sobota, 31 stycznia 2015

Tołpa. Dermo Body. Cellulite. Peeling antycellulitowy 3w1

Cellulit jest, był i będzie. Takie jest moje podejście, nie rwę sobie włosów z głowy z jego powodu. Jak się przypałętało (wiem że nie samo), wszak z pewnością na to zapracowałam, to trudno się go pozbyć.
To nie katar, który trzeba przeczekać, to nie łupież z którym można się sprawnie i szybko rozprawić. Mam świadomość że jest, choć ten fakt często ignoruję, co z oczu to z serca, więc udaję że go nie widzę. Nie jest to takie trudne, na całe szczęście nie mam go tam, gdzie mogłabym go widzieć  przeglądając się codziennie o poranku w lustrze.

Ten peeling nie był deską ratunku, nie był środkiem, w ogóle nie rozpatrywałam go pod kątem walki z tą zmorą.
Peeling to peeling, ma złuszczać martwy naskórek, wygładzać i być w tym dobry, i skuteczny.
Owszem mógłby wspomagać, gdybym podejmowała inne kroki walki, ale ileż można walczyć, świat trzeba kochać jaki jest ;) a walczyć to ja mogę z krytykanctwem, złośliwością i obgadywaniem - choć to też z marnym skutkiem.

Przejdźmy do rzeczy, czyli do kilku krótkich słów o produkcie, bo wstęp już jest przydługi.


Zacznę od tego że saszetka wystarczyła mi na dwa użycia, a nie tak jak zakłada producent na jedno, nie jest więc ze mną tak źle, powierzchnia ciała nie jest tak duża. Muszę przyznać że nie żałowałam go sobie, a nawet nakładałam go lekką ręką.

Opakowanie nie należy do najwygodniejszych, wydobywanie z niego resztek kosmetyku jest dość pracochłonne. Miękka tuba to byłoby marzenie, bo używać chciałabym go częściej.


Peeling ma mnóstwo ostrych drobinek zatopionych w żelowej formule, ułatwia ona aplikację i masaż ciała. Kolor opakowania nawiązuje chyba do tego co w środku, bo żel ma lekko bursztynowy odcień.

Skuteczność peelingu oceniam rewelacyjnie, usuwa martwy naskórek, sprawia że skóra jest gładka, miła w dotyku, ale nie podrażniona. Nie zauważyłam również żadnego wysuszenia, ale jak mam to w zwyczaju, po peelingu zawsze dokładnie nawilżam ciało.

Zaskoczyła mnie intensywność tego kosmetyku, spodziewałam się czegoś nijakiego, zbyt delikatnego, a tu takie miłe zaskoczenie, efekty są wyczuwalne już podczas wycierania się po kąpieli. Skóra chłonie balsam jak spragniona każdej jego kropli.


Minus jest i tutaj - cena. Za taką saszetkę płacimy 7,99zł, biorąc pod uwagę to że wystarcza na dwa użycia, nie jest to więc zbyt ekonomiczne.

Wiem, że pojawi się u mnie ponownie, czasem mogę przymknąć oko na cenę. Raz na jakiś czas taki mocniejszy peeling jest mile widziany.

Owszem opakowanie w tubie byłoby zdecydowanie bardziej wygodne, jednak cena takowego w większej pojemności pewnie skutecznie też by odstraszała.



Miałyście okazję stosować ten peeling, bądź inne kosmetyki Tołpa?


piątek, 30 stycznia 2015

Ulubione kanały YouTube w 2014 roku

Tworząc wpis o niekosmetycznych ulubieńcach minionego roku, a dokładniej opisując fakt, że tablet prawie przyrósł mi do ręki, postanowiłam podzielić się z Wami listą tych urodowych kanałów na YT, których filmiki oglądam w pierwszej kolejności.




Subskrybuję wiele więcej kanałów, jednak niektóre oglądam tylko wtedy, gdy wyjątkowo zainteresuje mnie tematyka, lub mam sporo więcej wolnego czasu.

Część z przedstawionych tutaj osób na pewno znacie, jeśli nie większość. Mimo wszystko nie chciałam ich pomijać. To, co mnie do nich przyciąga, to nie tylko tematyka, ale i sposób wypowiadania się, optymizm, uśmiech, żywiołowość. Zależy mi na tym, by czegoś dowiedzieć się o produkcie, nowościach, technikach wykonywania makijażu, jednak lubię kiedy ta wiedza jest przekazana w przyjemny dla oka i ucha sposób. Wiecie o co chodzi?

Zacznę od tych zagranicznych, kolejność nie ma znaczenia, dodawałam jak leciało :)
https://www.youtube.com/user/MakeUpByCamila2
https://www.youtube.com/user/ViviannaDoesMakeup
https://www.youtube.com/user/AModelRecommends
https://www.youtube.com/user/FleurDeForce
https://www.youtube.com/user/missglamorazzi
https://www.youtube.com/user/zoella280390
https://www.youtube.com/user/Sprinkleofglitter
https://www.youtube.com/user/amelialiana

Na zagranicznych kanałach szukam przede wszystkim informacji o nowościach, które niestety nie zawsze do nas później docierają.


Polskojęzyczne:
https://www.youtube.com/user/PannaJoannaMakeUp
https://www.youtube.com/user/nasteczka23
https://www.youtube.com/user/MsDoncellita
https://www.youtube.com/user/Kornela55
https://www.youtube.com/user/RockGlamPrincess
https://www.youtube.com/user/mojemaleopowiesci
https://www.youtube.com/user/boogiesilver
https://www.youtube.com/user/kajmanowa
https://www.youtube.com/user/szavkaWORLD
https://www.youtube.com/user/callmeblondieee
https://www.youtube.com/user/BrunettesHeart
https://www.youtube.com/user/florenceBeauty
https://www.youtube.com/user/MakijazeKasiD
https://www.youtube.com/user/nieesia25
https://www.youtube.com/user/nissiax83
https://www.youtube.com/user/TheKretka1
https://www.youtube.com/user/PannaNaturalna91
https://www.youtube.com/user/TheOleskaaa
https://www.youtube.com/user/1VlogLola
https://www.youtube.com/user/MonikaGiebelen
https://www.youtube.com/user/digitalgirlworld13
https://www.youtube.com/user/ladykingadejavu
https://www.youtube.com/user/BlankaLoves
https://www.youtube.com/user/loveandgreatshoes


Sporo tego, nawet jeśli wrzuciłam je ciurkiem, mam nadzieję że znajdziecie coś dla siebie, może którejś z tych osób jeszcze nie znacie.

YouTube z pewnością zrabował wiele godzin  z mojego życia w zeszłym roku, ale dzięki niemu jestem też w stanie być na bieżąco z nowościami. Lubię: denka, ulubieńców, zakupy - tych nigdy nie jestem w stanie sobie odmówić.

Doceniam to, jak wiele pracy wkładają te osoby w nagranie i zmontowanie filmu, jak dużo finansowo muszą zainwestować, a do tego odwaga - trzeba ją mieć publikując film w sieci.


Chętnie zajrzę na polecane przez Was kanały na YT. Może jakieś nowe twarze?

czwartek, 29 stycznia 2015

Niekosmetyczni ulubieńcy 2014 roku

Miniony rok to nie tylko kosmetyki, w szarym codziennym życiu na szczególne docenienie zasługuje kilka innych rzeczy. Ulubieńcami są również przedmioty, które mam wokół siebie każdego dnia, a ich brak z pewnością dotkliwie bym odczuła.
Nie ma tu nic odkrywczego, ani nic szalonego, ot po prostu drobnostki, które dają mi wiele radości i z których posiadania bardzo się cieszę.


Przejdę jednak do rzeczy, by wpis był szybki i konkretny.

