piątek, 31 lipca 2015

Barwa. MISS. Krem pielęgnacyjny do rąk z ekstraktem z wiśni - łagodzący.

Kremy do rąk to moja zmora. Nie umiem wyrobić w sobie nawyku sięgania po nie kilka razy dziennie. Owszem, w chwilach gdy skóra jest ściągnięta, wysuszona i pojawia się pieczenie, nie rozstaję się z kremem, jednak kiedy tylko sytuacja się unormuje, znów pomijam ten kosmetyk w mojej pielęgnacji.
Ostatnio jednak, skóra dłoni jest ciągle wysuszona, szukam więc ratunku gdzie się da.
Postanowiłam wyciągnąć z szafki kilka kremów, porozstawiać je w różnych miejscach i czekać na efekty. Oczywiście same za sprawą stojącej tubki się nie pojawiają, dochodzę też do wniosku że przy wcieraniu niektórych kremów sytuacja też się nie zmienia.


Krem Barwa zwrócił moją uwagę za sprawą opakowania, nie bez znaczenia ma również fakt, że jest to polska marka. Zasadniczo na tym mogłabym poprzestać, chcąc napisać o kosmetyku pozytywnie.


Sam krem niestety mnie rozczarował. Trudno dopatrzeć się korzyści dla dłoni. Nie zaobserwowałam większego wpływu na stan mojej skóry. Brak nawilżenia, łagodzenia podrażnień  i pieczenia, skutecznie zniechęcił mnie do sięgania po ten krem. 
Do plusów mogę zaliczyć fakt, że krem szybko się wchłania, jednak co mi po tym, kiedy kosmetyk nie niesie żadnych korzyści za sobą.



Nakładać krem tylko dla samego stosowania, nie mam zamiaru. Do tego krem ma bardzo intensywny zapach, który myślałam że będzie zaletą, jednak bywa męczący, zwłaszcza w ciepłe dni.

Niestety, rozczarowanie w kategorii kremów do rąk, zapewne nie ostatnie.

Po kremy do rąk jakich marek najczęściej sięgacie?

czwartek, 30 lipca 2015

Ulubieńcy drugiego kwartału 2015r.

Przychodzę dziś z mocno spóźnionymi ulubieńcami minionego kwartału.
Produktów uzbierało się sporo, a to dlatego, że minione miesiące obfitowały zarówno w dni cieplejsze, jak i te chłodne. Różne miałam więc potrzeby i kaprysy.

Przejdę do rzeczy i zacznę od zdjęcia obrazującego produkty, które nadal goszczą na moich półkach, z różnym stopniem zużycia.


Jednym z ulubieńców jest krem pod oczy marki Image z serii Vital C, lekka konsystencja przemawia na jego korzyść, a sam kosmetyk daje mi uczucie nawilżonej i jędrnej skóry, recenzja już za jakiś czas na blogu.
Bourjois podbił moje serce podkładami z mocniejszym kryciem niż dotychczas używany Healthy Mix. Niedoskonałości w pełnej okazałości kryją zdecydowanie lepiej warianty 123 Perfect, oraz Flower Perfection (na zdjęciu testerowe opakowania).
Odżywka do rzęs Eveline, pomaga mi osiągnąć efekt pogrubienia, nakładam dwie warstwy przed nałożeniem tuszu - rezultat w pełni mnie zadowala.
Niemałym zaskoczeniem dla mnie samej są konturówki do ust marki Bell. Zarówno kolor, trwałość jak i nasycenie koloru spowodowały że kosmetyki te zdominowały mój makijaż ust.
Okrągły, niepozorny maluch, to cień Inglot, który jakiś czas temu był dodatkiem do gazety. Kolor, oraz opalizujący efekt, idealnie wpasowują się w moje obecne potrzeby.
Peggy Sage, rozświetlacz o którym już kiedyś pisałam, nadal gości na szczytach kości policzkowych.
Tetesept to marka która zdominowała kategorię kąpielową. Płyny/piany do kąpieli upolowane w Tk Maxx zdecydowanie zawładnęły moim nosem. Jeden z wariantów już tutaj opisywałam - klik.
Kolejne zapachy z pewnością doczekają się osobnej notki. Tyle piany i zapachowej rozkoszy, że wychodząc z kąpieli, chciałoby się do niej wrócić od razu.

Sporo zapachów gościło na moim ciele w ostatnich tygodniach. L'Artisan Parfumeur zapisał się w szczególności, w nosie moim, oraz moich bliskich. Ciepłe dni spędzałam w objęciach Premier Figuer, a chłodniejsze romansowałam z Safran Troublant. Upały studziłam Pradą Irysową, oraz Philosophy Pure Grace.


