poniedziałek, 29 lutego 2016

Palmer's. Cocoa Butter Formula. Ujędrniający balsam z koenzymem Q10.

Balsamy do ciała - lubicie? Czy jest to dla Was męcząca konieczność?
Przez lata moje podejście do pielęgnacji ciała zmieniło się dość mocno. Lata temu nikt by mnie nie zmusił do nałożenia balsamu, robiłam to od wielkiego dzwonu i w większej desperacji, kiedy moje nogi były białe z wysuszenia.
Z czasem ściągnięcie skóry było tak duże, że odczuwałam ciągły dyskomfort zbyt ciasnej skóry. Jakby moja zewnętrzna powłoka była o jakieś 4 rozmiary na mnie za mała.
Nawet to mnie nie przekonywało, długo się opierałam, byt długo. Z czasem doszłam jednak do ugody z samą sobą i łączyłam przyjemne z koniecznym, czyli sięgałam po balsamy o ładnych zapachach.
Zapachy zawsze działały na mnie nęcąco, co jak co, ale przyjemną kompozycją zawsze można mnie było skusić.


Dzięki temu wyrobiłam w sobie nawyk systematycznego balsamowania ciała. Muszę przyznać że tak weszło mi to w krew, że nie wyobrażam sobie pominąć tego kroku w codziennej pielęgnacji.
Wyjście z wanny zawsze wiąże się z późniejszym wmasowaniem w skórę balsamu.

Ujędrniający balsam Palmer's z koenzymem Q10 to kosmetyk na bazie masła kakaowego, więc jego nuta zapachowa tutaj dominuje, dodatkowo został wzbogacony o witaminę E, kolagen, elastynę, żeń szeń, o działaniu nawilżającym i natłuszczającym.


Jest to balsam któremu nie mam nic do zarzucenia. Świetnie nawilża, natłuszcza, nie zostawiając przy tym tłustej, czy lepkiej warstwy. Ekspresowo się wchłania, zapewniając maksimum komfortu używania. Wygodne opakowanie z pompką jest tutaj dodatkowym atutem. Konsystencja nie sprawia najmniejszych kłopotów podczas aplikacji, rozsmarowuje się bez najmniejszego oporu, zostawiając przyjemny zapach masła kakaowego. Dla mnie nie jest on zbyt nachalny, jednak dla mojej mamy jest z kolei trochę zbyt dominujący. Ja jednak ubolewam że tak szybko znika, mógłby zostawać ze mną na dłużej.

Skóra po użyciu tego balsamu jest gładka, miła w dotyku i bardziej jędrna. Stosując go raz dziennie, wieczorem, zyskuję komfort nawilżenia i obce jest mi uczucie ściągnięcia.

Muszę przyznać że używanie go daje mi dużo satysfakcji, widzę bowiem poprawę kondycji skóry, a przy tym otulam się przyjemnym zapachem, który wieczorem działa na mnie kojąco.

Regularna cena balsamu to około 29zł, jednak w promocji można go już dostać za 19,99zł. Biorąc pod uwagę pojemność 315ml, jest to dobry stosunek pojemności do ceny, mając przy tym na uwadze jakość kosmetyku.

Jeśli potrzebujecie czegoś silnie nawilżającego, warto się nim zainteresować.

Jaki balsam stoi teraz w Waszej łazience?

niedziela, 28 lutego 2016

Prada. Infusion D' Iris. EDP - ostra świeżość

Świeże zapachy kojarzone są często z tymi ulotnymi, których trwałość nie jest mocną stroną. Dziś przedstawiany zapach jest zaprzeczeniem tej teorii. Prada Infusion D'Iris to zapach z kategorii świeżych, bo pobudzających, czystych nut mu nie brakuje, a mimo to zaskakuje niebywałą wręcz trwałością.
Dzięki czemu zyskujemy moc świeżości w trakcie dusznego i gorącego lata, oraz zapach który będzie swym krystalicznym chłodem pobudzał do działania.


Nuty za fragrantica.com:
- nuty głowy: kwiat pomarańczy, pomarańcza, mandarynka, neroli
- nuty serca: irys, drzewo mastyksowe, galbanum
- nuty bazy: vetiver, cedr, kadzidło, benzoin


Prada Infusion D'Iris to drapieżna, charakterna świeżość, to czystość z niesamowitym pazurem. Jest kanciasta i ostra, nie można jej też odmówić mocy i intensywności. Prada to zielona brzytwa, chłodna, roślinna, zmrożona czystą górską wodą.


Prada Infusion D'Iris daje chwilę wytchnienia, pozwala złapać powietrze i cieszyć się jego apetyczną świeżością. Zieleń i srebro to kolory które idealnie oddają barwę tego zapachu.
Z ogromną przyjemnością nosiłam ten zapach w minione lato, z tego też powodu jego zużycie jest tak wielkie. Świetnie sprawdzał się podczas miejskich wycieczek, czy też odkrywania zakamarków skalnych miast.
Jest to jeden z nielicznych zapachów,  które z przyjemnością można nosić podczas upałów, kiedy większość kompozycji obkleja i drażni. Prada pachnie też wyjątkowo na męskiej skórze, z nią równie pięknie współpracuje, pokazując nowy wymiar drapieżności.

Przez swoją wyjątkowość i wielowymiarową radość, była jednym z moich ulubionych zapachów 2015 roku.

Lubicie takie charakterne zapachy, dzięki którym świeżość nie musi być nudna?

sobota, 27 lutego 2016

Jakie wpisy lubicie czytać najbardziej?

Dziś z mojej strony krótka notka, zależy mi bowiem na Waszej opinii i zdaniu. Stąd też to zapytanie w tytule.

Jakie wpisy na blogach lubicie czytać najbardziej?

Sama przyznam że niezależnie czy to blogosfera, czy też kanały na YouTube, najchętniej zaglądam do denek, ulubieńców, porównań, informacji o nowościach, zakupach i promocjach.

Z czasem moje podejście do ulubieńców trochę się zmieniło. Wcześniej wierzyłam im ślepo, teraz podchodzę do nich z większym dystansem, nadal jednak jest to mój ulubiony rodzaj notek.

Sama piszę tych kwartalnych, bo w takim czasie jestem w stanie polubić i wyróżnić z czystym sumieniem te wyjątkowe produkty. Mimo to rozważam przejście na comiesięcznych, najczęściej używanych, po które sięgam z największą przyjemnością i satysfakcją, choć może wtedy nie powinnam ich nazywać ulubieńcami, a znaleźć im bardziej trafną nazwę.


Lubię też recenzje, szczególnie z kategorii wyjątkowo mnie interesujących. Uwielbiam oglądać makijaże, bo to mnie samą kręci, jednak tak pięknych zdjęć robić nie potrafię.


 Kieruję więc do Was pytanie.

Jaka tematyka szczególnie Was interesuje, jakie wpisy lubicie czytać najbardziej?

A może są takie, do jakich nie zaglądacie i omijacie je szerokim łukiem.
Chętnie poznam Wasze zdanie.

piątek, 26 lutego 2016

Dermomask. Maseczka Głębokie Oczyszczanie.