- Ekspres do kawy.
Jestem ogromnym kawoszem, od wielu lat jest to mój napój numer jeden. Z tego względu że herbaty nie pijam prawie wcale (rocznie to może łącznie 2 szklanki), rozkoszuję się zawsze momentami spędzonymi z kubkiem kawy. Z nią zaczynam każdy dzień, musi też stać na blacie komody, gdy robię rano makijaż. Nie wyobrażam sobie nie wypić chociaż 3 kubków, ostatnią robię często już po godz. 20, bywa że i po 22, jeśli nie mogę spać :)
Wiele lat pijałam tylko kawę rozpuszczalną, w tych ostatnich najczęściej warianty Gold, albo Crema.  Nadal bardzo je lubię, zmieniam tylko marki, żadnej z nich nie słodzę, nie dodaję też mleka, a proszkowaną śmietankę.
W minionym roku, w mojej kuchni pojawił - ekspres do kawy, po pierwsze dlatego że ponoć taka kawa jest zdrowsza, a po drugie i w kawach muszę mieć urozmaicenie i odmianę :)
Piję więc na przemian, w zależności od nastroju to tę z ekspresu, to znów rozpuszczalną.

Uwielbiam zapach kawy!

Testuję też różne kawy ziarniste - najlepsza, która do tej pory się u mnie pojawiła to Pellini Aroma Oro. 
Może polecicie jakieś kawy ziarniste godne wypróbowania? :)



- Ledowe podświetlenie lustra.
Nie znam się na tajnikach elektryka i złotej rączki, ale coś takiego wykonała moja druga połowa.
Brakowało nam w pokoju miejsca na lampkę nocną, a widząc kiedyś ledowe podświetlenie półek szklanych, zastanawiałam się gdzie można docisnąć coś takiego w naszym pokoju.
Lustro stanowiło świetną ramę i bazę do zamontowania taśmy ledowej, do tego listwa, pilot i kilka mniejszych gadżetów nieznanych mi z nazwy i oto jest - lampka nocna ;)

Mam tu możliwość zmiany kolorów, oświetlanie kolorem stałym, bądź też efekt dyskotekowej gry świateł ;) istna całoroczna choinka ;)



Efekt jest najbardziej widoczny po zmroku, ale wtedy trudniej uchwycić to na zdjęciu.
Tworzy klimat, a do tego ładnie doświetla pokój wieczorem.


- Tablet + wygodne etui.
Kolejny ulubieniec to tablet, nie rozstaję się z nim będąc w domu. Dzięki niemu mogę wykonywać prace domowe, oglądając filmiki na Youtube, czy też zamieszczane tam filmy dokumentalne itp.
Wcześniej dużo czasu spędzałam przed komputerem chcąc obejrzeć ulubieńców, denka, recenzje, złościło mnie to, że robię to kosztem innych rzeczy.
Smartfon ma zbyt mały wyświetlacz żeby podglądać o jakim produkcie mowa, gdy nie został wymieniony z nazwy(!), tutaj mam na tyle duży obraz, by prasując, gotując, czy kąpiąc się, nadrabiać zaległości.
Pomocne jest przy tym to etui, regulacja na rzepy pozwala pod dowolnym kątem ustawić wyświetlacz.


W kolejnych dniach podrzucę listę najczęściej oglądanych kanałów urodowych na YT. To będzie kolejny, dodatkowy wpis z serii ulubieńców 2014.


 - Organizery akrylowe, komody, palety
Ten punkt, to łącznik między kosmetycznymi i niekosmetycznymi ulubieńcami. Lubię organizację, lubię ład na blatach, choć szybko go niestety tracę, nie wiem jak to się dzieje, samo z siebie się bałagani, przysięgam i daję głowę - to nie ja! ;)
Dzięki organizerom takim jak te, jestem w stanie uporządkować cienie, pudry, róże, bronzery i wszystko mam pod ręką.
Szufladki akrylowe pochodzą z Jysk, oraz Tk Maxx.



- koszulki z Takko Fashion
Zaskoczy Was ten ulubieniec, wszak to rzecz tak przyziemna, ale jak o nim nie napisać jeśli sięgam po niego każdego dnia bez żadnego wyjątku. Do tego daje mi on satysfakcję i zadowolenie :) przy okazji też komfort i ciepło, oraz bezpieczeństwo że nie widać mi nic, gdy się schylam ;)


Markę Takko Fashion poznałam pierwszy raz lata temu, w Niemczech, tam ich sklepy były w każdym średniej wielkości mieście. Jakie było moje zdziwienie kiedy zaczęły pojawiać się w Polsce. Jakość tej marki, od tych pierwszych zakupów za granicą, zrobiła na mnie duże wrażenie, więc z ciekawością zajrzałam co mają obecnie w swojej ofercie.
Przy każdej okazji zaglądam do nich gdy jestem w Krakowie, czy też Tarnowie, sporo też rzeczy już u nich kupiłam, ale na szczególną uwagę zasługują koszulki z ich stałej oferty basic.

Jak widać mnogość kolorów jest niesamowita, ale nie wszystkie są w tym samym czasie dostępne. Zauważyłam że niektóre pojawiają się sezonowo, warto więc kupować ulubione kolory póki są.
Początkowo ich cena wynosiła 14,99zł, teraz ta regularna to 17,99zł - może nie jest to mało za zwykłą koszulkę na ramiączkach, ale są one niezniszczalne, nie tracą koloru, nie rozciągają się, a leżą naprawdę komfortowo na ciele.

Mogą być bazą stroju, koszulką pod każdy sweter, czy bluzę.
Dostępne są w standardowej długości - jak te, ale widuję je również trochę dłuższe - coś jak tuniki.

Wielokrotnie udało mi się upolować niektóre kolory po 9,99zł, albo i 5,99zł, w zależności od kolekcji i sezonu.



To by było na tyle, jeśli chodzi o ulubieńców dnia codziennego. Wybrałam te najważniejsze, najbardziej dla mnie istotne, te które towarzyszą mi każdego dnia.
Wiem, że nieprędko się z nimi rozstanę, czy też wymienię na inne.


środa, 28 stycznia 2015

Yasumi Sekai - Pachnąca bransoletka. Hebanowy brąz

Pachnąca bransoletka Yasumi Sekai trafiła do mnie w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Wszystko co pachnie, przyjmuję z wielką radością, a że do tej pory nie miałam styczności z niczym podobnym, to dodatkowo z ogromną ciekawością otwierałam pakunek.


Pięknie opakowana bransoletka skrywała zapach, którego się nie spodziewałam.

Wytrawne nosy, perfumomaniaczki z wieloletnim stażem, kojarzą zapewne zapach  Shiseido, Féminité du Bois. Niedościgniony, głęboki, wielowymiarowy, przepełniony głębią pikanterii. Drzewne akordy, przemieszane z przyprawami i orientalną tęsknotą. Bransoletka Sekai to wypisz wymaluj, najbardziej zbliżona zapachowo kompozycja.
Nic więc dziwnego, że nosiłam ją z ogromną przyjemnością przez kilka tygodni, pachnąc oryginalną mieszanką Sekai. Gdy tylko zapach stał się mniej wyczuwalny, skrapiałam go właśnie Feminite du Bois, by wspomnienie tego zapachu przetrawało jak najdłużej.


Dla kogo jest ta bransoletka?
Dla każdego ciekawego nowości, a w szczególności dedykowałabym ją osobom z branży kosmetycznej, czy makijażystom. Wykonując zabiegi pielęgnacyjne, czy też makijaż, operując przy twarzy klienta, szczególnie miłym doznaniem będzie upajający zapach Sekai.
Jest to również dobre wyjście przy szczególnej wrażliwości i wysuszeniu naskórka, w momencie gdy skóra źle reaguje na zawartość alkoholu w zapachach i tradycyjna aplikacja perfum powoduje pieczenie i podrażnienie, spryskanie bransoletki to jedyne rozwiązanie.


Bransoletka jest nie tylko ozdobą, ale i zapachowym ogonem :)
Regulowany pasek daje możliwość dopasowania jej do nadgarstka, jest więc bezpiecznym i zawsze trafionym prezentem.

Świetny pomysł na nietypowy i zaskakujący podarunek. Macie gwarancję że obdarowana nią osoba, nigdy wcześniej czegoś takiego na swojej drodze nie spotkała. Piękny zapach podbije niejedno serce.

