środa, 30 września 2015

Bourjois. 123 Perfect. CC Eye Cream. Lekki korektor pod oczy. Kolor 21 Ivory.

Korektor pod oczy, od dobrych kilku lat, jest moim kosmetykiem pierwszej potrzeby. Perfekcyjnie zrobiony makijaż, z pominięciem tego kroku i tak zwróci uwagę, oczywiście na mankamenty urody. Mimo iż cienie pod oczami nie są duże, to kiedy jestem zmęczona, problem drastycznie rośnie.


Od wielu lat moim ulubieńcem był Bourjois Healthy Mix w numerze 51, jednak kiedy na rynku pojawiła się seria 123 CC, wiedziałam że prędzej czy później, będę chciała jej wypróbować.

Wybór koloru był prosty - zawsze najjaśniejszy wśród gamy Bourjois - czyli tutaj 21 Ivory.


Zużywanie go poszło mi tak sprawnie, że nie zdążyłam zrobić zdjęć koloru, bądź zaginęły one gdzieś na karcie aparatu, bo mimo usilnych poszukiwań, nie znalazłam żadnego swatcha.

Najjaśniejszy 21 nie zawiedzie fanek 51 z serii Healthy Mix. Kolor idealny dla posiadaczek jasnej karnacji, standardowo jak na tę markę przystało, z domieszką żółtych tonów. Bardzo lekka konsystencja nie sprawia najmniejszych problemów przy aplikacji i rozprowadzaniu kosmetyku.
Niestety są też minusy, lekka konsystencja oznacza w tym przypadku również mniejsze krycie i słabszą trwałość. Coś kosztem czegoś.  
Niemniej jednak używałam go z wielką przyjemnością, bo z całą pewnością nie wchodzi w załamania skóry, zwane mniej sympatycznie zmarszczkami. Lekka konsystencja jest też w stanie więcej wybaczyć, m. in. wysuszenia w okolicach oczu. 

Jest to dobry korektor, jednak w pojedynku z Healthy Mix wypada trochę gorzej. 

Jestem już w takim wieku, że dotyka mnie permanentne przemęczenie. Jeśli chcę dalej udawać że wszystko jest w porządku, muszę się przy tym dobrze kamuflować.
Korektor sprawdzi się znakomicie dla osób młodszych, bardziej wypoczętych i zrelaksowanych.

Jakie korektory pomagają Wam ukryć trudny dnia i nocy?

wtorek, 29 września 2015

Elite Models. 1267 Pędzel do powiek.

Pędzle, pędzelki, to jest mój świat. Rozkochana jestem w tych Maestro, szczególnie gdy mam możliwość kupić je na targach i wcześniej mogę wszystkiego dotknąć, porównać, przemyśleć. 
Lubię Ecotools, Hakuro, oraz Girls Best Friend, a od czasu do czasu, wpadają również w moje ręce pędzle innych marek, gdy samotnie wiszą ostatnie sztuki, tym bardziej jeśli są w promocji.
Wychodzę z założenia, że pędzli nigdy zbyt wiele.

Elite Models 1267 upolowałam już dobrych kilka miesięcy temu, na jakiejś większej promocji w Hebe. Żal było nie brać, gdy kosztował kilka zł.


Okazuje się, że w tym pędzlu tkwi potencjał. Jak na produkt drogeryjnej marki, jego jakość spełnia moje oczekiwania. Włosie jest miłe, puszyste i dobrze współpracuje z cieniami. Ze względu na jego kształt, sięgam po niego podczas nakładania i rozcierania cieni na łuku brwiowym i tutaj w tej roli nie pozostaje w tyle za innymi, posiadanymi przeze mnie pędzlami.

Myślę że to jeden z nielicznych pędzli, dostępnych w drogeriach, które  mogłabym polecić. W porównaniu z pędzlami marek własnych, które zalewają ostatnio drogerie, ten ma przemyślany kształt, rodzaj i długość włosia.


Jeśli jeszcze gdzieś uda Wam się go dorwać, szczególnie w promocji, bierzcie bez zastanowienia.


Mimo częstego prania pędzel nie traci włosia, które nadal jest miłe w dotyku i pracuje tak samo dobrze jak na początku. 

Pędzle jakich marek goszczą na Waszych toaletkach?

poniedziałek, 28 września 2015

Bomb Cosmetics. Scones & Cream. Afternoon Dreams - słodycz w formie świeczki.

Macie ochotę na coś słodkiego? Bo ja oczywiście jestem na tak! Przyznam w sekrecie, że właśnie zjadłam całą czekoladę, ale o tym nie dowie się nikt, poza Wami. Wszak trzeba czasem skrywać w sobie jakąś tajemnicę ;) Ja skrywam dodatkowo ogromną liczbę pochłoniętych kalorii.

Przejdę do rzeczy, ale pozostaniemy w temacie słodkości, opiszę Wam to, co czuję wokół, to co tli się obok na stoliku.


Świece Bomb Cosmetics są części z Was znane, a jako że były dostępne w Hebe, skusiły mnie na zakup.



Scones&Cream to jedna z trzech świec tej marki, jakie posiadam.

Charakterystyczne opakowania cieszą oko i pozwalają zmieniać świece jak rękawiczki. Odstawione na później, nie zajmują wiele miejsca, pozwalają rozpieszczać się co i rusz innym zapachem. Do tej pory miałam tak, że widok okopconej świecy motywował mnie do szybkiego zużywania. Tutaj zamykam, odstawiam na swoje miejsce, tworzące z innymi rodzaj kolorowej wieży i sięgam po wybraną wtedy, gdy mam na nią ochotę.