Lubię maseczki, choć ich używanie nachodzi mnie falami. Napływa chęć i ochota - wtedy używam systematycznie i widzę efekty, a po pewnym czasie zapominam o tym, by czymś wspomóc stan mojej cery.

Maseczka Dermomask naczekała się swoje w kolejce. Niestety zadziałało to na jej niekorzyść, bo w międzyczasie odkryłam kosmetyk, który zawojował tę kategorię.


Maseczka z białą glinką i wyciągiem z płatków owsianych nie zrobiła większej rewolucji na mojej twarzy. Owszem trochę wygładziła naskórek, zostawiła skórę oczyszczoną, z lekko zwężonymi porami, niestety nie ma tutaj szału.  W porównaniu z maseczką Palmer's oceniam ją przeciętnie.


 Dermomask krzywdy nie robi, jednak to Palmer's w znaczący sposób poprawia wygląd skóry, zostawiając ją gładką, miękką, jędrną, w wyraźnie lepszym stanie. To maseczkę Palmer's aż chce się nakładać, by widzieć efekt po jej zmyciu.


Dermomask oceniam jako przeciętną i choć marki nie neguję, to jednak sam produkt nie pozostawia szczególnie dobrych wspomnień po sobie.

Myślę że maskę Palmer's, trudno będzie przyćmić, jakiejkolwiek masce oczyszczającej.

Znaleźliście swoją idealną maseczkę? Niezależnie czy oczyszczającą, czy też nawilżającą.

czwartek, 25 lutego 2016

Dirty Works. Good clean fun. Body Wash - żel jak Miss Dior Cherie

Żele pod prysznic to nie tylko zwykłe myjadła, bo i kąpiel to nie jest tylko zwykłe mycie. To chwila dla nas, nasz czas na relaks i odpoczynek. Krótki - owszem, ale nam się on należy i tylko od nas zależy, jaką atmosferę zbudujemy i jak wykorzystamy ten moment.

Może część z Was nie przywiązuje do kąpieli takiej wagi, rozumiem, jednak jeśli mogę zrobić coś, by uprzyjemnić sobie tę chwilę, to to robię i Wam również polecam.


Jednym z moich umilaczy ostatniego czasu,  jest żel Dirty Works o zapachu przypominającym Miss Dior Cherie, czyli znane większości truskawki w szampanie.
To nie pierwsza marka, która nutą zapachową swoich kosmetyków pielęgnujących, nawiązuje do tego zapachu Dior. Pierwsza i najbardziej znana, to Soap and Glory, która w Polsce jest niestety niedostępna.
Kiedy więc w ręce wpadł mi żel Dirty Works, już go nie wypuściłam. Dobrze zrobiłam, bo już nigdy później nie spotkałam go w Tk Maxx, stąd bowiem pochodzi mój egzemplarz.


Żel zamknięty w wygodnej, miękkiej tubie, skrywa w sobie niesamowicie rozpieszczający zapach.
Słodko wytrawna nuta truskawek, skąpanych w szampanie. Wypisz-wymaluj Miss Dior Cherie. To bardzo wierne odwzorowanie tego zapachu.
Oprócz zapachu żel robi to, co robić powinien. Myje, oczyszcza, odświeża, zapach niestety znika,  przykryty warstwą wcieranego później balsamu. Jednak kiedy umyjemy nim ręce i nie posmarujemy ich kremem, ta przepiękna kompozycja umila nam następne kilkadziesiąt minut.


Żel nie wysusza, nie podrażnia, sprawdza się znakomicie w roli poprawiacza humoru.
Biorąc pod uwagę cenę - 12,99zł, to bardzo dobry zakup, wywołujący uśmiech na mojej twarzy.

Warto szukać takich rozwiązań, które każdą kąpiel zamienią w wyjątkową chwilę relaksu.


środa, 24 lutego 2016

Promocja 1+1 za gorsz - Catrice i Essence w Hebe

Notka spisana naprędce, nie mam bowiem pewności do kiedy trwa promocja, a wiele z Was  ta informacja może ucieszyć.

W aktualnej gazetce Hebe, jest informacja iż kupując wybrany produkt marki Essence, lub Catrice, drugi tej samej firmy (w tej samej, lub niższej cenie) dostaniemy za grosz. Dotyczyło to produktów oznaczonych żółtą etykietą na pasku, czyli kosmetyków schodzących z oferty tej marki.

Od 22.02 można skorzystać z oferty 1+1 za grosz, przy wszystkich produktach tych marek.




Niezależnie czy produkt będzie dalej sprzedaży, czy należy do grupy kosmetyków wycofywanych, każdy drugi w tej samej cenie, lub tańszy dostaniemy za 1 grosz.
Ja sama rozważałam zakup kredki do brwi Catrice, kamuflaży w płynie (choć tutaj czekam na dostawę), walczę ze sobą, bo i żele do brwi Essence kuszą.

Jeśli tylko zdobędę pewną informację, do kiedy trwa promocja, zamieszczę datę w uzupełnieniu.

Zapolujecie na coś?

wtorek, 23 lutego 2016

TAG : Lustereczko powiedz przecie...

Dziś inaczej, ale mam nadzieję że wcale nie mniej ciekawie.
Długo chodziły za mną TAGi o różnej tematyce. Dziś usłyszałam o tym konkretnym, na kanale Fokusowanej i idąc za ciosem, zamieszczam odpowiedzi u siebie.

1) Jak czujesz się bez makijażu?
Szczerze - muszę przyznać że coraz gorzej. Kiedyś ignorowałam fakt, jak wygląda moje odbicie w lustrze i nic sobie z tego nie robiłam. Teraz mam świadomość że nierównomierny koloryt niepotrzebnie przyciąga uwagę. Nadal wychodzę do ludzi bez makijażu, jeśli idę gdzieś na godzinę, czy dwie, ale jeśli na dłużej, to sięgam naprędce po podkład mineralny i tusz.

2) Gdybyś mogła wybrać tylko jeden element w makijażu to jaki byś wybrała?
Zawsze skupiam się na oczach, uwielbiam bowiem zabawę cieniami, niemniej jednak bez ujednolicenia cery, nawet dopracowany makijaż oka nie robi dobrego wrażenia. Oczy muszą mieć idealne tło, by być naszą ozdobą.


3) Z całego świata znikają podkłady do twarzy, możesz zatrzymać tylko JEDEN, dowolny. Który byś wybrała?
Kiedyś miałam okazję stosować Estee Lauder Double Wear i bardzo mi odpowiadał, pod wieloma względami, szczególnie jeśli chodzi o kolorystykę, krycie i trwałość, i to na niego bym postawiła.

4) Czym kierujesz się kupując kosmetyki kolorowe do makijażu?
Opiniami, recenzjami, zdjęciami zamieszczonymi w internecie. Potem sama muszę sprawdzić jak wygląda na żywo, nie wierzę już bowiem ślepo wszystkim recenzjom.