Płynnie przejdę do kosmetyków w międzyczasie zużytych, za którymi już tęsknię.



Klasyczna Chloe, to zapach do którego z pewnością wrócę, ta kobieca kompozycja z niebywałą gracją towarzyszyła mi przez długie godziny.
Bielenda zaskoczyła mnie natomiast swoim winogronowym duetem, niebywała przyjemność stosowania sprawiła, że zużyłam oba kosmetyki w bardzo krótkim czasie. Zarówno masło, jak i peeling zostawiały skórę nawilżoną i gładką.
Tanim, a przyjemnym kosmetykiem był żel Green Pharmacy. Duża butla ani przez moment mnie nie znudziła, wprost przeciwnie, każdorazowo sięgałam po ten produkt z wielką przyjemnością, zapach mnie oczarował.
Ostatni produkt, to płyn micelarny do twarzy marki Tołpa, z serii Białe kwiaty, łączył w sobie skuteczność z delikatnością. Jeden z nielicznych, które mogłabym postawić blisko Biodermy Sensibio.

Do większości z tych produktów planuję powrócić, gdy tylko zużyję część obecnych zasobów, są tego warte.

To już wszyscy uhonorowani w tej edycji kwartalnych ulubieńców. Znacie, lubicie te produkty?

wtorek, 28 lipca 2015

Pędzle Kozłowski, po kilku miesiącach używania.

Na punkcie pędzli mam hopla i to nie małego. Najwięcej mam tych marki Maestro, nie byłabym jednak sobą, gdybym nie próbowała co i rusz czegoś innego. Pędzle firmy Kazłowski, chodziły za mną od wielu lat, niestety wysoka cena skutecznie mnie odstraszała. 
Dopiero zeszłoroczny dzień darmowej dostawy i kupon zniżkowy, stał się przepustką do poznania kilku pędzli. Wybrałam te mniejsze, tańsze, bardziej precyzyjne. Chciałam ocenić jakość, wykonanie i użyteczność takich kształtów.
W moje posiadanie weszły:
-  CB 631 Make up Brush - 6 
-  EB 507 Eyebrow Kolinsky - 4
-  K-EB 502 Eyelash Kolinsky


Wybór tych egzemplarzy był podyktowany ceną, ale też i moimi potrzebami. Pędzli do nakładania cieni, nigdy nie jest zbyt wiele, natomiast tych do brwi, czy do robienia kreski - ciągle mi mało.


Po kilku miesiącach użytkowania muszę przyznać że pędzle są solidnie wykonane. Nie pamiętam by włosie z któregokolwiek z nich wypadło. Trzonki, skuwki i samo włosie są na najwyższym poziomie.



Najczęściej sięgam po pędzel do nakładania cieni na powiekę, na pozostałe muszę mieć chwilę i ochotę. Biorąc pod uwagę fakt, że swoich brwi bardzo nie lubię, precyzyjne operowanie przy nich, doprowadza mnie do furii. Nie poddaję się jednak i próbuję przy pomocy tych maluchów wypracować sposób, który pozwoli mi być z ich wyglądu przez chwilę zadowoloną.

Mniejszego z pędzli używam też czasem do poprawienia bazowej kreski wykonanej kredką, tuż przy linii rzęs. Pomaga rozetrzeć nierówności linii.


Ubolewam że pędzle tej marki są tak drogie. Ich jakość mnie zadowala, jednak budżet nie pozwala na większe zakupy.  Nawet ceny na targach kosmetycznych skutecznie mnie zniechęcają, gdyby nie to, z pewnością kupiłabym kilka kolejnych egzemplarzy.

Pozostanę więc przy równie dobrych, a bardziej przystępnych cenowo pędzlach Maestro. 

Znacie markę Kozłowski? Posiadacie jakieś z ich pędzli?

piątek, 24 lipca 2015

Bell. Precision. Stay On Lip liner. Konturówki do ust 01 i 08

Konturówki - kiedyś ich posiadanie wydawało mi się zbędną fanaberią. Wystarczyło że usta delikatnie zaznaczyłam kolorem, kto by się tam przejmował perfekcyjnym ich wyrysowaniem.
Dziś zmieniłam jednak trochę swoje podejście.