A zapach który kryje się we wnętrzu Scones&Cream, to dojrzałe truskawki w bitej śmietanie, okraszone waniliowym sosem, do tego maślane ciasteczka, słodkie, rozpływające się w ustach.
Na całe szczęście, unoszący się w powietrzu zapach nie jest mdły, a raczej jadalny i przyjemny dla otoczenia. 

Świetny na leniwe popołudnia z kubkiem kawy w ręku, może i kawałkiem ciasta z owocami. Uwalniany zapach jest mocny i długo utrzymuje się w pomieszczeniu, dzięki czemu świeca odpalana na krótko, wystarcza na długie miesiące.

Polecam zarówno ten, jak i wcześniej opisywany wariant   Warm Espresso. Smell the coffee!.

 Jakie świece towarzyszą Wam ostatnio, podczas pierwszych chłodniejszych dni?

niedziela, 27 września 2015

Narciso Rodriguez. Essence EDP - kusząca, kobieca czystość

Chłodniejsze dni, są u mnie zawsze intensywniej pachnące, niż te upalne, więc jednym z pozytywnych aspektów spadających temperatur, jest możliwość sięgnięcia po cięższe zapachy, bez żadnych konsekwencji.
Po wcześniej poznanych zapachach Narciso Rodriguez, markę kojarzyłam jako tę, która nieodzownie łączyła mi się z cięższymi nutami. Długo czekałam więc by sięgnąć po zdobytą kiedyś 4ml fiolkę Essence Narciso Rodriguez.

Pojemność 4ml jest dość rzadko spotykana, okazuje się za to idealna, by zapach poznać i pokochać.
Jedynym jej minusem jest brak atomizera, który pozwalałby nosić go globalnie. Posiadam jednak w domu puste atomizery, o różnych pojemnościach, więc przelałam jej zawartość, by móc cieszyć się nią po stokroć.


 Nuty zapachowe za fragrantica.com to: irys, róża, benzoin i piżmo.

Prosto, ale jak upojnie i uroczo!

Niepotrzebnie obawiałam się ciężkości tego zapachu, bo owszem, jest esencjonalnie, ale mogłabym go nosić nawet przy wyższych temperaturach. Zapach kusi krystaliczną czystością, ale okraszoną pudrowo-kobiecymi nutami.
To kompozycja sprzeczności, lekkość i świeżość, połączona w idealnym duecie z pudrowymi akordami. Niemożliwe? Ależ skąd!


Czuję się szalenie kobieco i delikatnie, mając go na sobie. To zapach na romantyczne kolacje, chwile spędzone we dwoje, jak i radosny spacer w promieniach wschodzącego, czy zachodzącego słońca. Oficjalne spotkanie w jego towarzystwie? a i owszem, bardzo chętnie. Ma w sobie coś magicznego, co bardzo do mnie przemawia.



Muszę stwierdzić że każda poznana kompozycja tej marki jest wyjątkowa. 

Przyznam się też do tego, że zjechałam ten zapach zupełnie jeszcze kilka lat temu. Uważałam go za mdły, nijaki i mydlany, a tu minęło kilka lat, a ja cała w skowronkach, gdy czuję go na sobie. Gusta się zmieniają, mam nadzieję że ewoluują w dobrą stronę.

Zapach dopisuję na moją listę chciejstw, zaraz obok L'Artisan Premier Figuier, oraz Omnii Crystalline edt.

Może będzie to idealny prezent dla siebie samej, na trzydzieste urodziny? 

Znacie zapachy marki Narciso Rodriguez? Który z nich jest Waszym ulubionym?

czwartek, 24 września 2015

Vintage Body Oil. Peeling do ciała cukrowo-orzechowy.

Każdy nowy peeling cukrowy, jest dla mnie wielką niewiadomą. Kiedyś od razu z marszu je negowałam, wymazywałam z list kosmetyków wartych uwagi. Wszystko za sprawą kilku niewypałów, które nakreśliły mi obraz oblepiaczy, wywołujących odrazę do mego własnego ciała. 
Jednak czas pokazał, że nie każdy kosmetyk z tej kategorii okazuje się bublem, więc po kilku opakowaniach z ciekawą zawartością, z otwartym sercem zabrałam się na peeling Vintage Body Oil - olej arganowy.


Opakowanie zachęcało do zapoznania się z zawartością. Formuła cukrowo-orzechowa jawiła się jako skuteczniejsza, niż ta oparta tylko na kryształkach cukru.
Wszelkie dodatki w postaci oleju arganowego, migdałowego, ekstraktów z limonki i witaminy E, potraktowałam jako nieistotne, ważna była dla mnie chwila kąpieli, a ta wywołała niestety na mojej twarzy grymas odrazy.

Zapach wydobywający się z opakowania jest niesamowicie przyjemny, ciepły, słodki, przełamany cytrusową nutą, aż chciałoby się go zjeść. Konsystencja jest dość zbita, a drobinki podczas pierwszego kontaktu ze skórą mocno ją drapią. Niestety to co dzieje się później, nie każdemu będzie odpowiadać.


Po krótkim masażu skóry, w trakcie którego rozpuszczają się drobinki peelingu, i w chwili gdy skóra na powrót odzyskuje kontakt z wodą, mam nieodparte wrażenie że wysmarowałam się masłem, zwykłym spożywczym, tłuściutkim i zwartym. Ręka aż klei się do skóry. Kropelki wody spływają po mnie jak po kaczce, widzę każdą jedną kroplę.
Nigdzie nie napisali na opakowaniu że jest to peeling myjący, ale nie uprzedzali również - że jest on obklejający. Początkowo próbowałam na koniec kąpieli domyć skórę żelem, ale aby zrobić to skutecznie, musiałabym spuścić i na powrót nalać wodę do wanny.
Zaczęłam w końcu stosować się do zaleceń instrukcji i wytarłam się po prostu ręcznikiem, dzięki temu po chwili znaczna lepkość mija. Skóra nie potrzebuje dodatkowego nawilżenia w postaci balsamu, jednak ręcznik zdecydowanie wymaga ekspresowego wrzucenia do pralki.