5) Co Cię bardziej interesuje : makijaż czy pielęgnacja?
Makijaż, choć kiedyś było inaczej. Tutaj efekty widzę od razu, mam kontrolę i wpływ na to co otrzymuję.


6) Stoisz przed lustrem, bez makijażu, bez ubrania - zupełnie nago. Kogo w nim widzisz?
Nieśmiałą i zawstydzoną osobę,  może lekko zażenowaną i rozżaloną.

7) Jak dbasz o swoje ciało i ile czasu dziennie mu poświęcasz?
Pielęgnacja nie zajmuje mi wiele czasu, najdłuższa jest z pewnością wieczorna kąpiel, niestety nie ćwiczę, ale może kiedyś i to się zmieni.

8) Wymień 3 produkty jedzeniowe które spożywasz i które Twoim zdaniem najbardziej dbają o nasze ciało, cerę i włosy.
Lubię owoce, warzywa, jednak nie jem ich licząc na jakieś szczególne właściwości, nie przywiązuję temu aż tak dużej wagi.

9) Jak czujesz się po zjedzeniu fast food/ słodyczy/ chipsów?
W trakcie jedzenia jestem szczęśliwa, potem są już tylko wyrzuty sumienia. Uwielbiam czipsy solone, pizzę, kebaby, mam ochotę czasem na coś słodkiego. Nie katuję się jednak z tego powodu, choć kac moralny odczuwam, niestety nie aż tak długo jakbym chciała.

10) W skali od 1-10 na ile uważasz się za atrakcyjną?
Obecnie może na 5, kiedy oglądam swoje starsze zdjęcia, uważam że czas działa szczególnie na moją niekorzyść. Najlepsze lata już minęły.


A jak jest w Waszym przypadku?

poniedziałek, 22 lutego 2016

Essence. Lash base mascara. Baza pod tusz do rzęs.

Bazy - bazy nakładamy wszędzie. W moim codziennym makijażu używam bazy pod cienie, od dobrych kilkunastu lat, a kilka lat temu włączyłam również w swój codzienny rytuał bazę pod maskarę. Poprzednia, jaką miałam okazję używać to ta marki Eveline. Stosowanie jej tak weszło mi w krew, że nie wyobrażam sobie już nałożyć maskarę na rzęsy, bez zastosowania wcześniej bazy.


Mam przeświadczenie że bez bazy niszczę sobie rzęsy, że niczym ich nie zabezpieczam. Pewnie nie ma w tym większego sensu, ale jakoś dziwnie mi teraz pominąć ten krok.

Essence Lash base to kolejny zakup, do którego musiałam się przekonać. Tutaj szczoteczka wykonana jest z włosia, nie jak w przypadku Eveline, gdzie spiralka jest silikonowa. Essence nakłada bazy trochę więcej, mocno pobielając rzęsy. Z tego też powodu początkowo się nie polubiliśmy, bo tusz który służył mi już jakiś czas, nie pokrywał w pełni tej bieli. Wraz z otwarciem nowego tuszu, moja opinia o bazie jest już o niebo lepsza.

Essence robi to co powinna, daje efekt dodatkowego pogrubienia, chroni rzęsy, sprawia że są bardziej widoczne, ułatwia również aplikację tuszu, dając dodatkowy poślizg. Zmusza niejako do precyzyjnego nakładania tuszu, bo dobrze na niej widać wszystkie niedociągnięcia.

Raczej nigdy nie miałam kłopotu z osypującym się tuszem, z zostawianymi przez nie śladami, więc w kwestii przedłużenia trwałości, czy poprawy jakość nakładanego tuszu trudno mi się wypowiedzieć.

Essence pogrubia, czyli spełnia swoją główną rolę, wymaga jednak świeżego tuszu i dobrego pokrycia.

Kolejna na celowniku - baza P2 :) Lubię testować, porównywać, choć nie sądzę że któraś baza może czymś więcej nas zaskoczyć.

Używacie baz pod tusz? Jaka jest Wasza ulubiona?

niedziela, 21 lutego 2016

John Richmond. Viva Rock. EDT. Świeżość roślinna i czysta

Zapach świeżości niejedno ma imię. Choć można szukać między nimi pewnych podobieństw, to każdy z nich jest tak różny, inny i na swój sposób urokliwy.

John Richmond Viva Rock nie jest zapachem topowym, znanym i rozpoznawalnym. Nigdy wcześniej nie przewijał się w niczyich zestawieniach, ulubieńcach, czy chociażby wpisach na forach tematycznych, na tyle, by został przeze mnie zauważony.
Jak więc na niego wpadłam?
Kiedy wzięłam się za używanie nagromadzonych próbek, przyszła i pora na malucha, który krył w sobie tę cudowną zawartość, przypominał mi również w dużej mierze moją ówczesną świeżą i nową fascynację, czyli Omnia Crystalline Bvlgari EDT.

Teraz z czasem to podobieństwo zaczyna się zmniejszać w moim odczuciu, jednak mimo to nadal uważam że są siostrami, nie bliźniaczkami, ale z jednej rodziny z pewnością pochodzą.


Viva Rock nie wyróżnia się niczym wyjątkowym jeśli chodzi o flakon. Ten róż mylnie sugeruje słodkość, której tutaj próżno szukać. Zdecydowanie lepiej skrywane w nim wnętrze oddawałyby akcenty z limonkową i bambusową zielenią, oraz pastelową cytryną.
Jeśli miałabym ten zapach opisać kolorami, to takie byłoby to właśnie zestawienie.



Nuty za fragrantica.com:
- nuty głowy: mandarynka, karambola, kaktus
- nuty serca: jaśmin, róża, kwiat wiśni
- nuty serca: piżmo, ambra, kłącze irysa

Nuty z opakowania:
Nuty głowy: kwiat kaktusa, sycylijska mandarynka, karambola
Nuty serca: róża damasceńska, jaśmin wodny, kwiat wiśni
Nuty bazy: kosaciec, ambra, piżmo
 
Viva Rock to niesamowita świeżość, lekko pudrowa, cielesna, nawiązująca krystaliczną, wykrochmaloną sztywnością do nuty piżma znanej mi z Essence N. Rodriguez. I o ile wspomniany zapach bardziej nadawałby się na popołudnie i wieczór, to poranek najchętniej spędzałabym z Viva Rock.

Z całą pewnością Viva Rock to nie zapach cytrusowy, to nie ta lekkość, nie ta odsłona świeżości,  tutaj jest pudrowo, niepokojąco piżmowo, a mimo to przestrzennie, frywolnie i dziewczęco.
Kosaciec, piżmo i kaktus, to bardzo ciekawe połączenie, którego szukać będę również w przyszłości.

Dla kogo ten zapach? Dla każdego, niezależnie od wieku, czy okazji. To bardzo wdzięczna kompozycja, która bardzo długo utrzymuje się na skórze i ubraniach. Otrzymuję również bardzo dużo zapytań o to co mam na sobie, po wielu godzinach od aplikacji.

Warto szukać, testować i odkrywać niedoceniane.

Swój egzemplarz kupiłam w perfumerii internetowej, za bardzo niewielkie pieniądze. Uważam że był to bardzo dobry zakup.

