Na słowo gąbka do makijażu, od dobrych kilkunastu miesięcy większość ma przed oczami - jajo, nieważne już czy ono różowe, bo i kolorami tęczy mienią się kolejne warianty.
Dziś jednak chciałam pokazać coś, co jest zarazem gąbką i puszkiem w jednym, i zupełnie niepodobne jest do jaja.
Dawno temu, na wyprzedażach w Sephorze, grzebałam jak zwykle w pędzlach, jednak moją uwagę przykuły też inne akcesoria, a wśród nich kosztujący niecałe 10zł gadżet, o zupełnie obcym mi wyglądzie.
Fred Farrugia - dwustronna gąbka-puszek do nakładania makijażu.
Małe opakowanie kryło tajemnicę, a że jak na Sephorę, to kosztowało niewiele, poszłam z nim do kasy. Musiało jednak długo leżeć, bym zmobilizowała się do jego wypróbowania.
Wiadomo, codzienna rutyna i pośpiech nie służą testom, nie można sobie pozwolić na wpadkę.
Czasem jednak coś strzeli człowiekowi do głowy i gdzieś ma konsekwencje, a wtedy łapie co mu tylko wpadnie w oko, i liczy że odkryje coś, co dotąd nie zostało rozsławione.
Tak też było z gadżetem od Fred Farrugia. Trochę w kiepskim humorze, trochę też znudzona, marudna i potrzebująca dreszczyku pozytywnych emocji, żądna chyba po części wrażeń, sięgnęłam po gąbkę oraz podkład i ruszyłam do działania.
Dzień nie był właściwy na pierwsze testy, wieczorem nie nałożyłam kremu na noc, więc suche skórki miały pole do popisu. Skóra nie wyglądała też najlepiej, tu zaczerwienienie, tam szary koloryt, tu wulkan, tam zaskórnik, ot taką mam podłą rzeczywistość.
Niestety gąbka zamiast rozprowadzać podkład, chłonęła jego niesamowite ilości. Jeszcze żebym tego podkładu nie lubiła, to może i bawiłabym się tak dalej, ale szkoda mi Infallible 24h -Matte, jeśli i kryje dobrze i matuje, tylko mogę na ćwierć tonu za ciemny kolor popsioczyć.
Dociskanie do skóry niewiele robiło, rozcieranie podkładu podrywało suche skórki. Nie dla mnie taka zabawa. Kolejne próby nie wywarły na mnie pozytywnego wrażenia.
Inaczej ma się rzecz z drugą stroną, a mianowicie z puszkiem. Jest on niewielkich rozmiarów, pozwala więc miejsce przy miejscu ostemplować twarz pudrem. Dotrze nawet precyzyjnie w okolice skrzydełek nosa, pokryje pudrem sam nos i całą strefę T, dając mat na długie godziny, zakładając że puder ma takie właśnie właściwości.
Być może inny puszek podobnie by się sprawdzał, ale jeszcze nigdy nie spotkałam tak małego i podłużnego w dodatku.
Obsługa jest dość prosta, wsuwamy całość na wskazujący i środkowy palec, i w zależności która część jest po wewnętrznej stronie dłoni, możemy nakładać podkład, bądź puder.
O dziwo przepłukanie w żelu do mycia twarzy załatwia sprawę i szybko pozbywamy się produktu, gąbka jest czysta i gotowa do działania, oczywiście zaraz po wyschnięciu.
Opakowanie zawierało 2 sztuki, więc dwie trzeba będzie zużyć.
Gdyby produkt służył tylko do nakładania podkładu, stwierdziłabym że eksploatowanie go będzie ciągnęło się długo i niechętnie. Jednak kiedy odkryłam że puder nakładany puszkiem daje mi mat na dłużej, niż lekkie omiatanie twarzy pędzlem, sięgam po niego częściej. Jest on niezastąpiony jeśli wychodzę na dłużej, a makijaż ma przetrwać kilka godzin, na czymś więcej niż siedzeniu przy stole i piciu kawy.
Nos, skrzydełka nosa, policzki, miejsce między brwiami, czoło, tutaj stempluje twarz puszkiem, dociskając puder miejsce przy miejscu i to działa.
Niby zbędny, wymyślny gadżet, dla którego znalazłam zastosowanie i muszę przyznać że służy mi dużo lepiej niż myślałam.
Człowiek ogarnięty miłością do pędzli zapomniał, że puszki też mają swoje plusy.
Trzeba swoje serce tak rozciągnąć, by pomieściło w sobie miłość do pędzli i dla tego maluszka, a przy okazji znalazło miejsce na gorące uczucie do: cieni, zapachów, kąpielowych umilaczy... itd. itd.
Spotkałyście się kiedyś z podobnym gadżetem? Sięgacie czasem po puszki?
Puszki zappmniane a sprawdzaja sie :)
OdpowiedzUsuńJUż bardzo dawno nie używałam takich puszków :)
OdpowiedzUsuń