Nawilżająca pianka do mycia twarzy trafiła do mojej łazienki jakiś czas temu. Czekałam na odpowiedni moment, by móc powalczyć o przywrócenie nawilżenia mojej kapryśnej skóry.
Zasadniczo jestem posiadaczką cery mieszanej, momentami bardziej tłustej, jednak często odwodnionej i potrzebującej ukojenia, jak i nawilżenia.
Cera bardziej skomplikowana i upierdliwa, niż opisuje się to w książkach, artykułach, czy prasie kobiecej. W jakim komforcie żyje ten, kto nie musi się z nią borykać. Przekracza ona bowiem wszelkie dozwolone normy, łamie określone standardy i granice wytrzymałości.
Pianka miała być remedium na uczucie ściągnięcia, czy też zbytnie wysuszania skóry innymi środkami, które mogłoby powodować niekontrolowane wysuszania i złuszczanie naskórka.
No właśnie, miała być...
Bioderma. Hydrabio Mousse z pewnością zaskakuje formą samego kosmetyku. Dozownik do złudzenia przypomina aplikator z bitą śmietaną i w sumie konsystencja jaka wydobywa się z wnętrza, w znacznym stopniu ją przypomina. Zbita, mięsista, kremowa piana, nie ma mowy o marnym puchu, który zniknie po jednym podmuchu. Nic z tych rzeczy.
Konsystencja i forma to jednak nie wszystko.
Owszem aplikacja jest łatwa, choć dwie pierwsze próby kończyły się u mnie zbyt dużą porcją piany, jednak już z każdą następną było lepiej i nie marnowałam niepotrzebnie i tak drogiego produktu.
To co obiecywał producent, jawiło się jak ideał, wprost dla mnie stworzony.
W praktyce nie było już tak dobrze.
Skóra odwodniona jest trudna do opanowania, jednak nadal muszę pamiętać o tym, że borykam się z niedoskonałościami, więc kosmetyk służący do oczyszczania i mycia, musi te dwa aspekty spełniać pierwszorzędnie i nienagannie, a niestety miałam wrażenie że nie do końca mi służy.
Wrażenie niedomycia towarzyszyło mi za każdym razem. Mimo iż makijaż usuwam wcześniej płynem micelarnym, potem kontakt z wodą i środkiem do mycia jest i tak nieunikniony.
Gdyby to było tylko wrażenie, to dałabym sobie spokój. Niestety stan cery podczas jej używania jest daleki od ideału, skłonna jestem winić za ten fakt, właśnie tę piankę. Nic innego w mojej pielęgnacji się nie zmieniło, więc być może delikatność, nie przekłada się w tym przypadku na skuteczność oczyszczania. Ewidentnie pory są zapchane, pojawia się więcej niedoskonałości. trudno mi znaleźć innego winowajcę.
Według mnie nie osiągnięto w przypadku tego produktu złotego środka, między oczyszczaniem, a zapobieganiem utraty wody z naskórka. A trzeba jednak pamiętać, że i cera mieszana, problematyczna, trądzikowa bywa odwodniona, a dla nich jak widać kosmetyk nie do końca się sprawdza.
Na plus jednak mogę wskazać że jest delikatna, nie drażni skóry, czy też oczu i do tego jeszcze jest niesamowicie wydajna.
Gdybym była posiadaczką skóry suchej, czy też normalnej, ale nieskazitelnej, to zapewne byłabym zadowolona, bo faktycznie można zapomnieć o efekcie ściągnięcia, ale nie dane mi mieć taką cerę.
Szukam więc dalej mojego złotego środka.
Ja polecam Ci emulsję cetaphil, którą używałam wiele lat i jeszcze kiedyś do niej wrócę oraz Synder dermedic- który używam obecnie i jest rewelacyjny. Do Twojej cery też te kosmetyki powinny być ok. i się sprawdzić.
OdpowiedzUsuńNigdy nie lubiłam pianek do mycia twarzy i raczej się to nie zmieni. Jestem wierna żelowi z Avene, skutecznie ukoił moją kapryśną cerę.
OdpowiedzUsuńpianki raczej mnie nie kuszą!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że pianka się nie sprawdziła. Moja broda ostatnio wygląda jak pobojowisko, więc na pewno u mnie też się nie sprawdzi :(
OdpowiedzUsuńSzkoda że się nie sprawdziła - ja swoją drogą uwielbiam wszelkie pianki do mycia twarzy :)
OdpowiedzUsuń