Kupicie zapach świeże, ale nieoczywiste?

sobota, 20 lutego 2016

Tetesept: Schaumwelten. Seelenruhig. Miętowe czekoladki w płynie.

Kąpiel - chwila relaksu i zyskania dystansu do świata. To nic że stopy boleśnie pulsują, to jest ta chwila dla mnie, mimo że one nie dają zapomnieć o tym co było i co jest przede mną, ja staram się odprężyć i rozkoszować tą chwilą.
Tetesept na dobre rozgościł się w moim domu, sięgam po niego ja, jak i moja mama.
Seelenruhig to kolejny zielony płyn tej marki w moich rękach, na mój babski rozum i mocno luźne tłumaczenie, mamy tutaj kwiat eukaliptusa.


 W rzeczywistości mam wrażenie jakbym kąpała się w miętowych czekoladkach, a raczej otoczona ich zapachem. To niesamowicie przyjemne doznanie, szczególnie jeśli towarzyszy mu ogrom piany i zielone zabarwienie wody. Płyn nie ma wad, no może oprócz tego że nadużywany - szybko się kończy.
Według mnie to  połączenie słodyczy z orzeźwieniem. Wariant ten wydaje się być idealny zarówno zimą, jak i latem.


Lubię pianę, kolor i zapach, tutaj wszystko to mam. Szkoda że aby go kupić, muszę się trochę nakombinować. Niemniej jednak uważam że warto - zrobić zapas kilkudziesięciu sztuk, różnych wariantów na zapas. Jeśli spotkacie je na swojej drodze, nie wahajcie się zabrać kilku do domu.

Co wlewacie teraz do wanny?

piątek, 19 lutego 2016

Calypso. Natural Demake-up. Gąbki do demakijażu.

Drobnostka, która robi wielką różnicę. Tak mogłabym podsumować moją opinię o gąbkach do demakijażu Calypso. Ten kto nie miał z nimi do czynienia, powinien szybko taką znajomość nawiązać, a wtedy demakijaż mleczkiem nie będzie już nigdy taki sam.
Jakiś czas temu, w moich rękach pojawiła się podobna gąbka celulozowa, mniejsza, twardsza i cieńsza, zmywałam nią mleczko podczas demakijażu, ale również maski, w tym te glinkowe.

Byłam święcie przekonana że to ten sam produkt, natomiast gąbki do demakijażu o których dziś mowa, to trochę inna faktura i inne właściwości.


Demake-up Calypso po namoczeniu w wodzie robią się bardzo miękkie i delikatne. Kiedy zaczynam demakijaż twarzy mleczkiem, zwilżam je wodą, odciskam jej nadmiar i odkładam na nakrętkę mleczka. Wtedy mogę zabrać się do właściwego zmywania podkładu. Ponownie moczę ręce, aplikuję na dłonie mleczko i chwilę masuję twarz, następnie kosmetyk ściągam przy pomocy gąbki. Potem czynność powtarzam.
Gąbki w moim odczuciu w mniejszym stopniu drażnią skórę niż standardowe waciki, a przy tym delikatnie ją masują i peelingują. Duża powierzchnia ułatwia i przyspiesza demakijaż. Gąbka szybko ściąga mleczko i pozostałości makijażu, nie zostawiając najmniejszego śladu zaczerwienień.

W odróżnieniu od poprzednio używanej gąbki, ta jest bardziej miękka i delikatna, stąd bałabym się jej używać do ściągania masek glinkowych, jednak przy tych kremowych, radzi sobie rewelacyjnie.

Stosowanie mleczek do demakijażu nie stanowi już dla mnie problemu, od kiedy mam gąbkę, to chętnie zużywam mleczka które przypadkiem wpadły w moje ręce. Do tej pory ociągałam się jak mogłam, wybierając tylko płyny micelarne.

Niby nic, a jednak robi wielką różnicę.

Koszt podwójnego opakowania to około 5zł, gąbki są tak trwałe, że jedna wystarcza na wiele tygodni. Oznacza to tylko jedno - świetny produkt, za bardzo niską cenę.


Polecam do codziennego demakijażu, zmywanie podkładu nigdy wcześniej nie było tak łatwe i przyjemne. Gąbki zostaną ze mną na dłużej.

Używacie gąbek celulozowych?

czwartek, 18 lutego 2016

Ziaja. Maska regenerująca z glinką brązową.

Powróciłam do regularnego stosowania masek, mam nadzieję że mój zapał i motywacja szybko nie miną. Wykorzystuję te kilkanaście minut, spędzane w łazience przed, w trakcie, lub po kąpieli, by trochę dopieścić nie tylko ciało, ale i twarz.

Maseczka Ziaja jawiła się jako pewnik, miała masę pozytywnych opinii, ochoczo powędrowałam z nią zatem do łazienki.


Łatwość aplikacji, oraz późniejszego zmywania przy pomocy gąbki celulozowej zachęcała do powtórki. Jednak same efekty nie były wcale spektakularne. Od maseczek oczekuję doraźnego  poprawienia stanu cery. Wiadomo, stosujemy je od czasu do czasu, nie tak systematycznie i regularnie jak krem, a co za tym idzie, mają trochę inne działanie. Odbieram je jako wspomożenie, ekspresowe, czy bankietowe kosmetyki.


Niestety efekty po maseczce Ziaja, wcale nie były jakieś fantastyczne. Skóra może rzeczywiście była miła w dotyku, ale to wszystko. Nawilżenie, regeneracja, odżywienie, zmiękczenie naskórka - niewystarczające, by chcieć sięgać po nią częściej. Zła nie jest, szkód nie robi, ale miałam maseczki, które już po pierwszej aplikacji odwalały dobrą robotę.

Do tej pory to maseczki Tołpa wiodą prym w tej kategorii, w moim osobistym rankingu.

Jakie są Wasze ulubione?

środa, 17 lutego 2016

Garnier. Color Resist Blond Booster. Toż to prawie dekoloryzacja.

Moja przeprawa z kolorami na włosach, to w ostatnim czasie zawiła historia.
Podjęłam decyzję że na jakiś czas zrezygnuję z farbowania, a jako że mój naturalny kolor był jaśniejszy niż wiele warstw farby na długości, postawiłam na refleksy. - miały być chłodne, wyszło inaczej. Sama nie wiedziałam co dalej, najpierw srebrny szampon Balea, potem konsternacja, a w końcu zachęcona dobrą opinią, postawiłam na tę odżywkę, aby trochę odmienić kolor pasm.


 Szkoda że nie mam zdjęć włosów z całego tego okresu, ale muszę przyznać że dzieje się ;)
Trudno mi teraz określić swój kolor, z pewnością jest jaśniej niż było. Odżywka z pewnością wpłynęła na kolor pasm, ale i na odcień całości. Z średniego brązu weszłam w jasny, a czasem w świetle wygląda to poniekąd jak ciemny blond ;)

Atutem odżywki jest fakt że nie wpływa negatywnie na kondycję włosów. Można stosować ją raz, bądź dwa razy w tygodniu, zamiast zwykle używanej odżywki i pozostawić na włosach na 5 do 10 minut. U mnie po trzech aplikacjach różnica była już widoczna gołym okiem.