Efekt nawilżenia ma swoje plusy, szczególnie po ciężkim dniu, kiedy szybko chcemy wskoczyć w piżamę i nie w smak nam wsmarowywać kilka pompek balsamu. Niestety uczucie niedomycia zniechęca mnie do stosowania, mam wrażenie, że to co chciałam z siebie zmyć, na powrót mnie oblepiło. 


200ml opakowanie ma swoje plusy - szybko się kończy. 

Peelingi cukrowe są jak rosyjska ruletka, nigdy nie wiesz kiedy trafi Ci się ta przykra niespodzianka.  Zdecydowanie rzadziej trafia strzała amora. 

Miałyście okazję stosować peeling tej marki, jakie są Wasze odczucia?

środa, 23 września 2015

Tesori d'Oriente. Hammam. Płyn do kapieli na chłodniejsze wieczory.

Kąpielowych przyjemności ciąg dalszy. I znów marka Tesori d'Oriente gościła w mojej łazience, a co za tym idzie, otulała mnie puszystą pianą podczas kąpieli. 
Tym razem sięgnęłam po wariant Hammam, cięższy, słodszy, głębszy, niż poprzednio stosowany White Musk z białym piżmem.


Na uwagę z pewnością zasługuje opakowanie. Aluminiowa butla z piękną, przemyślaną grafiką. Czarna butla, zwieńczona naklejką z tłoczonym wzorem i oszczędną szatą graficzną. Minimalizm przemawia tutaj na plus. Już samo opakowanie cieszy oko, a zapach jaki  w sobie kryje, to kolejna niespodzianka.

Zapach, no właśnie - ciężki, słodki, kremowy, waniliowy, orientalny, hulaj dusza piekła nie ma, ale jest za to głębia, w której można utonąć.

W odróżnieniu od wspomnianego wcześniej White Musk, wariantu Hammam nie polecałabym  na miesiące letnie. Po Hammam sugerowałabym sięgnąć wczesną jesienią, by otoczyć się ciepłem i upojnym aromatem, podczas długich i ciepłych kąpieli. Latem może być zbyt ciężki i dominujący. Natomiast jesień w jego towarzystwie zdaje się być bardziej znośna, Hammam staje się sposobem na relaks w chłodniejsze dni.

Płyny do kąpieli Tesori d'Oriente dają puszystą, trwałą pianę, a ich zapach utrzymuje się w łazience przez dobre kilkadziesiąt minut.


Musze przyznać że kosmetyki tej marki wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie i jeszcze nie raz wyciągnę po nie rękę. Płyn udało mi się kupić w Makro za 18,44zł, jak za 500ml kosmetyku jest to cena do przyjęcia, biorąc pod uwagę fakt, że spełnia on wszystkie moje wymagania. Zapach i piana utrzymują się długo, więc wieczorne kąpiele nie tracą nic ze swojej atrakcyjności po 5min.


Polecam, bo sama z pewnością jeszcze nie raz po nie sięgnę.


Jaki zapach króluje podczas Waszych jesiennych kąpieli?

środa, 16 września 2015

L'biotica. Biovax. Serum wzmacniające A+E.

Zabezpieczanie końcówek to u mnie codzienny rytuał. Poranne mycie włosów oprócz szamponu, lub czarnego mydła, obejmuje również nakładanie odżywki do spłukiwania, potem spryskanie włosów na długości odżywką dwufazową, bądź u ich nasady - wcierką. Na koniec ostatecznie sięgam jeszcze po serum, lub olejek na końcówki.
Nie, nie zajmuje to wcale dużo czasu i  na ogół sprawia że jestem w miarę zadowolona ze stanu moich włosów. Wszystko zależy od tego, czy któryś z kosmetyków nie odstaje od reszty i dobrze spełnia swoją rolę.

O serum wzmacniającym Biovax A+E dowiedziałam się z blogosfery. Co jakiś czas wyskakiwała mi jakaś pozytywna opinia na jego temat.  
A jak sprawdza się u nie? 
Zapraszam do poczytania dalej.


Zacznę od opakowania, bo z pewnością zasługuje ono na uznanie. Serum zamknięte jest w małym, niesamowicie poręcznym i wygodnym opakowaniu, do tego zwieńczonym pompką. Inni producenci powinni brać z niego przykład. Świetnie leży w długi, dobrze dozuje kosmetyk, jest szczelne i nie zajmuje dużo miejsca.

W moim odczuciu serum jest praktycznie bezzapachowe, choć delikatny zapach bezpośrednio po wyciśnięciu jest wyczuwalny, ale tylko wtedy, gdy przyłożę nos do dłoni, na włosach bowiem zupełnie nie pachnie.


 Niestety jeśli chodzi o działanie, mam mieszane uczucia. Serum nałożone na włosy nie daje jakiejś wyraźnej poprawy ich wyglądu. Aplikując kosmetyk na końcówki liczę że wygładzi on końce, nabłyszczy, sprawi że będą z pozoru wyglądały na zdrowsze, mniej wysuszone. Serum Biovax niezależnie czy nakładam jedną pompkę, czy też dwie, w żaden sposób nie wpływa na połysk włosów, a końcówki wyglądają tak samo, jak przed jego nałożeniem.
Owszem, po zaaplikowaniu serum włosy nie sprawiają problemów z rozczesywaniem, są miękkie i sypkie, ale to wszystko. Plusem jest też to, że nie obciąża włosów, nie powoduje nadmiernego przetłuszczania. Jednak przy włosach często farbowanych, nie do końca zdaje egzamin.