Nie bez znaczenia w mojej przemianie ma wszechobecne wychwalanie konturówek Essence, nie byłabym jednak sobą, gdybym zamiast Essence nie próbowała czegoś innego, na przekór wszystkim.
Wszyscy mają konturówki? Mam i ja! ale nie Essence ;)

Zaciekawiły mnie te marki Bell, znowu motorem napędowym była promocja. Kupiłam je za grosze, na wyprzedaży tej szafy makijażowej w Hebe.


Na tamten moment fakt, że są one wykręcane, nie miał dla mnie większego znaczenia. Teraz patrzę na to bardziej przychylnym okiem, konturówki te stały się moim kosmetykiem torebkowym, nie wyobrażam  sobie więc ciągłego ich temperowania.
Wygodne, poręczne, a do tego ładnie wyglądające opakowanie, stanowi niebywałą zaletę.
Zatyczka nie spada, dzięki czemu kredka jest zawsze czysta, a co za tym idzie, również i moja kosmetyczka nadal wygląda jak nowa.


Zdecydowałam się jednorazowo na dwa kolory 01 i 08. Te stanowiły najlepsze dopełnienie posiadanych przeze mnie pomadek. Wtedy jeszcze myślałam że będą współpracować z kolorem szminki, a nie same w sobie załatwiać makijaż ust.

Kiedy wzięłam je do ręki i zaczęłam obrysowywać kontur ust, stwierdziłam że suną tak gładko, dają tak napigmentowany i jednolity kolor że można pokryć nimi większą część ust. 
Doszłam też do wniosku że 01 jest zbyt ciemna na całe usta, więc ich centralną część uzupełniam 08. 

Efekt mnie samą w 100% zadowala. Granice rozcieram pędzelkiem, a na środek ust dorzucam błyszczyk. Czasem jest on bezbarwny, innym razem ma drobinki, bywa że ma też delikatny pigment.




Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że kolor na ustach wytrwa nienaruszony do czasu posiłku. Przez 4, czy 5 godzin, bo tyle jestem w stanie wytrwać bez przekąski, nie muszę martwić się o to, czy na moich ustach jest jeszcze makijaż. Konturówki przegrywają jedynie z jedzeniem, a reszta znika podczas mycia zębów.
Wtedy i tak jest najwyższa pora by odświeżyć cały makijaż, w tym również usta.

 Konturówki Bell podbiły moje serce swoją miękkością, trwałością i nasyceniem koloru. 
Nie wysuszają ust jakoś szalenie, Carmex zaaplikowany na noc pozwala utrzymać je w dobrym stanie.

Jeśli będziecie mieć kiedyś okazję je kupić, nie wahajcie się - to dobra inwestycja. 

Widziałam że w szafie Bell hypoalergicznej, są dwa podobne kolory, myślę że i one z czasem się u mnie pojawią. 

Konturówki jakich marek są Waszymi ulubionymi?

czwartek, 23 lipca 2015

Tetesept. Schaum Welten Wintermarchen. Piana do kąpieli, która wyjątkowo mnie rozpieszcza i relaksuje.

Fakt, że uwielbiam kąpiele z dodatkami, nie powinien już nikogo dziwić. Często sięgam po płyny, piany, olejki, sole, kryształki i inne tego typu kosmetyki do kąpieli.
Czas spędzony w wannie, jest chwilą dla mnie. To moja pora na relaks i odpoczynek po całym dniu.

Początkowo dodatki do kąpieli nie były dla mnie tak istotne, teraz mam jednak wielką frajdę wyszukując i ciesząc się nowymi nabytkami, które swoim zapachem potrafią mnie niejednokrotnie  ukoić w oka mgnieniu.

Do tej pory najczęściej sięgałam po Bielendę i Farmonę, wśród produktów tych marek mam swoje perełki, jednak z czasem zapragnęłam jakiejś odmiany i tutaj z pomocą przychodzi TkMaxx.
Uwielbiam wchodzić do tego sklepu i zagłębiać się w dziale z kosmetykami. Można tam znaleźć to, do czego nie mamy dostępu na co dzień.

Kiedy na sklepowych półkach zobaczyłam kosmetyki marki Tetesept, wiedziałam że ulegnę. Firmę kojarzyłam już wcześniej i wiedziałam że będzie mieć ona dla mnie sporo dobroci.

W okresie świątecznym kupiłam perełki do kąpieli, a potem w oczy wpadły mi piany. Po przewąchaniu wszystkich dostępnych wariantów zdecydowałam się na Wintermarchen i przepadłam.