Według założeń producenta jest to odświeżacz blond koloru włosów, fioletowe pigmenty mają neutralizować żółte tony. Okazuje się że przy ciemniejszych kolorach, tylko z jasnymi refleksami dzieje się dużo. Sama nie wiem w jakim kierunku zmierzam, bo to w ciemniejszych włosach czuję się lepiej, ale tak jasnych nigdy nie miałam, więc z ciekawością obserwuję to co dzieje się na nich wraz z kolejnymi aplikacjami.


Myślę że blondynki śmiało mogą po nią sięgać, a szatynki z refleksami być otwarte na to co nastąpi.
Dzieje się, jest ciekawie, nakładanie odżywki wcale nie musi być nudne ;)
Nie wiem jaka moc w niej drzemie, skoro jest w stanie tak wpłynąć na odcień włosów, nie niszcząc ich przy tym.

Ciekawostka na rynku, do tego tania, w Hebe kosztowała 12zł, ja kupiłam dwie, biorąc je w ofercie 1+1 za grosz.

Miałyście okazję stosować ten kosmetyk? Czy według Was fioletowe odżywki są tylko dla włosów blond?


wtorek, 16 lutego 2016

L'oreal. Color Riche, L`Ombre Pure - cienie niezwykłe, choć szanse że Was zaskoczę są nikłe.

Rzadko piszę o cieniach do powiek, zbyt rzadko, biorąc pod uwagę moje uwielbianie tej właśnie kategorii kosmetyków kolorowych.
Kolory na powiekach to mój mój skrawek makijażowego świata, czasem wpadam w rutynę, jednak szybko przychodzi opamiętanie, że nie mogą mnie wziąć tylko te kolory we władanie i znów następuje zmiana.

Ostatnie tygodnie to nowa miłość i nowe oczarowanie. Kto by pomyślał ze zwyczajne odcienie tak mnie do siebie przyciągną. No właśnie, sęk w tym, że one wcale nie są takie zwyczajne.

201 Cafe Saint Germain - Nude
502 Quartz Fume - Lumiere
404 Blue Jean - Pop
 to garstka cieni z serii Color Riche L'oreal jakie posiadam. Jak widać na zdjęciu nie wszystkie są w stanie idealnym, niektóre uległy lekkiemu uszkodzeniu, a mnie pękło przy tym serce, bo jednak cenię sobie ładny wygląd takich cudeniek, jednak taki stan nie wpływa negatywnie na ich użytkowanie. Przymykam oko na ten mankament i cieszę się tym, co są w stanie zdziałać na powiece.


Żaden z posiadanych przeze mnie odcieni nie jest matowy, więc jeśli tego szukacie, to te właśnie kolory nie są dla Was. Warto jednak chwilę się nad nimi pochylić i zastanowić, czy Wasze powieki nie wyglądałyby w nich ładnie.
Sama muszę przyznać, że nie oczekiwałam po nich zbyt wiele. Myślałam ot - zwyklaki, czym brąz może mnie zaskoczyć?
A jednak może!


Cienie mają trochę mokrą konsystencję, a mimo to dobrze rozprowadzają się na powiece, z łatwością pozwalają się rozcierać i łączyć z innymi kolorami. Wykończenie jakie dają, mnie samej bardzo odpowiada, choć wcześniej bezpieczniej sięgałam po te lekko satynowe, tak tutaj mam blask, taflę i coś w kierunku mokrej powieki.


Cienie na bazie utrzymują się cały dzień, czyli moje 9 do 13 godzin na nogach. Dla mnie to wynik wystarczający, dłuższego utrzymywania się na nich nie miałam okazji i konieczności testować. Przy mojej tłustej powiece baza jest konieczna, inaczej cieni nawet nie nakładam.


Niebieskość pomijam, ta umiejscawiała się czasem tylko jako akcent na dolnej powiece, nigdy całościowo, jako plama koloru ;)
Choć podobny błękit ma być jednym z kolorów 2016 roku, to ja chyba zostałam w tyle i jakoś tego trendu nie planuję u siebie powielać.

Niemniej jednak brązy ze względu na swoją dobrą pigmentację i mokre wykończenie oceniam bardzo pozytywnie, a co za tym idzie - nakładam na powieki praktycznie codziennie. Myślałam że L'Oreal osiadł na laurach, ulepsza maskary i podkłady, które przyniosły mu popularność, a tutaj cienie, z szeregu ich kosmetyków, zyskały miano wyjątkowych w moich oczach.

Zwyklaki mnie oczarowały i tak jak myślałam że brązy w moim makijażu oczu odeszły na zawsze, tak znowu są na szczycie stawki.

Niestety minusem jest ich wysoka cena, pozostaje jednak czekać na promocje. Wtedy za ok. 25zł zyskujemy dobrą jakość i ciekawy efekt na powiece.

Znacie cienie L'Oreal? Miałyście okazję używać tych pojedynczych z tej serii?

poniedziałek, 15 lutego 2016

Catrice. Longlasting Lip Pencil. Konturówka do ust. 050 Red Lip District

Najpopularniejsze konturówki Essence omijałam początkowo szerokim łukiem, Kupowałam więc wszystko inne, byle nie to co większość, niejako z przekory, a po części z chęci wynalezienia jakiejś perełki.
Konturówka do ust Catrice wpadła mi w ręce przypadkiem, (tak, z nieba mi spadają) ot, była na wyprzedaży.
Jasnej, nasyconej czerwieni jeszcze nie miałam, była to więc dobra okazja, by zaprzyjaźnić się z marką Catrice bliżej.


Konturówka  jest miękka, gładko sunie po ustach, bardzo łatwo obrysować nią kontur, jak również wypełnić całe usta. Kolor jest intensywny, ale dla pełnego pokrycia czasem trzeba aplikację powtórzyć.
Kolor nie do końca mnie do siebie przekonał. Czerwień nie jest wystarczająco chłodna, więc jeśli wypełniam konturówką całe usta, na środek ust dorzucam jeszcze błyszczyk, czerwony, bądź dla złamania czerwieni w kolorze głębokiego, ciemnego, chłodnego różu.
Zresztą nie przepadam za matem, a sama konturówka daje właśnie takie wykończenie.


Trwałość oceniam na 3-4 godziny, potem zostaje tylko kontur, resztę zjadam mówiąc. Nie jest to zły wynik, biorąc pod uwagę ciągłą gadaninę. Nie zauważyłam żeby konturówka wysuszała moje usta, jestem więc bardzo mile zaskoczona jakością kosmetyku.

Niska cena zachęca do rozejrzenia się za ciekawymi kolorami wśród ich oferty.