Hebanowy brąz jest klasycznym kolorem, będzie więc pasował do większości ubrań, jednak firma Yasumi posiada również wariant Wiśniowa Czerwień.

Koszt 59zł nie jest mocno wygórowaną ceną, zyskujemy nie tylko bransoletkę, ale i przedłużenie trwałości  naszego ulubionego zapachu.

Kosmetyczni ulubieńcy 2014 roku - kosmetyki do makijażu

Kolejny dzień i kolejni ulubieńcy. Tym razem przejdę do pokazania moich ulubionych produktów do makijażu. Kolorówka stanowi ogromną część mojego świata, zebrałam więc garść tego co uwielbiam i po co sięgałam w przeciągu ostatniego roku z dużą przyjemnością.


Podkłady - tutaj nie potrafiłam wybrać tylko jednego, bo w zależności od pory roku i stanu mojej skóry, stosowałam je naprzemiennie.
- Dr Irena Eris. Provoke Matt 210, cenię go za krycie, satynowe wykończenie i długotrwały efekt wygładzenia i nieskazitelnej cery. To jeden z dłużej utrzymujących się podkładów, będący w moim posiadaniu. Najjaśniejszy kolor jest dla mnie w porządku, choć nie miałabym nic przeciwko, jeśli byłby jeszcze jeden pół tonu jaśniejszy.
- Bourjois. Healthy Mix 51. Podkład dający średnie krycie, zapewniający mi efekt zdrowo wyglądającej cery, świeżej, wypoczętej i naturalnej. Owszem krycie w jakimś stopniu można sobie budować, ale w razie czego mamy jeszcze korektor. Cenię go za lekkość, łatwość aplikacji i piękne, jasne kolory.
- Bourjois. 123 Perfect CC Cream 31. Podkład o bardzo płynnej konsystencji, wyrównujący koloryt, tuszujący również drobne zaczerwienienia. Krycie nie jest duże, nie ma mowy też o macie, ale kiedy moja skóra znów ma fazę odwodnienia i wysuszenia, jest jedynym po który sięgam.

Korektory:
Oba są marki Bourjois, bo te gwarantują mi na tyle jasny kolor, by był dla mnie odpowiedni. Healthy Mix daje większe krycie, natomiast ten z serii CC Cream kryje dość lekko, ale ładnie rozświetla, nie podkreśla zmarszczek, łatwo się go również rozprowadza.

Prasowany puder Revlon Colorstay cenię zarówno za jasny kolor, jak i trwałość, oraz fakt że długo utrzymuje w moim przypadku przyzwoity mat.

Ladycode by Bell rozświetlacz jest moim odkryciem minionego roku. Nie wyobrażam sobie wyjść bez muśnięcia nim szczytów kości policzkowych. Detal, ale jakże istotny. Delikatnie rozświetla, pięknie odbija światło, różnica jest dla mnie widoczna.

W 2014 roku sięgałam głównie po pomadki w kredkach. Moimi ulubionymi były te z Astor, Palladio oraz Bourjois. Trwałość, łatwość aplikacji i nasycenie koloru, spełniały wszystkie moje oczekiwania. Odcienie które wybierałam najczęściej to róż i fuksja w różnych tonacjach.

W poprzednim roku, po raz pierwszy zaczęłam się też bawić sztucznymi rzęsami. Odkryciem były kępki Ardell, szalenie proste w obsłudze, dające jednak niesamowite podkreślenie oka, pozostając przy tym nadal naturalnym. Pomocny przy klejeniu rzęs, był bezbarwny klej Duo, który kupiłam po długich polowaniach w Inglocie.

Kinetics. Kwik Kote - utwardzacz, utrwalacz lakieru i przyspieszacz wysychania w jednym. Kiedy tylko malowałam paznokcie, zawsze pojawił się by zwieńczyć dzieło.

Pęseta Misslyn, to trochę większy wydatek niż drogeryjne, łatwo dostępne akcesoria tego typu. Mimo iż wygląda masywnie i topornie, jest precyzyjna, trwała i niezawodna. Warto skusić się na jej zakup, korzystając z promocji -40% na tę szafę makijażową, która co jakiś czas powtarza się w Hebe.

Kreska na powiece musi być robiona po mojemu, nie dla mnie bowiem grube toporne krechy, nie dla mnie również fikuśne jaskółki, ma być cienka, przy nasadzie rzęs, bez zbędnych wywijasów. Cel ten osiągam na  wiele sposobów, ale bardzo pomocne są: eyeliner w słoiczku Maybelline, Maybelline Master Kajal Khol Liner, oraz Kiko eyeliner wodoodporny w pięknym kolorze fioletu, do tego migoczący drobinkami w świetle :) Żadnego z nich nie oddam za żadne skarby świata. Trwałość bez zarzutu, napigmentowanie również, łatwa aplikacja, polecam więc wypróbować.

Baza pod cienie Lumene - o ile jej nie wycofają, będziecie ją widzieć u mnie non stop. Od kiedy odkryłam ją kilka lat temu, jestem jej wierna. Przedłuża trwałość cieni, podbija ich kolor, zapobiega zbijaniu się cieni w załamaniu, a do tego nie kosztuje zbyt wiele i ma wygodne opakowanie, które zapobiega wysychaniu kosmetyku.

Cienie:
Postanowiłam wyróżnić tutaj serię Liquid Metal od Catrice. Niespotykane dla mnie wcześniej wykończenie błyszczącej tafli koloru, przyciąga dodatkowo wzrok nasyconą barwą. Sięgam po nie każdego dnia, jeśli nie nakładam ich na część powieki, to akcentuję nimi chociaż jej środek, czy fragment dolnej.
Za kolory, które sprawdzały się przy wielu makijażach chciałabym docenić tutaj cienie Revlon i Gosh.  Dodatkowo struktura tych kosmetyków pozwala w dokładny sposób je rozcierać i łączyć z innymi. Dwa pokazane na zdjęciu przykłady, jak widać po zużyciu, najczęściej odpowiadały mi w minionym roku.

Róże Bourjois, to moje pupilki. Mnogość kolorów, wykończeń i subtelny efekt zasługują na docenienie. Kosmetyk którym trudno zrobić sobie krzywdę, trzeba znaleźć też odpowiedni pędzel, by móc go sprawnie nakładać.


Pędzle wszelakie, szczególnie te z firmy Maestro, która ewidentnie króluje w moich skromnych progach. Wiem że kolejne będę zmuszona zdublować, bo nie potrafię się bez nich obyć.



To już wszyscy ulubieńcy makijażowi na dziś. Są to kosmetyki i akcesoria które dzielnie towarzyszyły mi cały rok. Przypuszczam że wielu z nich pojawi się w podobnym wpisie początkiem 2016r :)


Są tu jacyś z Waszych ulubieńców?

wtorek, 27 stycznia 2015

Kosmetyczni ulubieńcy 2014 roku - Pielęgnacja

Długo, a nawet bardzo długo, zajęło mi podejście do spisania ulubieńców. Produkty były dla mnie oczywiste, ale znalezienie wolnej chwili by wszystko wyciągnąć, zrobić zdjęcie i opisać, było trudne do zrealizowania.

Nie mam już jednak czasu, by odkładać ten moment w nieskończoność, a oczywiste było dla mnie zrobienie tego podsumowania, bo sama uwielbiam takie zestawienia czytać, czy oglądać.

Jako że produktów uzbierało się dość dużo, dzisiejszy wpis stanowi początek, zacznę od pielęgnacji zaprezentowanej poniżej, a w kolejnych dniach pojawią się ulubieńcy makijażowi, niekosmetyczni i ulubione wśród zapachów.

Zaczynajmy!



Wybrałam garść kosmetyków, które polubiłam w zeszłym roku, które swoim działaniem szczególnie mnie zaskoczyły i podbiły moje serce. Mamy tu również produkty z którymi znam się od lat, nie mogłabym ich przecież pominąć.