Gdyby nie odległość (do najbliższego TkMaxxa mam 50km), już po pierwszej kąpieli wróciłabym wykupić cały zapas tego wariantu. Niestety, kiedy znów tam pojechałam, nie był on już dostępny.  Były za to jeszcze pozostałe, ale o tym już z pewnością w innej notce.


To co urzekło mnie w nim po pierwszym kontakcie, to niesamowity zapach. Kojąca wanilia, która nie jest ulepna, czy też przesłodzona, okraszona kwiatową wonią, pozostaje wyraźnie wyczuwalna w kąpieli. Jako jeden z nielicznych płynów, nie traci na intensywności zapachu po wlaniu do wody. Do tego niesamowicie obfita i puszysta piana dopełnia całości, nie bez znaczenia jest też fakt że delikatnie barwi wodę.

Mnie do szczęścia więcej nie trzeba, może jeszcze tablet i ciekawy film, oraz kawa z boku wanny.

W nutach tego płynu dostrzegam podobieństwo do Tobacco Vanille Toma Forda. Owszem zapach jest mniej nasycony, nie tak esencjonalny jak wydobywający się z flakonu, ale zbieżność w odbiorze jest niezaprzeczalna. Przez to płyn ten staje się moim numerem jeden.



Zimowa, otulająca mieszanka wanilii z czymś kwiatowo-słodkim kupiła mnie w 100%, bez żadnych zastrzeżeń.

Za 400ml płynu zapłaciłam w TkMaxx - 12,99zł, była to ich cena regularna, są to najlepiej wydane pieniądze na płyn do kąpieli - to mój Kosmetyk Wszech Czasów.

Kiedy na trasie wakacyjnych podróży będę mijać jakiś TkMaxx, z pewnością zajrzę w poszukiwaniu tego płynu. 

Znacie markę Tetesept?

środa, 22 lipca 2015

Petal Fresh. Aloe Vera. Nawilżająco-oczyszczające chusteczki do twarzy - wyciąg z aloesu.

W demakijażu twarzy stawiam na delikatność i skuteczność. Produktami po które sięgam najczęściej to płyny micelarne, a wśród nich najlepiej sprawdza się niezawodna Bioderma Sensibio H2O.

Chusteczki do demakijażu nie są dla mnie produktem niezbędnym, czy też używanym codziennie. Kupię je od czasu do czasu, by skorzystać z nich w sytuacjach awaryjnych. Wrzucam je czasem do samochodu, gdy wiem że będę wracać późno do domu i chciałabym wstępny demakijaż wykonać wcześniej.
Chusteczki Petal Fresh kupiłam skuszona promocją w Hebe, ich cena na tamten moment wynosiła 9,99zł, wydawało mi się to dobrą ofertą, jak za 60 sztuk.


Dla mnie chusteczki tego typu, to tylko  powierzchowne oczyszczenie twarzy, mimo iż zużywam 2, bądź 3 chusteczki, a ta ostatnia jest już czysta, to ja nadal mam przeświadczenie że coś tam pozostaje.
Nie mylę się zbytnio, bo gdy sięgnę już wreszcie po płyn micelarny, ten jeszcze coś wynajduje i doczyszcza.


Chusteczki marki Petal Fresh są dość grube, przez co nie rozciągają się i nie rwą. Duży płat umożliwia przetarcie całej twarzy, jednak jedna chusteczka nie załatwia sprawy. Może gdyby były mocniej nasączone, bo w tej kwestii, w moim odczuciu kuleją. Początkowo myślałam że to tylko ta pierwsza, ale nawet kolejne nie były wystarczająco wilgotne.


Filozofia marki do mnie przemawia, fakt że kosmetyki mają być bez parabenów i sztucznych barwników, jest na plus, niestety sam produkt wypada średnio. Być może problem tkwi w tym że chusteczki nie są wystarczająco wilgotne, przez co są i mniej skuteczne.

Niestety w mojej ocenie produkt ten nie spełnia oczekiwań. Nie robi tego, co obiecuje producent - nie oczyszcza dokładnie, a to było jedno z zapewnień.



Poszukam lepszych chusteczek, by w awaryjnych sytuacjach mieć też produkt, na którym mogę polegać.

wtorek, 21 lipca 2015

Misslyn. Eyebrow & Lift powder. Zestaw do brwi.

Jednymi z bardziej popularnych cieni do brwi są te z Catrice, inne znane szerzej posiada marka Essence. Mniejsze grono osób sięga natomiast po Gosh, a niewiele wie chyba o istnieniu zestawu marki Misslyn.