Być może zmienię zdanie, gdy zejdę do swoich naturalnych włosów, do tego jednak długa droga. Chomicza natura sprawiła że w zapasie mam kolejne jego opakowanie, więc za jakiś czas, chcąc nie chcąc, znów do niego wrócę. Może wtedy sprawdzi się lepiej, gdy włosy będą mniej wymagające, niż sama ich właścicielka.


A czego Wy używacie na końcówki? Może miałyście okazję używać tego kosmetyku?

wtorek, 15 września 2015

Testuję - Calvin Klein Eternity Now.

Niedawno dostałam przesyłkę, która była dla mnie sporym zaskoczeniem. Zgłosiłam się do naboru testerów nowego zapachu CK, nie liczyłam jednak że uda mi się tam dostać.

A jednak udało się! 
Oto co zawierała paczka (już niekompletna, jedna próbka ekspresowo wyfrunęła do nowej testerki)


Spora tuba zawierała informator o nutach zapachowych, coś z procentami, oraz po 3 fiolki zapachu damskiego, oraz męskiego - nowości na rynku Eternity Now.


Szybko zabrałam się do testów zapachu, jednak na recenzję musicie trochę poczekać.



Moja druga połowa testuje również razem ze mną i muszę przyznać, lubię ten zapach na nim.



Zapach zapowiada się ciekawie, mimo iż klasyczny Eternity damski, nie do końca trafiał w moje gusta, tak ten, już samą wizją piwonii kusi niezmiernie.


W kolejnych tygodniach z pewnością napiszę krótką notkę na ich temat. 

Lubicie zapachy CK? Który z nich jest Waszym ulubieńcem?

poniedziałek, 14 września 2015

Skin Love. DEO. Creme deo Roll-on 24h. Fragrance - antyperspirant na dni wolne i spokojne.

Ten kto czyta mojego bloga regularnie, kojarzy również moich ulubieńców, a wśród nich apteczne antyperspiranty w kulce. Cenię ich skuteczność, oraz pewność i gwarancję efektu. Zarówno Roc Keops, jak i SVR Spirial, czy Vichy z zieloną nakrętką, wszystkie lubię jednakowo.  Kiedy jednak w moje ręce wpadł zwykły antyperspirant w sztyfcie Lady Speed Stick, doszłam do wniosku, że na dni luźniejsze, spędzane w domu, przyda się odmiana, trochę tańsza, pachnąca, będąca dla mnie i mojej skóry urozmaiceniem.
I tak sięgnęłam po antyperspirant marki Skin Love, którą kojarzyłam z pielęgnacją ciała i twarzy. Koszt był niewielki - 5,99zł, a ciekawość ogromna.


Na drogeryjnej półce w Hebe  znalazłam dwa warianty: Fragrance i Fresh, wybrałam ten pierwszy. Cena 5,99zł, była sporym zaskoczeniem, tańszego na rynku chyba nie znajdę.

Pojemność standardowa - 50ml, a opakowanie przyjemne dla oka, o minimalistycznej i ładnej grafice. Zapach kosmetyku okazał się bardzo delikatny, kobiecy i trafia w moje gusta. Nie jest zbyt silny, by działać na mnie drażniąco. 

Schodki zaczynają się niestety później, albo sam kosmetyk jest bardzo rzadki, albo też kulka niezbyt dopasowana, bo jedno pociągnięcie sprawia, że mam na sobie tyle kosmetyku, że spokojnie dwie pachy mogłabym nim pokryć. Przywykłam że antyperspirant nakładam oszczędną ręką, nie ma potrzeby zasmarowywać centymetrową warstwą całej okolicy.
Ten produkt niestety dozuje kosmetyk zbyt obficie, więc pozostaje mi baczna kontrola przy aplikacji, oraz ostrożne ubieranie, po dłuższym czasie od nałożenia deo.

Co do działania - to w spokojne dni, nie potrzebuję nic więcej. Pachy są suche, nie odczuwam nieprzyjemnego zapachu, nie mam żadnego dyskomfortu. 

Nie zaufałabym mu jednak w czasie wzmożonego wysiłku, czy stresu - tutaj pozostanę przy moich sprawdzonych produktach.


Mam wrażenie że Lady Speed Stick działał trochę lepiej i dawał większą kontrolę, nawet podczas wyższych temperatur, lub kiedy goniłam wczorajszy dzień. Skin Love polecałabym na dni słodkiego  nicnierobienia, podczas wysiłku niestety nie chroni już tak dobrze.


Antyperspirant na dni wolne, jednak kiedy życie narzuca Ci większe tempo i raczy Cię stresem - lepiej sięgnąć po coś lepszego.

Jakie antyperspiranty sprawdzają się u Was najlepiej? Używacie tylko jednego, czy macie coś na urozmaicenie, na dni spokojne i bez większego stresu?

wtorek, 8 września 2015

Farmona. Jantar. Odżywka z wyciągiem z bursztynu

Dziś na blog wchodzi konkret, wszystkim już chyba znany, polecany i lubiany. Może niepotrzebnie o nim piszę, ale tu i w tym miejscu chciałabym oznajmić, że też mam, lubię i używam.

Farmona. Jantar. Wcierka do włosów i moje podbiła serce, zresztą nie tylko moje w tym domu, bo i moja mama czasem po nią sięga, choć dla uzyskania innych rezultatów.