Pielęgnacja twarzy ma swoje hity, są nimi:

- Kolagenowa maseczka pod oczy, marki Purederm. Widoczne tutaj opakowanie jest już kolejnym, a kilka następnych mam jeszcze w zapasie. Okazują się niezastąpione bezpośrednio przed wyjściem. Świetnie nawilżają okolice pod oczami, poprawiają napięcie, delikatnie również chłodzą, dodatkowym atutem jest fakt, iż osadza się na nich osypany cień, więc chronią i zabezpieczają przed nieestetycznymi plamami kolorowych kosmetyków w niewłaściwym miejscu. Nakładam je zaraz po pokryciu powiek bazą i trzymam na twarzy do momentu ich podeschnięcia, czyli przez czas wykonywania makijażu oczu. Opakowanie zawiera 30 płatków, starcza więc na jakiś czas, a upolowane okazyjnie w Biedronce, nie rujnują portfela, są więc mało odczuwalnym wydatkiem.
- Maseczki marki Tołpa, szczególnie lubiane to: Botanic Amaratus, oraz Dermo Face Stimular 40+ , w przypadku tej drugiej ignoruję informację o sugerowanym wieku, jeśli super się sprawdza, to czemu miałabym jej nie stosować. Obie dobrze nawilżają, poprawiają napięcie skóry, przywracają zdrowy wygląd. Cena 7,99zł nie jest wygórowana, tym bardziej że każda z nich starcza mi na więcej niż 2 użycia.
- Yasumi. Clean&Fresh Silky, Puder myjący. Rewolucja w moim oczyszczaniu twarzy. Nic tak nie doczyszcza jak ten niepozorny puder. Skóra jest niesamowicie czysta i świeża, polecam posiadaczkom cer mieszanych, tłustych i trądzikowych.
- Yasumi. Gąbki Konjac. Uwielbiam, po prostu uwielbiam ten sposób mycia twarzy wieczorem.  Owszem, najpierw wykonuję demakijaż, potem myję twarz wodą  z żelem, czy wyżej wspomnianym pudrem. Potem do akcji wkracza gąbka, masaż nią jest niesamowicie przyjemny, pobudza skórę, poprawia krążenie, a przy okazji ogranicza w znacznym stopniu widoczność uporczywie wracających suchych skórek. Przerobiłam wiele jej wariantów, ale trudno mi wybrać tej najlepszy, wiem natomiast że zdecydowanie sugeruję rozmiar S, bo idealnie leży w dłoni :)
Avene, Cicalfate. Krem gojący, antybakteryjny w postaci gęstej pasty/maści. Ratunek w wielu podbramkowych sytuacjach, opatrunek na podrażnioną, rozdrażnioną i umęczoną skórę. Niezastąpiony po zabiegu oczyszczania z mikrodermabrazją, pomaga wtedy wygoić to co zaognione na naszej twarzy. Rewelacyjny również jako krem na noc, odżywia, łagodzi i regeneruje.
- Verona. Tonik do twarzy, który ku memu ogromnemu zaskoczeniu, świetnie usuwa makijaż z oczu, oraz twarzy. Właściwość ta, odkryta dzięki gapiostwu, wprowadziła mnie w osłupienie. ego koszt to 8zł z groszami w Tesco ;) Nadmienię że nie podrażnia, nie wysusza, nie szczypie w oczy, a zmywa nawet ciemny i intensywny makijaż oczu. HIT!
- Bioderma. Sensibio H2O, oraz wariant Sensibio H2O AR. Pewnik, którego obecność tutaj to tylko formalność. Używam go już od przeszło 10 lat, nawet odkrywając inne skuteczne płyny do demakijażu, jak wyżej wspomniany tonik Verona, nie potrafię nie mieć go pod ręką. Nawet jeśli moje oczy są szczególnie wrażliwe, boleśnie odczuwają suchość, Sensibio krzywdy żadnej im nie zrobi. Ostatnia deska ratunku gdy testuję nowości, które nie domywają, a niesamowicie rozdrażniają skórę i oczy, sięgam wtedy po micel Biodermy, który uratuje sytuację i jest moim wybawieniem.
- Yasumi, ampułki: Dry Skin, Coenzym Q10, oraz Peeling AHA. O każdym w nich była osobna recenzja, do których Was odsyłam. Świetne uzupełnienie pielęgnacji, pomoc w sytuacjach kryzysowych. Wiem że do każdej z wymienionych wrócę.
- Bandi. Gold Philosophy. Serum Korygujące. Kosmetyk idealny pod makijaż, o właściwościach typowych dla bazy nakładanej pod podkład. Wygładza, przedłuża trwałość makijażu, sprawia że rozszerzone pory są mniej widoczne, minimalizuje błyszczenie mieszanej cery. Szkoda tylko że jest dość drogi :(
- Carmex w słoiczku. Nic tak nie nawilża, nie regeneruje i nie chroni moich ust, jak to małe, niepozorne cudo. To do niego zawsze wracam, muszę mieć też jego zapas pod ręką. Na noc jest obowiązkowy, mogę kremu na twarz nie nałożyć, ale Carmex na usta zawsze. Jeśli maluję usta, staram się pod spód, nawet cienką warstwę Carmexu nałożyć, to moje niezawodne zabezpieczenie.

Pielęgnacja ciała i włosów też ma swoich ulubieńców:

- apteczne antyperspiranty: ROC Keops, SVR Spirial. Niezawodny kosmetyk, który polecam serdecznie każdemu. Nie wyobrażam sobie stosowania zwykłych, drogeryjnych kulek. W przypadku powyższych, mam pewność że  nic a nic mnie nie zaskoczy. Cena może jest wyższa, ale warto polować na promocje, np SVR bywa w Super-Pharm w wielu akcjach i gazetkach. Nigdy mnie nie zawiodły, nie rozczarowały, skuteczność jest 100%.
- Bioelixire. Argan Oil Serum. Tani kosmetyk, który świetnie wygładza, nabłyszcza i zabezpiecza włosy. Niewielka jego ilość rozprowadzona na włosach, ułatwia ich rozczesywanie, sprawia że są miękkie, gładkie i błyszczące.
- Lierac. Żel pod prysznic o zapachu białych kwiatów z linii Sensorielle. Obłędny zapach, niesamowita wydajność zapewniona poprzez gęstą konsystencję. Aromat który daje mi odrobinę luksusu, oraz relaks podczas kąpieli. Cena regularna jest wysoka, ale bywają promocje, wtedy można go kupić za kilkanaście złotych.
- Bielenda. Olejki do kąpieli. W tym roku szczególnie polubiłam kąpiele z mnóstwem piany. Te kosmetyki zapewniają mi długotrwałą radość z kąpieli pełnej białego puchu.
- Pasta Lacalut Activ, oraz szczoteczka Oral-B 500. Pielęgnacja jamy ustnej, jest równie ważna jak dbanie o skórę twarzy i całego ciała, dlatego i tego aspektu nie pominę w zestawieniu. W zeszłym roku zamieniłam tradycyjne manualne szczoteczki, na elektryczną (kupioną w promocji oczywiście ;)) Różnica jest niesamowita, szczoteczka o wiele dokładniej doczyszcza, nie pozwala też oszukiwać czasu szczotkowania. Pasta Lacalut to mój pewnik od wielu lat. Uczucie świeżości, dokładnego oczyszczenia jest nieporównywalne z żadną inną.

To byliby już wszyscy ulubieńcy jakich chciałam i pamiętałam żeby Wam przedstawić. Są tutaj kosmetyki tańsze, oraz droższe, a dla mnie wyjątkowe, bo skuteczne.

Znacie któryś z wymienionych produktów, podzielacie moje uwielbienie, czy może wprost przeciwnie?

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Maybelline. Master Kajal Khol Liner - moja bazowa kreska

Kreska stanowi podstawę wielu makijaży, często jest ona jego głównym, a nawet jedynym elementem.

Ja sama jednak zbyt mocno lubię zabawę kolorem i cieniami, by tylko na tym poprzestać. Zresztą mój stosunek do mocno zdefiniowanej kreski już kiedyś opisywałam. Ta kanciasta, mocno zaakcentowana, nie jest dla mnie, łagodnie to ujmując.

