn.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Yoskine, Przeciwzmarszczkowy płyn micelarny. Do oczyszczania i demakijażu twarzy i oczu. Każdy rodzaj cery






Płyny micelarne schodzą u mnie jak woda, codzienny demakijaż opiera się głównie na ich zastosowaniu.

Używam ich zarówno do demakijażu twarzy jak i oczu.

Nie lubię dwufazowych płynów, nie przepadam za zamgleniem oczu po ich zastosowaniu, a że zazwyczaj wykonuję demakijaż w ruchu, a to w kuchni pilnując obiadu, a to w pokoju podczas rozmowy, stąd  wygodniejsze jest dla mnie chodzenie z jedną butelką.

Mam swojego ulubieńca jeśli chodzi o micele, jest to Bioderma Sensibio, a zaraz za nią Avene. Delikatne i skuteczne zarazem, krzywdy mi nie robią, a świetnie rozprawiają się z makijażem.

Niemniej jednak lubię testować to i owo, by mieć niejakie pojęcie co na rynku piszczy w gąszczu nowości, czy też wśród wcześniejszych ofert, mniej znanych mi firm.

Yoskine ciekawiło mnie już jakiś czas, miałam peeling z tej firmy z którego byłam zadowolona, było też i u mnie mleczko, przyszła pora  na micel.

Opakowanie wygodne, zakończone pompką, która chlusta płynem, czasem zbyt intensywnie. Niby wszystko fajnie, pomysłowo, jednak jest dość kłopotliwe, gdy chcę zwilżyć płynem jedynie patyczek kosmetyczny, by poprawić makijaż oka.

Proste, eleganckie, wykonane z tworzywa które nie ślizga się w ręce. 200ml płynu kosztuje około 30zł, niezbyt mało, według mnie 20zł to maksymalna, kwota jaką powinien kosztować.




Sam płyn zmywa makijaż skutecznie, zostawia delikatnie lepką warstwę na skórze, co nie jest dla mnie minusem, gdyż i tak domywam twarz wodą z żelem.

Minusem jest jednak fakt podrażnienia oczu, każdorazowo zalewam się łzami, przy jego stosowaniu.
Jeśli chodzi o skórą twarzy, krzywdy mi nie robi, mimo iż skóra czasem bywa wysuszona - klimatyzowane pomieszczenia są moją zmorą, to kontakt z tym płynem nie drażni jej dodatkowo.

Jednak oczy cierpią w kontakcie z tym płynem, co niestety dyskwalifikuje produkt w mojej ocenie.


Jeśli szukacie produktu jedynie do demakijażu twarzy, powinien Wam pasować, jednak jeśli macie wrażliwe oczy i płynem planujecie zmywać cały makijaż, to może i u Was się nie sprawdzić.

Nie kupię ponownie, mimo iż sprawdza się przy zmywaniu podkładu.

niedziela, 9 lutego 2014

Spa Vintage Body Oil, Olejek do kąpieli - Argan Oil

Lubię, uwielbiam uprzyjemniać sobie kąpiele, szczególnie w porach jesiennych i zimowych. To dla mnie chwila wytchnienia i relaksu, czas tylko dla mnie.

Spa Vintage Body Oil, Olejek do kąpieli w wersji Argan Oil, pojawił się na mojej półce w grudniu i dość szybko wkroczył do łazienki, akurat wszelkie inne sole, olejki, płyny, piany i kostki musujące wykończyłam już wcześniej.
Zużywam niesamowite ilości tego typu kosmetyków, uwielbiam jak wkoło unosi się kojący zapach, jest piana, a skóra po kąpieli przyjemnie pachnie i nie jest wysuszona.



Kosmetyki tej firmy można kupić w Drogeriach Hebe, oprócz olejków jest wiele innych kosmetyków, w różnych wariantach zapachowych.

Cała seria jest utrzymana w brązowej tonacji opakowań, dość prostych.
Sam olejek ma pojemność 200ml i kosztuje w granicach 12-14zł.


Olejek z opakowania pachniał limonką, dość świeżo, przyjemnie i zachęcająco.

Ochoczo wlałam do wanny ilość na oko, taką jaką zazwyczaj leję olejków, tak jak wcześniej np. Fenjal.
Nie za dużo, aby nie oblepić sobie skóry, wszak to olejek, jednak nie za mało, by dostarczyć trochę ukojenia skórze, a frajdy dla nosa.