Znacie, lubicie konturówki Catrice? A może inne są Waszymi ulubionymi?

niedziela, 14 lutego 2016

Burberry Brit Red. EDP - soczysty kompot z rabarbaru

Lubicie zapachy dosłowne, jednoznaczne, a do tego apetyczne?
To dziś będzie coś dla Was idealnego. Burberry Brit Red to zapach, który daje nam całe swoje wnętrze na tacy. Od razu wiemy że jest jadalnie, słodko, upojnie, soczyście i do schrupania.
Brit Red nie bawi się w podchody, w niedomówienia, nie wymaga od nas głębszego rozpracowania nut i złożoności zapachu. Potrzebuje tylko kawy, a my sami jesteśmy deserem.


Nuty za fragrantica.com:
- nuty głowy: jaśmin, rabarbar, mandarynka
- nuty serca: imbir, róża, paczula
- nuty bazy: benzoin, wanilia.

Tak jest przynajmniej w teorii. Jak widzę ten zapach ja?
Tak więc mamy rabarbar, dużo rabarbaru. Gotujemy słodki kompot z rabarbarem, z dodatkiem słodkiej gruszki i jabłka, profanujemy ten smak dużą ilością cukru i pozwalamy my aromat uniósł się w powietrzu. Zaraz, zaraz, to nie wszystko, otwórz piekarnik, bo w nim jest ciasto z rabarbarem i słodką kruszonką. Koniecznie zjedz je na ciepło, popijając kompotem i nie baw się w elegancję, trzymaj je w ręce, a na koniec obliż palce. A i tak wiem, że będziesz chcieć dokładkę.

Burberry Brit Red to zapach łasucha, wielbiciela owocowej słodkości, soczystej, sycącej i takiej domowej. Kojarzący się z poczuciem bezpieczeństwa, domowymi pieleszami, albo wakacjami u babci na wsi. Wydawałoby się że to zapach nie do odwzorowania, że tak pachną tylko te chwile beztroski, ale jednak, sięgając po flakon Brit Red masz swój prywatny deser bez zbędnych kalorii.

Czy taką słodycz da się nosić i czuć się przy tym wyjątkowo?
A i owszem! Same dla siebie jesteśmy apetyczne, słodkie, z podszytą w tle nutką kwaśnej soczystości. Pomimo tak oczywistych skojarzeń, noszenie tego zapachu daje bardzo dużo radości. Nie tylko dla nas samych, ale i z masą przyjemnych doznań dla otoczenia.

Brit Red to zapach radości, idealny zarówno na ciepłe, jak i chłodne pory. Nie ma ograniczeń wiekowych, nie straszne mu wysokie stanowiska, on pozytywną energią wprost tryska.

Jeden z nielicznych, tak dosłownych i jadalnych zapachów, który się nie nudzi i nie traci swojego uroku. Mimo upływu lat, nadal patrzę na niego z dużą dozą sympatii i ma stałe miejsce w moim sercu.

Odkryłam ostatnio pewne podobieństwo nut tego zapachu, z odżywką Gliss Kur, która co rano przywołuje mi na myśl Burberry, stąd też w końcu pojawiła się ich recenzja.


Lubicie pachnieć tak apetycznie? Jaki domowy, kulinarny zapach najchętniej zamknęlibyście we flakonie?

sobota, 13 lutego 2016

Orientana. Balsam do ciała w kostce. Lawenda i Ylang Ylang.

Balsam niezwykły dziś na tapecie, a raczej balsam w niezwykłej formie. Pierwszy raz mam styczność z balsamem w kostce i muszę przyznać -  jest ona dość specyficzna.

Markę Orientana znam przede wszystkim z kostek, ale mydła, które uwielbia moja druga połowa.

Jak dogaduję się z kostką balsamu?
Zapraszam do przeczytania.


Balsam jest łatwy w obsłudze (w teorii), należy po prostu pocierać kostką o skórę, pod wpływem ciepła balsam powinien się topić, ułatwiając tym samym aplikację. Niestety, albo jestem zimna jak lód, ale nie zawsze idzie mi to sprawnie i łatwo. Czasem trę twardą kostką, a na ciele pojawia się ledwie smużka kosmetyku, innym razem masło topi się w dłoni jak szalone.
Pierwszy przypadek to mozolna praca, bo pocieranie twardą kostką jest irytujące. Drugi - wymaga kontroli, byśmy nie popłynęły od nadmiaru.


Właściwości balsamu oceniam bardzo pozytywnie. Rano skóra jest miękka, nawilżona, wyraźnie w lepszym stanie, jednak pierwsze chwile po aplikacji nie są najprzyjemniejsze, balsam wchłania się bardzo długo. Mąż marudzi że się kleję, odsuwa się jak najdalej, moje nogi się lepią, piżama przykleja się do ciała. Na nic przydługie mycie zębów przed ubraniem się po kąpieli, robienie peelingu twarzy, by nie zanudzić się w łazience. Balsam bardzo opornie się wchłania.
Jeśli kostka jest twarda i nałożę balsam tylko w minimalnej ilości, to ten problem nie występuje, ale i efekty są marne. Kiedy tylko staram się przyłożyć do balsamowania i pokryć całą powierzchnię ciała, to mam wrażenie że zmieniam się w lep na muchy.
Jedynym sposobem jest potarcie kostką w miejscach najbardziej wysuszonych i rozsmarowywanie balsamu na boki, trwa to jednak dość długo i jest to po prostu niekomfortowe.

Owszem doceniam efekty, bo właściwości pielęgnacyjne są znaczące, jednak samo stosowanie i moje odczucia bezpośrednio po aplikacji, są dalekie od ideału.

W skrajnych przypadkach wysuszenia, na kolana, łokcie czy ostatecznie dłonie - jestem na tak, ale regularnie, na całe ciało już niekoniecznie. W trakcie stosowania miałam pod ręką inny balsam, lub nawet próbki w saszetkach, bo do stosowania balsamu w kostce trzeba mieć czas, chęci, cierpliwość i sposobność.

Właściwości - TAK, lepkość, czas wchłaniania na NIE niestety.

Zapach nie jest w moim guście, ja za lawendą nie przepadam, ale nie biorę tego pod uwagę przy ocenie, bo różne są gusta.

Kolejna taka kostka raczej nie pojawi się w moich rękach.

Co sądzicie o takiej formie balsamu?

piątek, 12 lutego 2016

Lirene. Nawilżający żel do mycia twarzy z błękitną algą.

Mój ulubiony od lat żel do mycia twarzy, prędzej doczekał się zmiany opakowania, niż mojej recenzji. Uważam to jednak za dobrą okazję ku temu, by napisać o nim kilka słów uznania.
Super mieć swoje sprawdzone produkty, tym lepiej jeśli są one tanie i godne szerszego polecenia.
Takim właśnie produktem jest żel Lirene, który kiedyś znałam pod nazwą Żelu nawilżająco-oczyszczającego, a teraz jest to Nawilżający żel do mycia twarzy z błękitną algą.


Według mnie jest to ten sam produkt, z delikatnie odświeżoną grafiką, nawet kod PLU pozostał ten sam(o ile mnie pamięć nie myli), zbieżny jest również wyciąg z lipy, a nowością jest wzmianka o błękitnej aldze.