Zacznę jednak od tego co widać. Szklane opakowanie, którym przestałam sobie zawracać już głowę, bo każdorazowo wylewając płyn na dłoń, przeciekał mi on przez palce, marnował się, a potem lądował tylko w niektórych miejscach, w zbyt dużej ilości. Pokombinowałam i przelałam wcierkę do opakowania w sprayu. Dzięki temu zaraz po umyciu włosów, odsuwam wybrane ich partie i tam spryskuję skórę głowy i tak miejsce po miejscu. Na koniec opuszkami palców rozcieram, masuję i przy okazji roztrzepuję włosy, dzięki czemu łatwiej mi je potem rozczesać.
Taka forma aplikacji jest dla mnie łatwiejsza i taką polecam. Nic nie marnujemy, a i nie przesadzamy z ilością nakładaną na mały obszar.


Działania odżywki trudno jest nie zauważyć. W szybkim czasie widoczne są nowe, krótkie włosy, które wyglądają jak aureolka ;) Są niesamowicie trudne do ułożenia, ale łatwe do zaakceptowania. Wszak więcej włosów to zawsze plus, mimo iż śmiesznie to wygląda.

Muszę przyznać że odżywka w jakimś stopniu zmniejsza wypadanie, bywają mycia włosów, podczas których w odpływie nie ma ich niezliczonej ilości.

Moja mama sięga czasem po Jantar dla łagodzenia podrażnień skóry głowy, kiedy ta nadmiernie ją swędzi i o dziwo widzi efekty. 

Odżywkę stosuję regularnie i na chwilę obecną, nie zamierzam przestawać.  Tym bardziej że koszt jest niewielki, wszak 10zł to nie majątek.

Minusów poza opakowaniem nie widzę, zapach jest znośny, zupełnie mi nie przeszkadza.


Stosujecie Jantar? A może macie coś jeszcze lepszego do polecenia?

poniedziałek, 7 września 2015

Nacomi. Mydło Czarne. Peeling enzymatyczny. Dogłębne oczyszczanie.

Mydło czarne gości na mojej półce już od kilku miesięcy i muszę przyznać, nasza współpraca ma się dobrze. Nie bez zgrzytów, nie jest różowo, ale efektywnie i trzeba pamiętać, by używać go z głową.

Nasłuchałam się na YT, naczytałam na blogach, kwestią czasu było jego zdobycie. Kiedy tylko pojawiły się w Hebe, musiałam po nie sięgnąć, wypróbować na własnej skórze, co mogę uzyskać przy jego pomocy.


Długo po zakupie chodziłam koło niego, nie mogąc zdobyć się na odwagę. Do tego trzeba było wybrać odpowiedni moment dla mojej skóry, bo ta zmienną jest niesłychanie.  

Specyficzna konsystencja była dla mnie sporym zaskoczeniem. Z taką ciągnącą mazią spotkałam się pierwszy raz. Jednak sama aplikacja nie była kłopotliwa, gorzej ze zmywaniem. 
Trzeba poświęcić chwilę na zmycie całości, jednak cały ten proces warty jest zachodu, już dawno nie uzyskałam aż tak dobrego oczyszczenia i uczucia świeżości. Efekt skrzypiącej skóry też był mi dotąd obcy.


Pierwsze aplikacje obejmowały tylko twarz. Nakładałam mydło zgodnie z zaleceniami producenta i traktowałam jako peeling enzymatyczny, którego efekty są zaskakujące. Skóra była czysta do granic możliwości, skrzypiąca po przeciągnięciu po niej palca. Stan naskórka był niezaprzeczalnie w lepszej kondycji, mydło musi dobrze rozpuszczać ten martwy, szary i zalegający niepotrzebnie naskórek.

Jest jednak jedna rzecz która każdorazowo doprowadza mnie do łez, to fakt że trudno zmyć produkt tak, by nie dostał się nawet w minimalnej ilości do oczu, ból jest wtedy niesamowity. Nawet woda, wydawać by się było czysta, którą omiatamy twarz na sam koniec zabiegu, podmyje resztki mydła do oka i kilkanaście minut pieczenia gwarantowane. Kiedyś miałam wrażenie że wyjałowiło mi gałkę oczną do cna. Zaciskam mocno oczy przy zmywaniu, omijam te okolice, ale widać mam je nieszczelne, bo notorycznie historia się powtarza.

Nie rezygnuję jednak, bo efekt jaki otrzymuję na skórze twarzy, jest tego wart.

Kilkukrotnie używałam tego mydła również podczas kąpieli, stosując jako produkt do mycia całego ciała. Nie odczekuję wtedy tych 10 minut, nie czuję takiej potrzeby, a mimo to i tutaj skóra jest mocno oczyszczona. Jest to przyjemne uczucie, szczególnie kiedy męczyły nas te niesamowite upały. Nie polecam używania go jednak do ciała zbyt często, może przesadnie  wysuszyć.


Kolejnym z testowanych przeze mnie zastosowań, jest używanie go do mycia skóry głowy.
Powiem szczerze, miałam ogromne obawy. Ciągle przesuwałam dzień pierwszego użycia, w obawie że skołtuni mi włosy, poskleja niczym guma do żucia. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsca wtedy, ani nigdy później. 
I tutaj nie trzymam mydła 10 minut, choć powiem szczerze, jestem ciekawa jak wtedy prezentowałby się stan mojej skóry głowy, kto wie, może jeszcze dopiszę tutaj, jaki będzie efekt.
Moja rutyna na chwilę obecną wygląda następująco. Raz w tygodniu, maksymalnie raz na 10 dni, podczas pierwszego mycia sięgam po czarne mydło. Rozcieram odrobinę w dłoniach, a potem masuję nim skórę głowy. Trwa to może minutę, lub dwie, zmywam pobieżnie, na tyle na ile mogę, a potem myję standardowym szamponem, który domywa czarne mydło. Kolejno dochodzi odżywka i po czarnym mydle nie ma już śladu.

Skóra głowy jest dobrze oczyszczona, a na tym szczególnie mi zależy. Nie zauważyłam również, by stan włosów na tym ucierpiał.