Tutaj jednak niespodzianka, a raczej dwie.

Olejek nie ma nic z olejku, nie natłuszcza, nie nawilża, a tworzy jedynie obfitą pianę, drugim zaskoczeniem jest fakt, że nic a nic nie pachnie wlany do wody.
Zapach nie jest wyczuwalny w najmniejszym nawet stopniu. Nie unosi się w łazience, nie ma go też na skórze.

Za to piana jest obfita, gęsta i długotrwała, spędzam w kąpieli kilkanaście minut, czasem ku mojemu zaskoczeniu nawet ponad dwadzieścia, a spuszczając wodę, piana nadal jest.

Lubię pianę, szkoda jednak że olejek nie daje nic poza nią.


Nie spodziewałam się tego, gdybym kupowała pianę do kąpieli dałabym 6/6, najwyższe noty, jednak sięgnęłam po olejek by dać ukojenie wysuszonej skórze, by po kąpieli nie była ściągnięta.

Zużyłam go i powtórki nie będzie, gdyby chociaż oprócz piany był zapach, to być może kiedyś..., jednak dla samej piany nie kupię ponownie.

wtorek, 4 lutego 2014

Lumene, Beauty Base. Eyeshadow Primer - Baza pod cienie

Produkt o którym nie sposób nie wspomnieć, gdy w blogosferze wszędzie czytam o ulubieńcach.
Towarzyszy mi każdorazowo gdy się maluję, nie wyobrażam sobie makijażu oka, bez bazy pod cienie.
Mam tłuste powieki, wszystkie cienie nakładane solo zbierają się w załamaniu, znikają, ścierają się.

Jednak od kiedy baza Lumene znalazła się w mojej kosmetyczce, polubiłam tę część makijażu i cienie to mój konik :)


Mała tubka 7ml zawiera kosmetyk o beżowym kolorze, który łatwo sunie po powiece, nie obciążając jej, nie przesuszając, osobiście nakładam ją palcem.

W ciągu kilku lat zużyłam zapewne koło 10 opakowań, kupowałam ją jeszcze w poprzedniej szacie graficznej i niezmiennie jestem zadowolona.

Niewątpliwym jednak minusem jest kiepska dostępność, stacjonarnie nigdzie jej nie widziałam. Kupuję ją zawsze on-line, dzięki temu mam porównanie cenowe i ostatnio udawało mi się ją kupić za niecałe 20zł
Jedna tubka starcza na kilka miesięcy, więc nie jest to duża kwota.

Makijaż oka wytrzymuje kilkanaście godzin, niezależnie czy nakładam cienie IsaDora, czy Joko, sypkie czy prasowane.

Wcześniej bazę zawsze opruszałam pudrem, obecnie omijam ten krok i cienie aplikuję bezpośrednio na bazę. Jeden i drugi sposób się sprawdza.


Miałam kiedyś okazję stosować bazę Bell, nie była zła, jednak to Lumene pięknie podbija kolor cieni, a dzięki opakowaniu w tubce nie wysycha, długo pozostaje świeża.

Nie szukam innej, jak tylko pojawia się okazja kupuję na zapas, bo wiem że będę jej wierna.

Miałyście okazję stosować? Używacie bazy na co dzień?

niedziela, 2 lutego 2014

Projekt denko - styczeń 2014r

Denko gigant, inaczej nie da się go skwitować. Jego wielkość mnie samą zaskoczyła.
Z każdej kategorii jest jakiś zużyty kosmetyk, co niejako mnie cieszy. Jest tu też kilka produktów, za którymi będę niesamowicie tęsknić i których ponowne pojawienie się na półce mam w planach.



Włosy:


- seria Gliss Kur Color Protect, szampon i odżywka, nic szczególnego, nie sięgnę ponownie po pielęgnację tej firmy (wyjątek stanowią dwufazówki). Szampon niezbyt dobrze oczyszczał, bywało że obciążał włosy, a odżywka nie robiła nic. recenzja.
Następcą jest zestaw do farbowanych włosów Pantene.
- Wella, Shock Waves. Massive Spray Trysk Superbłysk. Znalazłam go gdzieś w czeluściach szafy i zużyłam z przyjemnością. Skutecznie nabłyszcza bez obciążania.
Następca: John Frieda
- odżywki z farb Casting Creme Gloss, ostatnio nie farbowałam włosów, ale lubię dołączane do nich odżywki, z poprzednich farbowań kilka mi ich zostało, więc rozpieszczam nimi włosy.