Ja sama do tej pory używałam paletki z Sephora, mam również Catrice, ale przez ostatnie tygodnie najczęściej wybierałam poprawianie brwi przy pomocy produktu Misslyn.


Zestaw składa się z dwóch cieni, skrajny to ciemny, chłodny brąz, środkowy jest jaśniejszy i cieplejszy, więc niestety przy moich brwiach zupełnie bezużyteczny, choć sam w sobie jest ładnym, średnim, orzechowym brązem, ostatnia część to puder do aplikowania pod łuk brwiowy.
Komplet zawiera również mini skośny pędzel, zakończony z drugiej strony pacynką.
 


Dla mnie samej wystarczający byłby duet skrajnych produktów z wyłączeniem środkowego cienia, który nijak nie pasuje przy moich ciemnych brwiach.
Jak widać cień ten sam próbuje się ewakuować i wyskakuje z paletki.


Zestaw znakomicie sprawdza się na podróż, bo dzięki niemu mam podkreślone i wykończone brwi, oraz łuk brwiowy. Przy minimalistycznym makijażu to świetne rozwiązanie. Pozostałe kolory, poza tym mniej lubianym, dobrze trzymają się palety.

Cienie są dobrze napigmentowane, nie osypują się, bez problemów ze mną współpracują, a w razie pomyłki, dobrze się wyczesują.


Kosmetyk udało mi się kupić za 14,99zł. Myślę, że jak za taki zestaw, jest to dobra cena. Świetnym rozwiązaniem jest uzupełnienie cieni do brwi, o puder do aplikowania na łuk brwiowy. Całość świetnie się uzupełnia i według mnie to strzał w dziesiątkę, zwłaszcza że puder jest rewelacyjny, zarówno pod kątem koloru jak i napigmentowania.

W szafie marki dostępny jest odcień - coffee shades, nie spotkałam się z żadnym innym. 

Miałyście okazję używać?  Znacie markę?

poniedziałek, 20 lipca 2015

Bielenda Professional. Winogronowy peeling do ciała. Ujędrnienie i redukcja cellulitu.

Peelingi goszczą stale na mojej łazienkowej półce. Zazwyczaj sięgam po te żelowe, od czasu do czasu po solne, nie przepadam natomiast za cukrowymi. 

W przypadku tego peelingu obawiałam się trochę pozostawiania lepkiej warstwy na skórze, nie wiem skąd wnioskowałam że może się tutaj pojawić. Na całe szczęście bardzo się myliłam.


Kosmetyk rozpieszcza przede wszystkim zapachem i choć nie powiedziałabym że jest to winogronowy aromat, jest on ciekawy, i poprzez to sięgałam po niego z ogromną przyjemnością.
Konsystencja jest zbita, dość gęsta, łatwa w aplikacji i w rozprowadzaniu na skórze.
Różnej wielkości drobinki przyjemnie masują ciało.


Nie rozpatruję peelingu w kategorii ujędrnienia i redukcji cellulitu, dla mnie ma złuszczać martwy naskórek, wygładzać, a poprzez to ułatwić również wchłanianie balsamu.

Wszystko to zapewnia ten peeling, dodatkowo pozostawia skórę nawilżoną, gładką, ale nie ma mowy o tłustej, czy lepkiej warstwie, która  stanowi dla mnie ogromny dyskomfort.

 




Peeling zdał egzamin na piątkę. Przyjemnie się go stosuje, robi to co ma robić, tylko szkoda że już go zużyłam, nie ma się natomiast co dziwić, bywały dni że sięgałam po niego każdego dnia i mimo iż odpuszczałam sobie wtedy smarowanie balsamem, skóra wyglądała bardzo dobrze, nie odczułam wysuszenia, ani ściągnięcia.

 Minusem produktu może być dostępność, należy on bowiem do serii Professional i nie jest dostępny w drogeriach, jednak od czego jest internet, tam wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Jego cena to około 30zł, myślę że nie jest to bardzo wygórowana kwota i można raz na jakiś czas po niego sięgnąć.

Jakie peelingi lubicie najbardziej?

wtorek, 7 lipca 2015

Green Pharmacy. Olejki kąpielowe

Dla tych którzy regularnie śledzą mojego bloga, nie będzie zaskoczeniem, że pojawia się tu znów recenzja produktów kąpielowych. Chwila w wannie to czas dla mnie, szukam więc produktów które umilą mi te kilkanaście minut, spędzone w samotności. 