Kilka miesięcy temu, nałożenie się na siebie dwóch akcji promocyjnych w Hebe, zaowocowało tymi oto cudeńkami, w szalenie wtedy niskiej cenie.


Efekt jaki daje czarny wariant, był mi wcześniej znany, nie decydowałam się na niego w ciemno. Głęboki kolor, miękka kredka, formuła która zapewnia gładkie ruchy i dokładne pokrycie kolorem bez prześwitów - to główne zalety tego produkt. Nie ma mowy o drapaniu powieki, kreska jest kremowa, z mocno nasyconym kolorem. Czy można oczekiwać czegoś więcej? Dodam że trwałość i cena też są bez zarzutów.

Złoty Kajal wzięłam tylko dlatego że kosztował mnie połowę ceny promocyjnej, więc 1/4 tej regularnej. Oriental Gold to pięknie błyszczące złoto, kremowe, również mocno kryjące. I o ile nie wyobrażam sobie takiej kreski na górnej powiece, tak akcent na dolnej, jest już często mile widziany.


Oriental Gold stanowi świetne uzupełnienie makijażu w kolorach beżu, złota, brązu, fioletu, śliwki, różu, odcieni wina i wielu, wielu innych (mogłabym tak wymieniać długo) . Zazwyczaj dodaję ją mniej więcej w połowie długości dolnej powieki. Tam pasuje mi najbardziej, a i trwałość, nawet w tym miejscu pozostaje bez zarzutu.

A gdzie znajduje u mnie zastosowanie czarny Kajal, skoro nie przepadam za mocno zaznaczoną kreską?
Odpowiedź jest prosta, choć działam trochę na opak.

Zaraz po nałożeniu bazy na powiekę,  rysuję jednym pociągnięciem kreskę wzdłuż linii rzęs, tuż przy samej ich nasadzie.


Jak widać na zdjęciu, nie musi być ona idealna, nie musi być cienka, a nawet celowo w zewnętrznym kąciku robię ją nieco grubszą. Pigmentacja kredki jest niesamowita, nie trzeba nic poprawiać, dorysowywać, idealnie sunie po powiece.

Taka kreska jest dla mnie pierwszym krokiem robienia makijażu. Dzięki niej zyskuję zaakcentowanie linii rzęs, delikatne, ale istotne, sprawia bowiem wrażenie, że rzęsy są bardziej gęste.
Mimo iż aplikuję na nią cienie, potem je rozcieram, ona nadal jest na swoim miejscu, nieco przysłoniona, ale jest. Na koniec, przed wytuszowaniem rzęs, cieniem zawsze poprawiam jej intensywność, kształt, czasem też kolor, niekoniecznie czernią, podbija też świetnie granat, gdy ten nie zawsze jest na tyle napigmentowany, by solo być widoczny.


Może to dla niektórych zbyt wiele zabawy, jednak taka metoda i takie zastosowanie, dla mojej własnej satysfakcji i zadowolenia najbardziej mi odpowiadają.
Tak jak zawsze cienie nakładam na bazę Lumene, tak też i kreska wykonana ostatecznie cieniem, ma zawsze swoją bazę w postaci czarnej Master Kajal Khol Liner od Maybelline.

Kajal ten będzie się sprawdzał również wtedy, gdy chcecie kreskę zrobić szybko i bez kilku poprawek, kolor i trwałość są bowiem na medal.

Miałyście okazję używać kredek od Maybelline? Jak oceniacie ich trwałość i kolor?

niedziela, 25 stycznia 2015

Ladycode. Highlighter Glow Skin Powder. Błyszczy jak diament, rozświetlacz za 3 złote

Rozświetlacz -  kosmetyk-błyskotka, bez którego obecnie nie potrafię się obyć. Ja - przeciwnik błysku, jeszcze kilka lat temu szaleńczo dążący do matu?!
Kiedyś zupełnie mi obcy, nieznany, a gdy zrobił się popularny-  wydawał się być zbędny, ale to również do czasu.

Popularność  na blogach, oraz kanałach Youtubowych otworzyła mi oczy, że jest to coś, czego mi brakowało.
Początkowo nie wiedziałam po kosmetyk której z marek sięgnąć. Byłam już bliska zakupu popularnej Mary Lou Manizer, kiedy przypadkiem w Biedronkowych koszach znalazłam rozświetlacz Ladycode by Bell.









W niepozornym opakowaniu znalazłam swój ideał, który kosztował mnie zaledwie 3zł za sztukę.
Kosmetyk ten odwiódł mnie od wydania pieniędzy na rozświetlacze innych, droższych marek.

Pojemność, teraz wiem że ogromna i niekończąca się, nawet przy codziennym używaniu, wystarczy mi na lata. Pewne jest, że nawet na emeryturze będę błyszczeć ;)


Efekt, który bardzo trudno mi oddać na zdjęciu, robi wielką różnicę na żywo. Nawet subtelne muśnięcie u szczytu kości policzkowych, jest dopełnieniem makijażu. Twarz pokryta pudrem zyskuje zdrowego, wielowymiarowego blasku.
W moim odczuciu rozświetlacz LadyCode będzie odpowiedni dla wielu typów urody, tak jak sprawdza się przy mojej, dość jasnej cerze. Daje stosunkowo chłodne wykończenie, ale takie mi odpowiada.

Kupiłam go, by przekonać się czy efekt jaki dają rozświetlacze będzie mi pasował, czy będę widzieć różnicę i sens, by go nakładać. Z miejsca rozświetlacz ten skradł moje serce, a przy najbliższej okazji kupiłam jego zapas.


Nie wiem czy jest coś, co chciałabym w nim zmienić? Nie przychodzi mi do głowy nic, może poza bardziej efektownym i eleganckim opakowaniem, na które z pewnością zasługuje.
Kolor, jak i pigmentacja, oraz łatwość nabierania i aplikacji na skórę, w moich oczach są bez wad.

Sięgam po niego każdego dnia, nie tylko przy makijażu samej twarzy, ale i dla rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu, czy też pod łuk brwiowy, kiedy tego potrzebuję.

Wiem już że starczy na bardzo długo, po kilku miesiącach systematycznego i częstego używania, nie widać nawet śladu ubytku. Zapas to moja gwarancja na wypadek stłuczenia poprzednika, niż jego zużycia ;)

Ani myślę szukać innego rozświetlacza, ten w zupełności mi wystarczy.

piątek, 23 stycznia 2015

Yasumi. Peeling AHA - Gładka skóra na zawołanie

Dziś na tapecie peeling AHA w formie ampułki, marki Yasumi.
To nie jest moja pierwsza przygoda z koktajlami tej marki. Wcześniej przy okazji zakupów na Targach kosmetycznych sięgałam po inne warianty, i tak moimi ulubionymi stały się Dry Skin i Coenzyme Q10.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie skusiła się na kolejne, również wpisujące się w moje potrzeby i oczekiwania.

Jako posiadaczka cery problematycznej, zanieczyszczonej, z zaskórnikami i rozszerzonymi porami, do tego z nieestetycznymi nierównościami i przebarwieniami potrądzikowymi, ciągle szukam kolejnej deski ratunku.

Po zapoznaniu się z opisem stwierdziłam, że może to być coś dla mnie.



Sposób użycia opisany na stronie producenta mówi:
GABIENT: Preparat nałożyć pędzelkiem lub dłońmi na oczyszczoną skórę. Zmyć po około 3 - 5 minutach w zależności od reakcji skóry i liczby zabiegów.
DOM: Stosować wieczorem na oczyszczoną skórę. Po około 3 minutach zmyć wodą. Stosować jako kurację przygotowującą skórę do zabiegów złuszczających.


Ja, jak to ja, musiałam spróbować jak to przenieść do mojej rutyny pielęgnacyjnej.

I tak wyrobiłam sobie plan, w którym w zależności od potrzeb stosowałam ampułkę co 2 - 3 dni, lub raz w tygodniu



W obawie żeby sobie nie zaszkodzić, nakładałam peeling na 2 minuty - moja skóra bywa nadwrażliwa i potrafi zaskakiwać, nawet przy wydawałoby się bezpiecznych kosmetykach.