Muszę przyznać że Czarne Mydło zawojowało moją pielęgnację na wielu płaszczyznach, a Wam szczerze je polecam. Przestrzegam również, uważajcie na oczy! 

Po wykończeniu tego opakowania, z pewnością rozejrzę się za kolejnym.

sobota, 5 września 2015

Dresdner Essenz. Pflegebad. Freesie/Bergamotte - uzależniająca radość kąpieli.

Lubię, coraz bardziej uwielbiam wszelkie dodatki do kąpieli. Po części cieszy mnie to nowe uzależnienie, wszak lepsze to niż kolorówka. Produkty do kąpieli zużywam szybciej, wiem że nic się nie zmarnuje. Odkrywam nowe perełki, które poprawiają mi humor, jak niezbyt zdrowa paczka solonych czipsów.
Kiedy jestem gdzieś poza domem, gdy na wyciągnięcie ręki mam sklepy z produktami niedostępnymi u nas regularnie, oddaję się poszukiwaniom, czegoś na wyjątkowe okazje.

I tak w moje ręce trafiła perełka wyszukana w DMie. 
Dresdner Essenz Pflegebad o zapachu frezji i bergamotki.


Puder do kąpieli zamknięty w niepozornej, małej saszetce, skrywa w sobie niesamowity zapach, a to jest już zapowiedzią czegoś wyjątkowego. Kiedy wsypujemy go do wanny, poza zapachem zyskujemy piękny, fioletowy kolor wody, oraz dość trwałą pianę.
Możecie wierzyć lub nie, ale tak niewiele, potrafi poprawić mój humor. Relaks w kolorowej, pachnącej wodzie, z unoszącą się na powierzchni pianą, to nie jest zwykła kąpiel. To chwila dla mnie, moja przyjemność i mój azyl. 
Taka kąpiel jest bardziej wyjątkowa i rozpieszczająca. To nie tylko obowiązkowa, codzienna higiena, to moja drobna, a jak ważna przyjemność.

Dla kogoś innego wydać się to może błahe, bez znaczenia, jednak zapach, kolor i piana działają na mnie kojąco.

Ze swojego skąpstwa podzieliłam saszetkę na dwie porcje i niestety ta druga była mniejsza, przez co kolor trochę stracił na intensywności, niemniej jednak zachował swoją magię i właściwości.


Czy saszetka warta jest zawracania sobie nią głowy? A i owszem. Wolę to, niż wspomniane wcześniej czipsy, czy garść cukierków. Puder do kąpieli nie powoduje błędnego koła, złudnej przyjemności i nie niesie za sobą wyrzutów sumienia.

Zapach frezji i bergamotki był strzałem w dziesiątkę, przyjemnie kwiatowy, odurzający, radosny i dziewczęcy. Zapragnęłam mieć więcej  i dopnę swego.



Bywają chwile, gdy jedyną przyjemnością, staje się odprężająca kąpiel wieczorem, muszę więc  mieć jakieś dodatki, by uratować ten dzień.


Jakie są Wasze ulubione dodatki kąpielowe?

piątek, 4 września 2015

Lierac Exclusive. Premium Comblement Rides. Krem i serum pod lupą.

Lierac, jednym marka znana lepiej, innym średnio, a co niektórym pewnie wcale. Uważam jednak że jak każda firma, ma swoje lepsze i gorsze produkty. Dobrane odpowiednio do potrzeb skóry, niekoniecznie muszą być dopasowane do nas jako jednostki. Czasem metodą prób i błędów, a niekiedy zupełnie przypadkiem, trafiamy na prawdziwe perełki.

Markę kojarzę i znam z drogeryjno-aptecznych półek,  produktów gościło u mnie niestety niewiele, a to za sprawą niezbyt przystępnych dla mnie cen.
Mam kilku ulubieńców, m.in.  Lierac. Gel Douche Sensoriel Aux 3 Fleurs Blanches
oraz Lierac. Eau Sensorielle Aux 3 Fleurs Blanche, którym z pewnością będę wierna i których przetestowanie polecam każdemu. Miałam jeszcze przyjemność używać peelingu do ciała tej marki i również niezmiernie pozytywnie mnie naskoczył.



Za sprawą dość tanich zestawów miniatur, dostępnych w drogeriach, zyskałam możliwość przetestowania kilku kosmetyków do twarzy.
Jednym z nich był duet Exclusive Premium, w charakterystycznych czarnych opakowaniach, gdzie w składzie tę czerń również możemy spotkać, pod postacią czarnych kwiatów: orchidei, róży i maku.


Co mamy zyskać dzięki tym kosmetykom? W skrócie rzecz ujmując, działanie przeciwzmarszczkowe, oraz odżywienie. I muszę przyznać - coś w tym jest.



Jak to czasem w duecie bywa, pracują zespołowo, a jeden jakby inny, nie do końca taki, jakbym się spodziewała. I tutaj serum, to produkt bez którego mogę się obejść. Nie wywarło na mnie aż tak pozytywnego wrażenia, by się nim zachwycać. Konsystencja wody owszem szybko się wchłania, ale wymaga natychmiastowego nałożenia kremu. Rozumiem konieczność takiego stosowania, ale co z tego, skoro działanie kremu solo, daje mi takie same efekty, po co więc wydłużać pielęgnację i nakładać więcej warstw, nawet tak lekkich.

W przypadku niektórych marek, serum można stosować samodzielnie, szczególnie w przypadkach cer mieszanych i tłustych, ale tutaj nie ma takiej możliwości. Skóra jest tak mocno napięta, że odczuwam spory dyskomfort, który znika dopiero po nałożeniu kremu.