Marka Green Pharmacy znana jest większości z wcierek do włosów, szamponów, jedwabiu, oraz maseł do ciała.
Ja poznałam jak na razie kilka z tych produktów i wszystkie bez wyjątku mnie oczarowały.
Zarówno jedwab, bo od niego zaczęłam, jak i masło, czy żel pod prysznic, jeszcze nie raz się u mnie pojawią.

Niestety, nie cała  marka podbiła moje serce, bo po wielu zachwytach, trafiłam na produkty przeciętne.


Zakup olejków kąpielowych był tylko kwestią czasu. Czekałam na jakąkolwiek promocję, by była ona dodatkową motywacją do wypróbowania.

Kiedy nadarzyła się taka okazja, zdecydowałam się na warianty Mandarynka, Cynamon, oraz Goździkowiec, Cytryna. Zaraz po powrocie do domu, każdemu z osobna zrobiłam zdjęcia, licząc że będzie o czym pisać, niestety, było inaczej. Stąd też jedynie notka zbiorcza, nie ma się bowiem nad czym się rozwodzić.

Olejki pachną intensywnie jedynie w opakowaniu, po wlaniu do wody zapach umyka, niezależnie czy dozuję go według zaleceń, czy też lekką ręką. Pozytywnym aspektem jest piana, jaką tworzy olejek, jednak sama piana to zbyt mało. 

Liczyłam na intensywny, relaksujący zapach, na właściwości pielęgnacyjne, jednak poza pianą nie dostaję nic.
Mała pojemność 250ml nie starcza na zbyt długo, więc te 8zł to dla mnie niezbyt dobrze wydane pieniądze.



Olejki Green Pharmacy nie stały się moimi ulubieńcami, na całe szczęście kupiłam tylko dwa warianty, po kolejne już nie sięgnę. Żele to zupełnie inna bajka, te pojawią się u mnie nie raz.

Jakie produkty marki Green Pharmacy znacie?

piątek, 3 lipca 2015

Aktualizacja listy marzeń na 2015 rok. Rok na półmetku, pora na rachunek sumienia.

31 grudnia minionego roku, spisałam na blogu listę rzeczy, które bardzo chciałabym mieć, były to głównie przedmioty drobne, po części zwykłe  chciejstwa, inne wymagały większego nakładu środków pieniężnych, a co za tym idzie, również zaciskania pasa i wyrzeczeń.

Obiecałam sobie, że zaraz po połowie roku, zrobię rachunek sumienia, czy udało mi się  chociaż część tych rzeczy zdobyć. Miała to być dla mnie wymierna informacja, czy uda mi się osiągnąć zamierzone cele, czy warto być konsekwentnym. Liczyłam też po części, że dojdę do wniosku że niektóre z tych rzeczy po prostu mi się odwidziały.


Lista została zamieszczona Tutaj

Przejdę zatem do konkretów.

1. Spełniłam i to po wielokrotność, marzenie o paletach magnetycznych Vipera, w przeciągu tych 6 miesięcy przybyło mi ich kilka :) Oczywiście ciągle mi ich mało, więc dożywotnio będą wisieć na liście marzeń. Palety magnetyczne Vipera

2. Nie udało mi się nadal kupić eyelinerów Kiko, koszty wysyłki ze strony internetowej zwalają z nóg, zdobyłam jednak bardzo podobne eyelinery z Max Factor, chwilowo jestem więc usatysfakcjonowana.

3. Brakujące kolory róży Bourjois, nadal pozostają marzeniem, z jednym wyjątkiem - upolowałam 36, a to już coś!

4. Lampa pierścieniowa - kupiona w czerwcu - 40W. Długo nie były dostępne w żadnym sklepie internetowym, ani na Allegro, w końcu dopłynęły jednak do PL, nie mogłam sobie odmówić tego zakupu.

5. Aparat ortodontyczny - mam! największe i najbardziej kosztowne z marzeń. Nareszcie po 15 latach - jest!. Metalowy, z kolorowymi gumkami - obecnie lila-fiolet. Trudno opisać moją radość. Jestem aparatką od 18 maja.

6. Szlafrok frotte dostałam w prezencie od bratowej i brata :) Mogę Wam zagwarantować, nie ma dnia żebym nie miała go na sobie.

7. Torebka. Tutaj również prezent w postaci Słonia Torbalskiego. Polubiłam te torby do tego stopnia że marzy mi się kolejna.

8. Targi Kosmetyczne - niestety nie udało mi się być w pierwszym półroczu w Warszawie na Beauty Forum, byłam natomiast na 31 Lne & Spa w Krakowie, cicho jednak marzę jeszcze o Warszawie jesienią, potem już siądę na pupie ;)

9. Jedyny cel do którego nie zbliżyłam się ani trochę, powodem może być chyba po części fakt, że nie wiem gdzie miałaby swoje miejsce, w moich zagraconych czterech kątach.