Efekt jaki otrzymywałam to niesamowicie gładka skóra, miękka i miła w dotyku. Nie odczułam dyskomfortu pieczenia, czy ściągnięcia skóry, nie było również widocznego złuszczenia.

Wygładzenie skóry było wyraźnie odczuwalne, nie ma mowy o nierównościach wyczuwalnych pod ręką. Skóra jest miła w dotyku, ale nie wysuszona, bez dyskomfortu napięcia.



Nie odnotowałam żadnych efektów ubocznych, myślę że jest to kosmetyk bezpieczny, który warto wpleść w swoją kosmetyczną rutynę. Takiej gładkości jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Ponadto pory były zwężone, makijaż jakoś dłużej wyglądał świeżo, a na tym również bardzo mi zależy.

Chwilowo musiałam odstawić jego stosowanie, ze względu na zabiegi wykonywane w gabinecie. Kiedy jednak skóra dojdzie do siebie, z pewnością wrócę do używania ampułki i kupię ją ponownie, przy najbliższej okazji.

środa, 21 stycznia 2015

TAG Śpiąca Królewna

Ostatnio w sieci krąży TAG Śpiąca Królewna, ja również postanowiłam odpowiedzieć na jego pytania. Uznałam go za dosyć ciekawy, sama chętnie słucham, bądź czytam odpowiedzi, więc czemu by nie.




1. Jaki jest twój ulubiony sposób zmywania makijażu wieczorem? Chusteczki do demakijażu, czy mycie twarzy?
Zdecydowanie mycie twarzy, najczęściej przy użyciu dodatkowo gąbek Konjac, z chusteczek nie korzystam. Dodatkowo każdorazowe wieczorne mycie twarzy, poprzedzone jest usuwaniem makijażu za pomocą płynu, bądź mleczka i kilku wacików.


 2. Jaki jest twój ulubiony płyn do demakijażu i/lub chusteczki?
Jeśli miałabym wskazać tylko jeden płyn to byłby to Bioderma Sensibio H2O. Ostatnio posiłkuję się tonikiem Verona, który o dziwo rewelacyjnie zmywa makijaż, ot taka ciekawostka ;)


 3. Twój ulubiony sposób na zmywanie makijażu wodoodpornego?
Rzadko używam typowo wodoodpornych kosmetyków, natomiast te pojedyncze po które sięgam, np. eyeliner Kiko zmywa mi doskonale Bioderma Sensibio H2O, potem całość domyta jest jeszcze wodą z żelem (obecnie znów Lirene z lipą)


 4. Robisz peeling wieczorem? Jeśli tak to czego używasz?
Peelingi owszem zazwyczaj staram się wykonywać wieczorem, jednak nie każdego dnia. Stosuję Szafirowy peeling z Yoskine, mam i enzymatyczny z Dermedic.


 5. W pielęgnacji wieczorowej wolisz kremy czy olejki/oliwki? Które?
Kremy królują w mojej pielęgnacji, do olejków przekonać się nie mogę, choć po części jest to pewnie spowodowane tym, że kremów na stanie u mnie jest zbyt duża ilość, by sięgać po jakieś nowości. Na noc decyduję się często na bogatsze konsystencje, np. Avene Cicalfate, Avene Hydrance Optimale Riche, czy Oeparol do suchej skóry.


 6. Ulubiony przeciwzmarszczkowy krem pod oczy?
Ulubiony od długiego czasu, ale nie o działaniu przeciwzmarszczkowym, to krem kojący pod oczy Avene. Ma  lekką konsystencję, nie czuć go na twarzy, a do tego nie drażni wrażliwych oczu.


 7. Zdarza ci się nie zmyć makijażu przed snem?
Raczej nie dopuszczam do takiej sytuacji.  Może być jednak tak, że wracając późno do domu i nie chcąc budzić domowników, ograniczam się do zmycia makijażu jedynie płynami micelarnymi, wtedy jednak zużywam sporo więcej wacików z wodą micelarną i tonikiem.


 8. Zasypiasz - czy:
a) kładziesz głowę na poduszkę i już śpisz
b) nie możesz zasnąć
c) zajmuje ci to kilka minut

Różnie to bywa. Raczej nierealne jest przyłożenie głowy do poduszki i natychmiastowe zaśnięcie, zawsze kilka minut musi upłynąć. Wszystko jednak zależy od tego, jak spędziłam ten dzień, o której wchodzę do łóżka i czy coś mnie trapi, czy jeszcze w mojej głowie krążą tysiące myśli.


 9. Mówi się że powinniśmy sypiać 8 godzin. Jak to przeciętnie wygląda u ciebie?
 Zależy, bywają dni że faktycznie tak jest, choć nie zawsze. Zazwyczaj wstaję dość wcześnie, więc i staram się wcześnie położyć. Jestem w stanie funkcjonować sypiając mniej, choć pokłady energii z każdym dniem topnieją, a wtedy przy okazji wolnego dnia staram się pospać godzinę dłużej.


 10. Twój sekret na dobrze przespaną noc?
 Świeża pościel, najlepiej wietrzona jeszcze w ciągu dnia. Do tego na kilkanaście minut przed wejściem do łóżka często otwieram okno, żeby wpadło trochę świeżego powietrza, szczególnie gdy wieczorem odpalałam świece. Staram się również w miarę możliwości uporządkować pokój, zapalić wcześniej przytłumione światło, by móc się wyciszyć.



Noc już za nami, pora nabrać rozpędu i byle do wieczora!
Życzę miłego dnia

niedziela, 18 stycznia 2015

Syoss, Supreme Selection, Restore, Essential Wonder 10 (Odżywka regeneracyjna w 10 wymiarach)

Odżywki dwufazowe stosuję po każdym myciu. Obok odżywki którą spłukuję, wcierki i olejku/serum zabezpieczającego końcówki jest ona kosmetykiem obowiązkowym.
Rutyna pielęgnacyjna którą sobie narzuciłam, sprawdza się na moich włosach, jestem z niej zadowolona, a że nie zajmuje mi zbyt wiele czasu, stosuję ją każdego dnia bez żadnego ociągania.


Przez lata  przewinęło się przez moją łazienkę wiele odżywek dwufazowych, głównie były to te z Gliss Kur, ale i Dove, Biovax i z większości byłam bardzo zadowolona. Robią to co mają robić, dyscyplinują włosy, ułatwiają rozczesywanie, zawsze w jakimś stopniu pomagają ujarzmić odstające baby hair.

Jakiś czas temu, przez zupełny przypadek, w moje ręce trafiła odżywka dwufazowa Syoss. Owszem wiedziałam o jej istnieniu, jednak wyjściowa cena kilkunastu złotych za 100ml pojemności nie była zachęcająca.

Jednak kiedy nadarzyła się okazja i przy zakupie dwóch szamponów Syoss dla taty, mogłam dobrać ją za 1 grosz, nie trzeba mnie było długo namawiać.

Informacja jaką znajdziemy z tyłu opakowania informuje:
"Unikalna cudowna odżywka - regeneracja w 10 wymiarach : regeneracja i odżywianie, siła, miękkość, zapobieganie puszeniu się włosów, połysk, ochrona przed gorącym powietrzem suszarki, doskonałe rozczesywanie, sprężystość i witalność, ochrona przed rozdwajaniem końcówek, równowaga nawilżenia. Przed użyciem wstrząsnąć. Spryskać osuszone ręcznikiem włosy. Nie spłukiwać"

Recenzje na KWC są w dużej mierze bardzo negatywne, sama nie wiem czemu.
Mnie ona bardzo odpowiada i gdyby nie szybkie wyczerpanie produktów promocyjnych, już po kilku dniach stosowania, miałam ochotę dobrać kilka następnych na zapas.

Odżywka robi to, co ma robić - to, czego oczekiwałam od każdej innej.