Na uwagę zasługuje z całą pewnością krem. Ten gra tu pierwsze skrzypce i jak dla mnie może być znakomitym solistą. Przy stosowaniu kremu widzę efekty, nawet gdy serum dawno się skończyło.
Rezultaty były dostrzegalne już po pierwszych użyciach. Każdorazowo po nałożeniu kremu skóra była jędrna, gładka i widocznie rozpromieniona. 
Ciekawa jest też konsystencja, krem jest lekki pomimo pozornego bogactwa, jest treściwy,  a o dziwo szybko i dobrze się wchłania.
Przyjemny zapach i żółtawy kolor, dodatkowo uprzyjemniają aplikację.
Ja, posiadaczka cery mieszanej stwierdzam że taka wersja kremu odżywczego, jak najbardziej mi odpowiada. Co do działania przeciwzmarszczkowego, trudno mi się wypowiedzieć, czas pokaże. Zresztą posiadałam tylko 15ml miniaturę, która i tak starczyła mi na długo. Czas na zużycie słoiczka po otwarciu to 3 miesiące, trudno mi więc sobie wyobrazić, zużycie w takim tempie pełnowymiarowego 50ml opakowania. Nawet biorąc pod uwagę stosowanie go rano i wieczorem,  czasem każda z nas ma ochotę na zmianę, a i skóra domaga się czegoś innego. Ja krem używam, a nie nadużywam. Jeszcze chyba nigdy, żadnego kremu nie udało mi się wykończyć w tak krótkim  czasie. Rozumiem, skład może tego wymagać, ale ja w takim przypadku polecam zdecydowanie wersje miniaturowe - 15ml, nawet sugerowałabym to zrobić, by sprawdzić czy nam odpowiada. Tym bardziej że cena powoduje lekkie zawirowanie serca, 200-299zł za 50ml kremu, to na tę chwilę, albo na całe życie, zbyt wiele. 100zł byłabym gotowa dać, bo jest tego wart. Więcej? Raczej nie.
Przyjemny krem, który robi dobrze mojej skórze, jednak cena skutecznie zmusza do poszukiwania innych, o równie dobrym działaniu.



Będę mieć oczy szeroko otwarte, kiedy tylko nadarzy się okazja zakupu miniatury w korzystniejszej cenie, chętnie odświeżę z nim znajomość. Wszak kremy należy zmieniać, a siebie rozpieszczać. Serum sobie odpuszczę, w tym duecie to dla mnie zbędny kosmetyk.

Znacie markę Lierac? Miałyście okazję stosować któryś z ich kosmetyków?

czwartek, 3 września 2015

Zakupy z miesiąca sierpnia 2015r

Sierpień, miesiąc wakacyjny, nie był dla mnie miesiącem szczególnie zakupowym. Niemniej jednak kilka rzeczy przyniosłam do domu.

Jednymi z pierwszych zakupów w sierpniu były te w drogerii Hebe, ograniczyły się one tylko do marki Essence. O ile do tej pory wzbraniałam się przed konturówkami do ust Essence, tak teraz wzięłam kilka, dorzuciłam jeszcze bazę pod tusz. Za całość wyszło niecałe 31zł.



Nawet krótkie wyjazdy wakacyjne przynoszą za sobą zakupy. Część z nich to te, szczególnie wymarzone i od dawna planowane. Do tych wyjątkowych, należą zakupy w salonie Kiko w Wiedniu.
W ciągu 3 dni pobytu byłam tam 2 razy, a korzystając z obowiązujących promocji do -50% upolowałam kolorowe eyelinery, oraz cienie.



Następne zakupy poczyniłam w drogeriach DM w Wiedniu, oraz w Czechach już podczas drogi powrotnej. Co dziwne, w żadnym z Wiedeńskich Dm-ów nie było szamponu oczyszczającego, za to już w pierwszym czeskim dostępny był bez problemu.



Mistrzem urlopowych zakupów, jest też moja mama. W ciągu tygodnia spędzonego w Krynicy, 3 razy przekraczała granicę, by kupić płyny do kąpieli Tetesept, dostępne w najbliższym DM. Wykupiła wszystkie, wróciła tam także po dostawie i zostawiła puste półki.  Obie uwielbiamy Tetesepty!



Przyniosłam do domu również kolejne dwie koszulki ze sklepu Takko. Przy tak niskich cenach i świetnej jakości, kolory nie mają już znaczenia, choć muszę przyznać, że tych jeszcze nie miałam. Łącznie za obie zapłaciłam 15,98zł.



Kolejne drobnostki to kosmetyki marki Orientana. Dwa mydła z luffą, są dla mojej drugiej połowy, w promocji w Hebe płaciłam 8,99zł za sztukę. Balsam w kostce dostałam, on będzie już dla mnie.



Zapas ulubionych antyperspirantów zyskałam dzięki promocjom w Super-Pharm. Vichy kosztował 19,99zł, a SVR Spirial 24,99zł. Mam dzięki temu zapas na dobrych kilka miesięcy.



Przeważająca większość tych zakupów, to produkty które lubię, znam i używam, lub też te wymarzone i od dawna planowane. Czuję się więc w pełni rozgrzeszona. Oby wrzesień również pozwolił mi wytrwać w postanowieniu oszczędzania.

Znacie, lubicie pokazane przeze mnie produkty?

środa, 2 września 2015

Projekt denko - sierpień 2015r

Sierpień zleciał nie wiadomo kiedy i gdzie. To chyba jeden z tych dziwnych miesięcy, które umykają nam w zawrotnym tempie. Jak widać jednak po zużyciach, obfitował on w sumienną pielęgnację, nie przespałam go, tylko przykładałam się do ogarniania nadstanów.

Przejdę do konkretów i kilku słów podsumowania każdego pustego opakowania.