10. Wzrost liczby obserwatorów o 50 osób. Mało brakowało, a cel udałoby się osiągnąć już w pół roku, jednak przez ostatnie 2 miesiące zaniedbałam blogowanie, z wielu różnych, niezależnych ode mnie przyczyn. Gdyby nie to, może już dziś miałabym co świętować.


Zapał na realizację marzeń nie słabnie, widzę że warto się mobilizować i koncentrować na tym, by sprawiać sobie te małe przyjemności, które dają mi ogromną radość. 

A jak Wam idzie realizowanie planów i marzeń? Połowa roku to idealny moment na rachunek sumienia :)

czwartek, 2 lipca 2015

Zakupy z miesiąca czerwca 2015r

W porównaniu z wielkością denka, zakupy prezentują się zdecydowanie mniej okazale. Przez co z ogromną dumą, pokażę co zasiliło moje zasoby.


Kosmetyki Klorane to efekt sporej promocji w Hebe - szampony wychodziły po 10,49, a maska 18,99zł. Wzięłam z czystej ciekawości, dla poznania marki i dla odmiany dla moich włosów.
Odżywka w sprayu to była konieczność, padło na Gliss Kur, bo te były akurat w promocji, a poza tym bardzo je lubię i w zdecydowanej większości służą moim włosom.
Mydło Alverne to dodatek do większych zakupów dałam za nie tylko 0,99zł.

Róż Bourjois w kolorze 36, to jeden z brakujących mi odcieni - koszt około 28zł. Kupiłam w Ptaku pod Łodzią.


Gumki Cat&Cat kupione w Hebe. Bardzo je lubię, choć muszę przyznać że czarna jest najmniej wytrzymała i już lekko się rozciągnęła.



NYX Baked Blush, to podarunek od mamy :) ale również postanowiłam się tu nim pochwalić :)


I to by było na tyle. Zaskakująco mało, w porównaniu do poprzednich tego typu wpisów, ten jest dziwnie krótki :)

Oby tak dalej.
 

środa, 1 lipca 2015

Projekt denko - czewiec 2015r

Czerwiec za nami, powiem szczerze - może dobrze że się już skończył, jakoś mało pozytywnych rzeczy przyniósł. Czy kolejne miesiące będą już lepsze? - zaczynam w to wątpić. 

Jednym z nielicznych pozytywnych aspektów jest dalsze, sukcesywne i sumienne odgruzowywanie z zapasów. Denko idzie mi dobrze, nawet mimo totalnego braku czasu, jak widać po zużytych butelkach, nadal się kąpię i myję włosy, a ze względu na ziszczenie jednego z marzeń na ten rok, jeszcze częściej myję zęby, ale o tym napiszę wkrótce kilka słów więcej.


Przejdę do rzeczy i w kilku słowach podsumuję każdy z produktów z którym się żegnam.