Zdecydowanie ułatwia rozczesywanie, sprawia że włosy są gładkie i miękkie w dotyku. Nie zauważyłam zbytniego obciążenia włosów, czy większej skłonności do ich przetłuszczania.
Atomizer rewelacyjnie rozpyla produkt, a opakowanie z pewnością zachowam na później.
Zapach niewątpliwie oceniam na plus, jest bardzo przyjemny, dodatkowo umila mi zabiegane poranki.

Nie wiem skąd tak negatywne opinie i recenzje, sama chętnie kupię ją ponownie, jeśli tylko znów nadarzy się okazja, czyt. super promocja :)


sobota, 17 stycznia 2015

L'Artisan Parfumeur, Tea For Two edt - siła we flakonie zaklęta

Wyobraźcie sobie herbatę, ale nie taką zwyczajną, wszak takiej nie znoszę i nie pijam.
Taką inną, mocną, wielowymiarową, taką która ma siłę, ale nie goryczy, raczej taką wewnętrzną...
Motam? Wiem że tak, ale nie da się inaczej.

Zapach który chcę Wam dziś przybliżyć, nie jest jednoznaczny, nie jest w żadnej mierze jednonutowy, jest przestrzenny, wibrujący, emanujący życiem nostalgicznym.


Kilka lat temu pisałam na jego temat recenzję na KWC na wizaz.pl, i nadal mogę podpisać się pod tymi słowami, pozwolę sobie więc je zacytować:

" Piękna Herbata we dwoje, upiększa świat gdy nie ma już dwoje.
Zapach ma w sobie głębię, głębię tę raz skrywa, raz daje.
Ma siłę i siłę swą mnie daje.

Zapach tajemnicy, smutku, nostalgii, ciężki i głęboki.
Pierwsze nuty to gorzka czarna herbata, sucha, wibrująca w powietrzu. 

Nie jest to zapach słodki ale moje, wielbicielki słodziaków - koi serce, a może koi zbolałą duszę.
Potrafi wyciszyć, dać spokój i siłę by iść dalej.
Upaja, obłędna herbata, gdy po policzkach tylko łzy spływają, 

a smutki skrywane zapomnieć o sobie nie dają.
Zapach zabiera mnie do innego świata, gdzie przez ciężkie kotary zaglądają jedynie pojedyncze promyki słońca, gdzie w oddali słychać dźwięki muzyki, ale w pokoju panuje spokój i półmrok.
Powietrze jest ciepłe, ciężkie, ale wibrujący w powietrzu aromat herbaty sprawia że lżej jest oddychać, w momentach kiedy każdy oddech tak bardzo boli, wciągasz do płuc kojący ten zapach.


Patrzysz na świat z rezerwą, spokojem. 


Siedzisz w głębokim fotelu, na nic już nie czekasz i nigdzie nie musisz się spieszyć."

Mimo iż wiele lat upłynęło od momentu gdy pisałam te słowa, nadal mogę podpisać się pod nimi całym sercem.
Zapach ten buduje niesamowity nastrój, wyniosły, dumny, nostalgiczny i spokojny.

Spowalnia biegnący gdzieś na oślep świat. Pozwala wziąć głęboki oddech, jednak tym razem nie oddychasz tym samym powietrzem co inni, masz swój narkotyk, swój raj na ziemi.

Jeśli kochasz zieloną herbatę, to nie polubisz tego zapachu, to nie te nuty, nie te porywy serca i nie ta bajka.

Tutaj króluje wędzona, czarna, gorzka herbata, ta tutaj jest wysuszona, ostra i władcza.

Cytująca za fragrantica.com nuty prezentują się następująco:
nuty głowy: bergamotka, anyż, herbata
nuty serca: cynamon, imbir, przyprawy, piernik
nuty bazy: miód, wanilia, skóra, tytoń

W moim odczuciu wygląda to trochę inaczej.

Jest herbata, długo, długo nic, potem gdzieś w tle anyż i imbir. 

Rozkosz przestrzeni jest tutaj nie do opisania. Te chwile gdy noszę ten zapach, są tylko dla mnie. Herbata w moim wydaniu rzadko jest we dwoje. 
Zapach ten daje mi siłę by walczyć, by iść do przodu, by odkrywać w sobie ten tlący się płomień, on go pobudza do życia i mnie tym samym również.

L'Artisan stworzył zapach na wskroś idealny, na co dzień,  na wieczór, na każdą okazję, sprawia że każda chwila staje się wyjątkowa, jakby nierzeczywista, pełniejsza.


Traktuję te flakony jak lek na całe zło, sięgam po nie w chwilach  najtrudniejszych, w dniach gdy każdy inny zapach uwiera, przeszkadza, ten jest w stanie być moją ostatnią deską ratunku i moją podporą. Na całe szczęście Tea for Two trzyma się na mojej skórze, włosach czy ubraniach długie godziny, to towarzysz który nie zawodzi.


Życzę Wam wszystkim znaleźć taki zapach - wyjątkowy, magiczny i poniekąd leczniczy.

Znacie kompozycje L'Artisan Parfumeur? 

piątek, 16 stycznia 2015

Nowe akcesoria do makijażu w Hebe.

Z pewnością wiele z Was ucieszy ten widok i ta informacja, postanowiłam więc naprędce pokazać nowości jakie zawitały do drogerii Hebe. Nie będzie tutaj recenzji, opinii, bo dopiero co wróciłam z nimi do domu, stąd też zdjęcia kiepskiej jakości, ale ze światła dziennego będę mogła dopiero korzystać w poniedziałek.

Publikowane wcześniej w magazynie Hebe zdjęcia kusiły, z niecierpliwością wypatrywałam więc pojawienia się ich na półkach.

Oto są:



Owszem asortyment jest zdecydowanie bardziej bogaty w drogerii, niż to co na zdjęciu wyżej, ale raz że nie na wszystko od razu mogę sobie pozwolić, nie potrzebuję też wszystkiego, ale szczególnie zaskoczyły mnie gąbki, które albo nie były reklamowane, albo ja przegapiłam informację o nich.

Zdecydowałam się na pędzel do cieni mini, pędzel do ust i gąbkę do makijażu stożkową.


Moją uwagę zwróciły opakowania pędzli - przezroczyste tuby. Jedne większe, drugie mniejsze, ale sprawiają że taki zakup ma wyższą dla mnie wartość, bo wiem że kiedyś taka tuba (większa) posłuży mi do przewozu pędzli do makijażu oczu, np. podczas weekendowego wyjazdu.

Gąbki, zamknięte w kosmetyczce to największe zaskoczenie. Cena - 10,99zł, a w środku mam dwie gąbki. Wielkością są zbliżone do jaja Ebelin.


Na opakowaniu gąbek jest taka informacja odnośnie producenta:





Natomiast za każdy z pędzli zapłaciłam 6,99zł, nie jest to wysoka cena jak za pędzel, tym bardziej że ten do cieni jest świetnie zapakowany i wiem że etui przyda mi się w przyszłości.


Pędzel do ust jest sprężysty, wielkość wydaje się być w porządku, natomiast pierwsze testy przejdzie dopiero jutro.
Pędzel do cieni mini ma zbite, sprężyste włosie, będzie idealny do aplikacji cieni Liquid Metal Catrice, bo te zazwyczaj staram się wklepywać w powiekę. Włosie nie jest "puchate" więc omiatanie powieki cieniem w jego przypadku raczej nie przejdzie.


Oglądałam również pędzel do pudru, do różu, do kremu, do cieni,  do masek, wybór był ogromny, ale muszę najpierw sprawdzić jakość po zakupie tych, a nad resztą się zastanowię.


Na pędzlu jest taka informacja odnośnie pochodzenia:


Ceny zakupionych przeze mnie rzeczy nie były wysokie, a pędzle bardzo lubię testować, wrócę więc za jakiś czas do Was z recenzją.




Jeśli macie ochotę na gąbki musicie się spieszyć, w moim Hebe na tę chwilę był tylko ten jeden egzemplarz, więcej będzie pewnie po kolejnych dostawach.


Cieszę się z pojawienia tych nowości, mam jednak nadzieję że nadal w sprzedaży będą pędzle Sense&Body.