Tak czy inaczej, żel jest fantastyczny, mogę to powiedzieć śmiało i z pełnym przekonaniem. Pięknie pachnie i tu z wielkim smutkiem stwierdzam, że muszę sobie robić krótkie przerwy w jego używaniu, by mój nos nie przyzwyczaił się i czerpać z niego radość.

Zaletami tego żelu są z pewnością:
- wydajność,
- uczucie dokładnego oczyszczenia,
- odświeżenie,
- brak najmniejszego nawet wysuszenia, czy ściągnięcia,
- niska cena,
- łatwa dostępność.


Według mnie ten żel sprawdzi się zarówno u posiadaczy skóry normalnej, mieszanej, tłustej, jak i suchej. Używa go ze mną moja mama - suchotnik niesamowity, korzystam ja - mieszaniec półtłusty, odwodniony przez rok prawie cały i obie uważamy go za ideał.
Nie zmywam nim makijażu, tak dla jasności, od tego mam micel, mleczko i inne płyny, on ma za zadanie domyć resztki, ściągnąć film po mleczku z twarzy, odświeżyć i dać uczucie czystości i robi to wszystko fenomenalnie.



Przez lata użyłam wiele opakowań, w takiej właśnie szacie graficznej, jak ta niżej, zaczerpnięta ze strony Lirene.


Używam obecnie już nowej wersji i stwierdzam że to dalej ten sam fantastyczny żel, który nie wysusza, a niesamowicie domywa i odświeża.
Miałam okazję używać również wariantu kremowego i też bardzo go lubię, ale ten daje mi większe uczucie odświeżenia.

Jeśli szukacie nowego żelu do mycia twarzy, do tego w przystępnej cenie, ja mogę polecić ten. Przez wiele lat nabrałam pewności, że jest on moim bazowym, niezawodnym żelem, do którego będę wracać, po jedynie krótkich epizodach, spowodowanych chęcią wypróbowania czegoś nowego.

Znacie żele do mycia twarzy Lirene, miałyście okazję ich używać?

czwartek, 11 lutego 2016

L'Biotica Biovax. Bambus & Olej Avocado. BB. Odżywka pielęgnacyjna - Pogrubienie i zagęszczenie włosów

Przez moje ręce przewija się ostatnio wiele odżywek do włosów, z zapasami zeszłam już do stanu zero, teraz więc przede mną decyzje - co kupić następnym razem.
Jeśli tylko zapada mi w pamięci jakaś recenzja, wybór jest prosty, tak było właśnie z odżywką BB L'biotica Biovax. Bambus i Olej awokado.
Natknęłam się na blogach na kilka pozytywnych opinii dotyczących tej serii, zdecydowałam się więc na kupno promocyjnego zestawu, zawierającego szampon, odżywkę i serum A+E.


Pierwsza cecha odżywki, która zwróciła moją uwagę, to jej niezbyt gęsta konsystencja. Wyciskając ją na dłoń, mogłabym pomylić ją z niejednym szamponem. Przyzwyczajona jestem do bogatszych konsystencji.
Nakładana na włosy, ekspresowo w nich znika, nie ma uczucia gładkości, poślizgu, mam wrażenie że potrzebuję jeszcze więcej kosmetyku, trudno w takim przypadku chwalić ją za wydajność.
Tuba jest miękka, ozdobiona przyciągającą wzrok grafiką, a  zapach odżywki wąchanej z jej wnętrza, jest bardzo przyjemny.


Niestety odżywka BB okazuje się dla mnie zbyt lekka i niewystarczająca. Naczytałam się o gładkich, błyszczących i dociążonych włosach, a u mnie - rozrzucone na wietrze siano. Muszę częściej niż zazwyczaj posiłkować się maską i nakładać więcej niż zwykle serum, bądź olejku bez spłukiwania.

Zapach w moim przypadku nie utrzymuje się na włosach, choć bardzo to lubię. Bardziej martwi mnie jednak brak wymiernych efektów stosowania. Nie jest to to, czego oczekuję od odżywki. Być może powodem jest kiepska kondycja moich włosów, ale od tego są odżywki, by wizualnie poprawić ich wygląd.
Owszem włosy nie sprawiają większych problemów podczas rozczesywania, są jednak wspierane przez odżywkę dwufazową, więc to również dodatkowy wspomagacz.
Mimo to trudno dopatrzyć mi się obiecywanego wygładzenia, nawilżenia, miękkości i połysku.

Trefna partia kosmetyku? Tyle wszędzie zachwytów, a u mnie poniżej przeciętnej. Może moja obecna kondycja włosów, albo jej zupełny brak, to zbyt wiele dla niej.



O ile maski Biovax sobie chwalę, tak ta odżywka BB nie sprostała moim wymaganiom. Stosując ją codziennie, dna sięga się bardzo szybko. W moim przypadku powtórki jednak nie będzie.

Tak wiele oczekiwałam i niestety trochę się rozczarowałam.

Oby kolejne odżywki podołały i wpłynęły pozytywnie na wygląd moich włosów.

Jakie odżywki stoją obecnie w Waszych łazienkach?

środa, 10 lutego 2016

Tetesept. Schaum Welten. Waldzauber. Piany, piany, aż po sufit, aż po ściany!

Kolejny ulubieniec wśród marki Tetesept. Płyn do kąpieli, dający niesamowitą pianę, o odświeżającym i rześkim zapachu eukaliptusa.
Jest to jedna z perełek, upolowanych w Tk Maxx, za cenę, wobec której trudno przejść obojętnie. Za 400ml płynu zapłaciłam 5zł.


Biorąc pod uwagę cenę i jakość, jest to interes roku.
Płyn ten daje niesamowitą pianę, odpowiednia jego ilość wlana pod strumień bieżącej wody, zamienia naszą kąpiel w wyjątkową chwilę relaksu. Piana, jak to już z innych płynów Tetesept znamy, utrzymuje się spokojnie kilkanaście, a nawet dwadzieścia kilka minut.
Zapach w przypadku wariantu Waldzauber to świeżość miętowej czekoladki. Wiem, mam świadomość, że według producenta to eukaliptus, ale kto zabroni mojemu nosowi zmieniać rzeczywistość. Niech ma to, co sobie wyobrazi.
Tak czy inaczej, płyn rozbrzmiewa pobudzającymi nutami, zachęca do działania i daje kopa, by wykorzystać efektywnie każdą minutę przed snem.
Jedyne czego mu brakuje, to wpływu na kolor wody, myślę że ciekawie byłoby kąpać się w zieleni.
Jest to jeden, jedyny minus, ale niewielki.
Płyn nie wysusza, nie podrażnia, a daje niesamowitą frajdę.


Tetesept zagościł już w mojej łazience na stałe i ciężko będzie go całkowicie z niej wyprzeć.
Zresztą będę go bronić jak lwica.


Żałuję również że do Tk Maxx mam 50km, bo inaczej częściej łapałabym takie okazje.

Lubicie takie okazyjne i satysfakcjonujące zakupy? Co ostatnio udało Wam się upolować w zaskakująco niskiej cenie?


wtorek, 9 lutego 2016

Gliss Kur. Hyaluron + Hair Filler. Ekspresowa odżywka regeneracyjna. Burberry Brit Red na włosach.