- Meridol, Płyn do płukania jamy ustnej. Ma przyjemny smak, który nie drażni, a przyjemnie odświeża. Moje dziąsła polubiły jego delikatność.
- Himalaya. Mint Fresh, żel do zębów, jest równie dobry jak pasty tej marki.
- Bielenda. Olejek do kąpieli. Harmony. Mandarynka i verbena. Bardzo lubię te olejki, za obfitą i trwałą pianę, niestety jest to moje ostatnie opakowanie z zapasów poczynionych w Biedronce za 4zł z groszami. Z drugiej strony, odmiana mi się przyda i teraz rozpływam się z zachwytu nad płynami Tetesept.
- Green Pharmacy. Olejek kąpielowy Mandarynka i Cynamon. O ile masła i żele do kąpieli tej marki uwielbiam, tak olejek zbiera u mnie mierne noty. Nie ma w nim nic, co skłoniłoby mnie do ponownego zakupu, nawet niska cena. Jest piana, ale ani grama z zapachu w czasie kąpieli.
- Balea. Kremowy żel pod prysznic. Mleko i miód. Zapach zbliżony do znanego pewnie przez większość z Was Palmolive, z tą samą kompozycją zapachową. Powiem krótko - Palmolive w tym pojedynku wygrywa. Balea ma zapach bardziej rozwodniony, bardziej ulotny, jestem daleka od zachwytów.
- Eva Natura. Migdał i Kokos, żel pod prysznic oraz masło z tej serii - nie i jeszcze raz nie! Mdli mnie nawet na samo wspomnienie tych chemicznych zapachów.
- Lierac. Hydra Body Scrub. Peeling do ciała o bardzo przyjemnych i skutecznych w swym działaniu drobinkach. Chętnie jeszcze kiedyś zaopatrzę się w jakiś zestaw miniatur.
- Yves Rocher. Pur de Mimosa. Ubolewam że tej serii nie ma już w salonach tej sieci. Żel z tej linii był jednym z moich ulubieńców, również balsam miał tak dobrze mi znaną nutę zapachową.
- Desnuda. Balsam zapachowy. Perfumy uwielbiam, niestety balsam mało apetycznie kwaśniał na skórze, właściwości pielęgnacyjne miał żadne, miałam wrażenie że wręcz wysuszał skórę i do tego miał masę brokatowych dużych drobinek. Spore rozczarowanie.
- Isana. Żel do golenia. Czy tylko ja i moja mama zauważyłyśmy różnicę, że żele w nowych opakowaniach nie mają już tej samej konsystencji? Nie tworzą już na skórze takiej piany, a w wodzie pływają smętne grudki żelu. Chyba pora rozstać się po tak wielu latach i kilkudziesięciu zużytych opakowaniach z tą marką i wrócić do Gilette.
- Bioelixire. Argan Oil. Maska do włosów. Bardzo miło wspominam ten produkt, używałam jako odżywki po każdym myciu i ułatwiała w znacznym stopniu rozczesywanie włosów i pozwalała utrzymać je w dobrej kondycji.
- Dove. Nourishing Oil Care. Ekspresowa maseczka regenerująca. Przyjemna odżywka do włosów, sprawiała że włosy były miękkie i gładkie.
- Capitavit. Mój niezawodny środek na wiele problemów z włosami i skórą głowy.
- Biovax. Dwufazowa odżywka do włosów suchych i zniszczonych, bez spłukiwania. Tutaj niestety powrotu nie planuję. Rozczarował mnie ten wariant.
- Bioderma Sensibio H2O Ar. Wariant do skóry naczynkowej cenię na równi jak klasyczny Sensibio H2O, dla mnie nie ma różnicy. Rewelacyjnie zmywa makijaż z całej twarzy i oczu.
- Oeparol. Hydrosense. Nic szczególnego.
- Avene. Kojący krem pod oczy, jeden z moich lekkich ulubieńców.
- The Body Shop. Mango Lip Butter. Niestety zapach na tyle mnie drażni, a i działanie rozczarowuje, że nie zmuszę się by zużyć do dna.
- Dermominerały, maseczka z Biedronki. Jeśli tylko jeszcze kiedyś się pojawią, kupię z pewnością. Oczyszcza, zwęża pory - zapewnia to czego wymagam od tego rodzaju maseczek.
- Jadwiga. Papka do cery trądzikowej. Zużyłam kiedyś pełnowymiarowe opakowanie, teraz miałam próbkę, akurat do nierównej do walki z nawrotem trądziku. Kiedy te hormony się unormują?!
- ze zużytych próbek najbardziej przypadła mi do gustu Eucerin. Hyaluron-Filler do skóry normalnej i mieszanej. Świetnie sprawdza się pod makijaż. 
- Casting farba 513 Mroźne Trufle. Kiedyś lubiłam te farby, teraz odnoszę wrażenie że ich trwałość jest coraz gorsza. Zużyłam więc ostatnią z zapasu i dumnie mogę powiedzieć, że żadnej już nie chowam na dnie szuflady i dobrze mi z tym!
- Zepter. Miniatura kremu do rąk. Bardzo przyjemny krem, ale przypuszczam że też bardzo drogi.
- Bell i Joko, pudry nie do końca zużyte. O ile Bell kiedyś lubiłam, tak  Joko ma niestety zupełnie niepotrzebne drobinki.
- Tusze do rzęs: Gosh, Grashka, Clinique. Jeden z tuszy Gosh był dobry, a drugi, mimo iż taki sam, również zafoliowany, to bardzo szybko zgęstniał.
- L'Artisan Parfumur. La Chasse Aux Papillons. Uroczy maluch o wdzięcznym i mocnym zapachu.
- Tami, płatki kosmetyczne, dobrze znane i lubiane.


Z ulgą rozprawiłam się z pustymi opakowaniami, które dumnie rano wyniosę do kosza.

Znacie, lubicie te produkty, może te które u mnie się nie sprawdzają, są Waszymi ulubieńcami?