Avene. Hydrance Optimale Riche. Krem nawilżający do skóry suchej.

Dziś na blogu długo odwlekana recenzja kremu Avene, czas jaki minął od momentu pierwszych aplikacji jest bardzo długi i od tamtego czasu zmieniła się diametralnie moja opinia o tym kosmetyku.


Avene, Hydrance Optimale Riche trafił w moje ręce dawno temu. Nie był to mój świadomy wybór i moja decyzja, i o ile markę Avene cenię i lubię ich kosmetyki, to nijak nie widziałam zastosowania tego kremu u siebie.
Mam wśród kosmetyków tej marki swoich ulubieńców, nawet jest ich dość dużo, jednak gdybym sama stała przed półką z ich asortymentem, sięgnęłabym po wariant Legere, bardziej dostosowany do mojej skóry.
Długo też zwlekałam z wykorzystaniem tego kremu, przede wszystkim dlatego że nie chciałam się rozczarować i dodatkowo pogorszyć stanu mojej kapryśnej cery.

Obawiałam się szczególnie uciążliwego filmu na twarzy, przesadnie bogatej konsystencji, czy też zapychania.


Pierwsze dni z tym kremem nie były łatwe, ale czego się spodziewać stosując krem do skóry suchej przy cerze mieszanej?! Przeszkadzało mi wszystko: że krem się nie wchłania, że czuję go na twarzy, że skóra się błyszczy. Stwierdziłam nic na siłę, nie będę się katować.



Sytuacja zmieniła się kilka tygodni później, gdy moja skóra na powrót przeżywała okres mocnego odwodnienia, z wysypem suchych skórek i suchych, łuszczących się "placków". Zazwyczaj sięgałam wtedy po sprawdzony Cicalfate, również od Avene, jednak tym razem pokusiłam się o wypróbowanie odtrąconego kremu nawilżającego. I to był strzał w dziesiątkę! Z tą jednak różnicą, że nie decydowałam się na niego w ciągu dnia, ale stosowałam jako krem nocny, albo krem na dzień wolny ;) Zobaczyłam wtedy zupełnie inne oblicze tego kremu, a dokładnie - odkryłam jego zalety.

Przede wszystkim, krem ten był w stanie opanować panoszące się na mojej twarzy suche skórki, koił i nawilżał suche place, których pojawianie się zawsze mnie zaskakuje. Okazuje się że działa on na zasadzie opatrunku, na te najmocniej wysuszone i odwodnione partie skóry.

Stosowany wiele nocy pod rząd nie zapchał mnie, nie spowodował również wysypu niedoskonałości. Budząc się rano, skóra nie jest przetłuszczona, mimo bogatej konsystencji.

Krem niby nie dla mnie, ale mi służy, szczególnie w krytycznych momentach, w tych w których potrzebuję dodatkowego i wyjątkowego wsparcia.

Opakowanie kremu jest dla mnie również dużym plusem, tubki łączą w sobie zarówno wygodę, jak i higienę. Do tego są lekkie i nie zajmują dużo miejsca.


Myślę że dla posiadaczy wyjątkowo suchej skóry będzie on świetnym kosmetykiem na co dzień, a dla mnie - tym na gorsze dni, podczas większego odwodnienia i wysuszenia skóry.

czwartek, 15 stycznia 2015

Maestro Maestrobrush. Moje pędzle Maestro.

Długi czas zbierałam się do przedstawienia Wam moich pędzli marki Maestro. To najliczniejsza grupa z posiadanych przeze mnie pędzli.


Wszystkie z nich były przemyślane, dokupowane systematycznie na kolejnych Targach kosmetycznych w Warszawie i Krakowie. Początkowo jeździłam tam z listą "co już mam", potem krótsza była lista "czego nie mam i co mieć bym jeszcze chciała". W 2014 roku kupowałam kolejne egzemplarze pędzli, po które sięgam najczęściej, by nigdy mi ich pod ręką nie zabrakło.



Od razu uprzedzę pytania: TAK. Wszystkich ich używam, żaden z nich nie leży bezczynnie.

Nie wyobrażam sobie również wykonywania makijażu bez ich pomocy. Nie potrafiłabym się z nimi rozstać.

Najliczniejszą grupę wśród pędzli Maestro w moim zbiorze, tworzą te do makijażu oczu, dopiero w ostatnim czasie zdecydowałam się na zakup tych do twarzy.
Po części dlatego że zabawa cieniami daje mi największą satysfakcję, jednak na ostatnich Targach już mniej miałam do dokupienia maluchów(mało już zostało egzemplarzy, których mi brakuje), a kupić coś chciałam, sięgnęłam więc po większe gabaryty :)

Postaram się podpisać numerami pędzle widoczne na zdjęciach, każdorazowo będę zaczynać od tych u góry zdjęcia.

Zacznę więc od pędzli do makijażu twarzy, z tym pójdzie bowiem szybciej.


Pędzle: 120 w rozmiarach 24 i 22, oraz 155



Pędzle do cieni:


Tu jako pierwsze pokażę te ze Złotej Kolekcji:


 Od góry:
- blending
- shadow
- shadow L
- shadow S

i z bliska:





Kolejny to mix numerów:


- 560 w rozmiarze 12
- 497 w rozmiarze 12
- 321 w rozmiarze 12
- 310 w rozmiarze 6

i pokazane trochę bliżej:





320


- 320 rozmiar 10
- 320 rozmiar 8
- 320 rozmiar 6 (2 sztuki - uwielbiam te maluchy :) )

i bliżej





360


- 360 w rozmiarze 10
- 360 w rozmiarze 8
- 360 w rozmiarze 6

i bliżej:





410


- 410 w rozmiarze 10
- 410  w rozmiarze 8
- 410 w rozmiarze 6

z bliska:





420


- 420 w rozmiarze 10
- 420 w rozmiarze 8
- 420 w rozmiarze 6

z bliska:





480


- 480 w rozmiarze 12
- 480 w rozmiarze 10

z bliska:





490


- 490 rozmiar 12
- 490 rozmiar 10 (2 sztuki, bardzo je lubię, choć jako jedyne mają tendencję do drapania)

z bliska:





710:


- 710 w rozmiarze 6
- 710 w rozmiarze 4

i bliżej:


i na koniec mój prezent mikołajkowy od drugiej połowy :) również produkcji Maestro



Opisywanie każdego z pędzli zajęłoby wiele godzin, podsumuję więc w kilku punktach:

  • Pędzle Maestro łączą w sobie rozsądną cenę i świetną jakość.
  • Trzonki mają odpowiednią długość, dobrze leżą w dłoni. 
  • Mimo częstego prania nie gubią włosia.
  • Numeracja i kolor trzonka nie tracą koloru.
  • Mnogość rozmiarów umożliwia nam znalezienie odpowiedniej wielkości pędzla dla siebie.


Z pewnością o ile życie pozwoli, będę chciała poszerzyć swój zbiór o zdublowane numery 710, szczególnie rozmiar 4, chciałabym też przetestować serię black&white, którą wypatrzyłam jakiś czas temu na stronie internetowej, ale Panowie z Maestro nie mają jej na Targach. Brakuje mi również kilku pędzli ze złotej kolekcji, oraz wielu do twarzy. Wyśledziłam również że Maestro na swoim FP publikowało informację o nowościach w ofercie i tam widziałam coś dla siebie.

Dbam o pędzle i myślę że odwdzięczą się one długą żywotnością.

Mam je zawsze pod ręką...


i oby tak było zawsze, bo robienie makijażu z ich pomocą jest przyjemnością.

Polecam, warto skompletować swój zestaw i mam nadzieję że ten wpis i zdjęcia ułatwią Wam podjęcie wyboru, które z nich kupicie w pierwszej kolejności, bo że nie będą one jedynymi, to jest bardziej niż pewne.

Jeśli będziecie kiedyś na Targach kosmetycznych, za punkt obowiązkowy musicie zaplanować odwiedzenie stoiska Maestro, Panowie bezbłędnie doradzą jeśli trzeba, a i cena nie zaboli :)