Ciało:


- Fa, Yoghurt, fajne mydło, ale bez szału.
- Ch. Dior, Dolce Vita, mleczko do ciała, przyjemnie otulało zapachem. Warto się czasem tak rozpieścić, szczególnie gdy za oknem zima. Opakowanie 50ml wystarczyło mi na około 10 aplikacji. Balsam pięknie odwzorowywał zapach wody Dolce Vita.
- C. Klein Euphoria, krem pod prysznic, 100ml wykorzystałam bardzo szybko, niestety zapach nie do końca jest odwzorowaniem wody perfumowanej tej marki, zbieżne są jedynie może ze dwie nuty.
- Yves Rocher Les Plaisirs Nature żel Kokos. Dostałam kiedyś w prezencie i bardzo fajnie mi się go używało.
- Fenjal płyn do kąpieli z passiflorą, uwielbiam :) szkoda że nie widuję ich w promocji.
- Pasta Lacalut, bezkonkurencyjny ulubieniec.
- Cleanic, chusteczki do higieny intymnej, fajne ot co :)
- Yves Rocher. Jardins du Monde, Kwiat Lawendy z Prowansji, lubię te żele, choć właściwości pielęgnacyjnych trudno w nich szukać.
- krem do rąk  oliwkowy - super
- kostki musujące do kąpieli Grace Cole, pochodzące z zestawu, dawały subtelny zapach
- Evoco Peeling wanilia i cynamon, zużyłam w tempie ekspresowym, powtórki nie będzie.
- Malinowe Masło do ciała, kupię ponownie by móc się nim rozpieszczać :)

Następcami w tej kategorii są: żel Lierac, oraz olejek tej firmy, żel Fa i balsam Lirene.
Żele podkrada mi czasem mama, stąd przypuszczam ich szybsze zużywanie.


- Kolorowo:


- Zmywacz Golden Rose, ot zwyczajny, pompka czasem mnie denerwowała, jeśli potrzebowałam namoczyć tylko patyczek
- odżywka 8 w 1 Eveline, pod koniec szalenie szczypała, a i oczy zaczęły piec
- baza Smashbox, wyrzucam resztę, bo zapewne termin upłynął, nie znajduję czasu na bazy pod makijaż.
- Kobo, Intense Pen Eyeliner, nie jest on ulubieńcem, szybko wysechł.
- Revlon, Grow Luscious Plumping Mascara, dobry, ale spektakularnych efektów trudno po nim oczekiwać. recenzja
- tester podkładu Gosh, rolował się, nie współpracował z kremem
- Debby MatSolution, testerowe małe opakowanie, bez szału
- Lakier Eveline Mini Max 834 kupię ponownie, piękny kolor
- Golden Rose Holiday 57, już kupiłam ponownie :)


Twarz:


- Płatki Carea, ulubione i tanie
- Cleanic, Dezodorant w chusteczce, dla mnie zbędne, chętnie częstowałam nimi znajomych ;)
- Carmex do ust, niezawodny sprzymierzeniec w walce o nawilżone usta, już kolejny słoik w użyciu
- Vichy woda termalna, lubię wygodę ich użycia.
- Bioderma Hydrabio, płyn micelarny. Mój nr 3 wśród miceli, być może kiedyś do niego wrócę, obecnie zastąpiłam go Yoskine i już nie mogę doczekać się końca opakowania.
- Biały Jeleń, żel do mycia twarzy, dobry i tani. Następca to Tołpa.
- kremy, serum, maseczki, Lireac był fajny, Clinique również obiecujące.
- Bioderma Sebium Pore Refiner totalnie ze mną nie współpracowało


Udało mi się zużyć sporo kosmetyków do pielęgnacji ciała, ale to dlatego, iż długo używałam kilku  równolegle, a ich denko przypadkowo się zbiegło.
Przyjemne w użyciu mleczka i masła do ciała spowodowały że chętnie po nie sięgam nadal i nawilżanie ciała stało się rutyną.

Po obfitym denku, kolejne zazwyczaj jest ubogie.

Mam nadzieję że czas pozwoli wrócić do bardziej regularnego blogowania, bo mam w planach kilka recenzji.