Odżywki dwufazowe w sprayu do włosów, to jeden z tych kosmetyków, przy których nie patrzę zbytnio na obietnice producenta. Wiem co ja od nich wymagam, wiem też co mogą mi zaoferować, więc cudów od nich nie oczekuję.
Wybierając kolejny kosmetyk sięgam raz po nowość, innym razem po sprawdzony wariant, bądź coś co jest w promocji, albo opakowanie do którego przyciągnie mnie kolorystyka.

Efektem kumulacji kilku tych czynników jest odżywka Gliss Kur Hyaluron + Hair Filler. Była nowa, fioletowa i w promocji.


Pomijam to co na dole obiecuje producent, można to sobie włożyć między stronice dziecięcej bajki. Niemniej jednak samą odżywkę uważam za fenomenalną i jedną z lepszych tej marki.


Dlaczego?
Powód jest prosty. Robi wszystko to, co robią inne z Gliss Kur, ułatwia bowiem rozczesywanie, sprawia że włosy są sypkie, miękkie i gładkie w dotyku, a przede wszystkim rewelacyjnie pachnie. Zapach tej odżywki bije wszystkie inne na kolana. Ja odnajduję tutaj zbieżność z Buberrry Brit Red i każdego poranka, kiedy spryskuję nią włosy, odżywa wspomnienie tych perfum.
Moje włosy nigdy tak ładnie nie pachniały. Odczuwam dziką przyjemność stosując tę odżywkę. Ledwo umyję włosy, chwilę posiedzę z ręcznikiem na głowie i zrywam się na równe nogi. Tak, to już pora by go zdjąć i spryskać włosy odżywką. Cwana bestia, zazwyczaj mi się tak nie spieszyło. Czasem ręcznik sam się zsuwał z suchych już włosów, a teraz taka wyrywna.
Czemu jednak mam sobie tego odmawiać.


Otrzymuję to co chciałam, czyli łatwość rozczesywania, miękkość i dodatkową pielęgnację, a w bonusie uzyskuję nieziemsko przyjemny zapach, kto mi zabroni czerpać z tego radość?


Niewiele kobiecie potrzeba, producent doda do kosmetyku ładny zapach i już ma wierną klientkę.
Żaden z poprzednich wariantów Gliss Kur aż tak ładnie nie pachniał, idą więc w dobrą stronę, a mnie mają już w garści.

Która z odżywek Gliss Kur jest Waszą ulubioną?

poniedziałek, 8 lutego 2016

Vipera. Profesjonalne palety magnetyczne. Puzzle Magnetic Play Zone.

Chciałabym uchylić dziś przed Wami rąbka tajemnicy i pokazać jak uporządkowane są moje kosmetyki. Za sprawą dzisiejszej notki o paletach magnetycznych, wkroczę do świata organizacji toaletki i przechowywania kosmetyków kolorowych.
Nie od dziś znane są palety magnetyczne, dzięki którym możmy mieć pod ręką ulubione cienie, pudry, czy róże. Ich przewagą jest dowolne komponowanie ich ilości i rodzaju. Owszem, część palet ma swoje podziały, są jednak i takie, które nie ograniczają naszej swobody i pozwalają gospodarować je w dowolny sposób, bez znaczenia czy posiadamy dedykowane im wkłady, czy też swoje, pochodzące z różnych marek.
Tak jest właśnie z paletami magnetycznymi Vipera. Dowiedziałam się o nich zupełnie przypadkiem i stałam się ich ogromną zwolenniczką. Towarzyszą mi już od lat i ciągle mi ich mało.
Każda z nich została zakupiona w ich sklepie internetowym, zazwyczaj korzystając z dni darmowej dostawy :) taka ze mnie Pani zaradna i oszczędna :)

Zatem do dzieła, pokażę Wam pokrótce modele palet i to co można w nich przechowywać.


Jedna z większych palet to Vipera Profesjonalna Duża Paleta Puzzle Magnetic Play Zone, która służy mi do przechowywania róży Bourjois. Fakt, nie są one podmagnesowane, więc swobodnie mogą się poruszać, nie mają jednak na to szansy, bo stoi ona zawsze na blacie.
Wymiary paletki: 18,3 cm x 18,3 cm x 1,4 cm.



Kolejna, zdecydowanie mniejsza to: Vipera Profesjonalna Mała Paleta Puzzle Magnetic Play Zone, tutaj wymiar był warunkowany światłem pod mini komódką na nóżkach, tam ją właśnie wsuwam. Kryją się w niej wkłady pudrów brązujących i rozświetlacz.
Wymiary: 18,5 cm x 13 cm x 1,4 cm


Kolejne dwie paletki, to już nie seria profesjonalna, stąd też mniejszy ich wymiar, ale za to najbardziej podręczny i wygodny.



Dwa maluchy to w rzeczywistości Vipera Duża Paleta Puzzle Magnetic Play Zone, to w nich przechowuję podręczne cienie, te po które sięgam przy większości codziennych makijaży. Jest tu też miejsce na cień do brwi i podstawowe kolory, które najbardziej lubię.
Wymiary paletki: 12,9 cm x 12,8 cm x 1,4 cm

Pora na ostatni model jaki posiadam, w liczbie sztuk trzech, a w nim same cienie.




Jest to: Vipera Profesjonalna Średnia Paleta Puzzle Magnetic Play Zone, każda z tych palet to mój magazyn cieni różnych, z powodów żądz moich próżnych. Cienie po które sięgam rzadziej, ale żal mi się ich pozbyć, bo może kiedyś coś mnie natchnie, może będę potrzebować choć w niewielkiej ilości, testowo, poglądowo, porównawczo.
Wymiary paletki: 24 cm x 12,8 cm x 1,4 cm
Ostatnia z nich pojawiła się u mnie za sprawą prezentu od bratowej i brata :) Dziękuję po stokroć. :)


Każdy z modeli jest dyktowany potrzebą i konkretnymi wymaganiami. Wymiary dopasowuję do miejsca w którym mają leżeć, tak by były pod ręką. Okazuje się że na stronie Vipera Magnetic Play Zone, znalazłam każdy z potrzebnych mi rozmiarów. Sklep internetowy martwi mnie tylko tą informacją - Wyprzedaż, umieszczoną przy paletach, jednak jest ona już tam od roku, myślę że zdążę jeszcze zrobić potężny ich zapas.

Palety dają nam swobodę tworzenia własnych kompozycji i organizowania w wygodny sposób swoich zasobów płaskich kosmetyków kolorowych. Pokrywka ściąga się całkowicie, więc nie musimy bawić się z jej odginaniem, potem magnes chwyta ją stabilnie, chroniąc nasze kosmetyki przed kurzem.

Jestem bardzo zadowolona z palet Vipera i choć nie są one popularne, to zachęcam do przyjrzenia się im z bliska. Może zainspirujecie się moim pomysłem ich zagospodarowania i zapragniecie w ten sposób poukładać swój mały, kolorowy świat.

Co myślicie o paletach magnetycznych?