- Barwa naturalna. Szampon żurawinowy - bardzo dobrze oczyszczał włosy, przy tym jest bardzo tani. Raz na jakiś czas dla dokładnego oczyszczenia włosów z pewnością polecam
- Schwarzkopf Professional BC Bonacure Oil Miracle. Light Finishing treatment - ciekawy olejek do pielęgnacji włosów, dzięki lekkiej formule nie obciąża włosów. Duże opakowanie starcza na wiele miesięcy.
- Uriage woda termalna - jeden z moich niezbędników, szczególnie latem. Koi, chłodzi, odświeża, kolejna butelka już stoi w szafce.
- Isana żel do golenia, te w starych opakowaniach uwielbiam, nowe już nie do końca mi odpowiadają.
- Farmona. Tutti Frutti. Peeling do ciała Wiśnia i porzeczka - świetny zdzierak, z grubymi i silnymi drobinkami. Jeśli do tego dodamy ładny zapach i przystępną cenę - mamy ideał. Kolejny już stoi używany w łazience, z tym że o innym zapachu.
- Lady Speed Stick, antyperspirant w sztyfcie. Muszę przyznać, że przy całej mojej miłości do antyperspirantów aptecznych, ten sprawdzał się dość dobrze. Fakt oblepia dziwnie pachy, musiałam do tego przywyknąć, pobiela ubrania podczas nakładania koszulek, ale ładnie pachnie i jest skuteczny.
- Mrs. Potter's Maska odbudowa i nawilżanie aloes i jedwab - dobra maska, która ładnie nawilżała włosy, wygładzając je i nadając im blask.
- odżywka z farby Casting - niezmiennie lubię, choć same farby niestety mam wrażenie mocno się zepsuły.
- Oriflame More, żel pod prysznic - przyjemny żel, który jednak szczególnie nie zachwyca. Zapach nie porywał mojego serca, choć nie był zły.
- CD żel pod prysznic lilia wodna miniatura, dla mnie to czystość w płynie. Bardzo przyjemnie mi się go używało.
- Tetesept Schaum Welten Walzdzauber - uwielbiam! Płyny i piany do kąpieli Tetesept stały się moimi ulubieńcami. Rozpływam się każdorazowo nad ich zapachami, ilością i trwałością piany. Tutaj zapach był orzeźwiający, moja mama jest nim wręcz zauroczona.
- Tesori d'Oriente Płyn  do kąpieli White Musk - czystość zamknięta w butelce. Obok Teteseptów będzie to mój kolejny niezawodny umilacz kąpieli. Bańki mydlane i nieskazitelna czystość - uwielbiam.
- Tesori d'Oriente żel kremowy pod prysznic Imbir -  intensywny zapach sprawia że kąpiel staje się wyjątkowa. Idealny zarówno dla niej i dla niego.
- Nivea Sensitive 3 w 1 płyn micelarny Skóra wrażliwa - z pewnością dobry płyn, wystarczy chwila by zmyć makijaż, choć ma kilka wad, mogę go raczej polecić
- Avene Cleanance żel miniatura do twarzy - uwielbiam ten żel, dobrze oczyszcza i odświeża.
- Nuxe Creme Prodigieuse Soin Hydratant Defatigant - miniatura kremu do twarzy, dobrze sprawdzał się w ciągu dnia, jak i aplikowany na noc. Nie powodował nadmiernego błyszczenia skóry.
- Alverde kompakt - bubel.
- Carex w słoiczku - niezastąpiony, choć teraz staram się nie sięgnąć po kolejne opakowanie, by zużyć inne nakupione na zapas, kierowana nowościami i promocjami.
- Tami płatki - lubię, zużyłam chyba kilkadziesiąt opakowań, u mnie się sprawdzają.
- L'biotica maska Algi oceaniczne - dobra maska, ale o niej może kiedyś kilka słów w recenzji.
- Purederm Nose Pore Strips - lubię po nie sięgać od czasu do czasu, nie zaszkodzą, a zawsze coś pomogą.
- 2 miniatury past Himalaya - każda z past tej marki jest inna, ale każda na swój sposób mi pasuje i sprawdza się w codziennej higienie jamy ustnej.
- Elf Makeup Mist&Set - zbyt rzadko sięgałam po ten płyn, przypuszczam że i tak już tego nie zrobię, bo ma już z pewnością swoje lata.
- Estee Lauder Idealist Even Skintone Illuminator - świetny jako baza pod makijaż, sprawdzał się w tej roli znakomicie. Szkoda że jest tak drogi.
- Clinique High Impact Mascara - dobra, ale czy warta takiej ceny?
- Purederm Kolagenowa maseczka pod oczy - uwielbiam te maseczki pod oczy, sięgam po nie podczas wykonywania makijażu. Rewelacja.
- próbki zapachów - zabrałam się za zużywanie nakupowanych wcześniej próbek zapachów. Z jednymi mi lepiej, z innymi gorzej. Jadnak wrzucone do torebki zużywają się w szybkim tempie.
- zużyłam również kilka innych próbek - te najczęściej towarzyszyły mi podczas wyjazdów, na szczególną uwagę zasługuje krem Eucerin do skóry mieszanej.

Myślę że w sierpniu bardzo dobrze mi poszło. Nie ma tutaj co dziwne żadnej farby do włosów, a to dlatego że staram się zarzucić farbowanie. Niestety próżno szukać tu również balsamów do ciała, niestety męczące nas upały, a do tego moje rozdrobnienie się na kilka różnych butelek, zaskutkowało zerowym zużyciem.
Wrzesień zapowiada się obiecująco, mam już kilku pretendentów do zużycia, powinnam więc ruszyć z kopyta, również jeśli chodzi o kolorówkę.

A jak Wam poszło w sierpniu? 
Znacie któryś ze zużytych przeze mnie kosmetyków?