czwartek, 28 stycznia 2016

Love Me Green. Organic. Revitalising hand cream. 98% natural

Dłonie, dłonie...  nie mogę przestać dbać już o nie!
Stan skóry moich dłoni pogorszył się diametralnie w ciągu ostatnich dwóch lat. Wcześniej nie miałam z nimi najmniejszego problemu. Mogłam ignorować kremy do rąk, mogły one dla mnie nie istnieć, teraz natomiast nie ma nocy bez kremu do rąk, nie ma też mycia, bez późniejszej konieczności solidnej dawki nawilżenia.
Posiłkuję się wszystkim co mam w zanadrzu i z ogromną ulgą przyjmuję każdą porcję dobroczynnych składników pielęgnujących.

Krem Love me Green musiał trochę poczekać, bym z konieczności i w desperacji ustawiła go obok co najmniej trzech innych, otwartych już kremów.


Wizja zawartości masła shea i kilku innych naturalnych składników, jawiła mi się jako ratunek na spękane opuszki, łuszczące się palce i ogólne wysuszenie skóry.
Krem ma według mnie lekką konsystencję, wchłania się szybko i daje aksamitną w dotyku skórę.
Pozostawia dłonie wygładzone, bez lepkiej, czy tłustej warstwy, nie mam również wrażenia oblepienia skóry. Komfort aplikacji oceniam bardzo wysoko i myślę że kosmetyk spodobałby się  fankom Ziaji Kozie Mleko, według mnie oba kremy pozostawiają na dłoniach podobną jedwabistą gładkość.
Zapach, ani mnie nie ziębi, ani mnie nie grzeje. Nic szczególnego - przyjmuję go obojętnie.


Krem pomimo obietnicy właściwości odżywczych, nawilżających i regenerujących, nie daje mi dogłębnej pielęgnacji. Owszem doraźnie skóra odczuwa ulgę, spija krem jak szalona, natomiast stosowany na noc, rozczarowuje już po pierwszym myciu. Nie widać by krem wpłynął na stan skóry. Owszem stosowany po kontakcie z wodą - przynosi ulgę, jednak wysuszenie, odwodnienie i ogólna katastrofa na moich dłoniach to dla niego zbyt duże wyzwanie, by przywrócić jej równowagę.

Krem sam w sobie zły nie jest, jednak nie podoła ekstremalnie wysuszonej i spękanej skórze.
Jako krem dzienny, podczas pracy przy komputerze, ze względu na szybkie wchłanianie może być ideałem, niestety nie dla mnie, nie na tym etapie kataklizmu suszy i ogólnego wyjałowienia mojej skóry.

Szkoda, liczyłam na coś więcej. W innych okolicznościach z pewnością byśmy się polubili.

Na karku trzydziestka, a skórę dłoni mam co najmniej dwa razy starszą.

Która partia skóry jest teraz Waszą największą bolączką?

7 komentarzy:

  1. mi na ekstremalne przesuszenia bardzo pomaga mocznik. znajdziesz go w kremie isany i w kremach eveline

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojj ja też mam problem z przesuszonymi dłońmi, używam zazwyczaj kremy z Evree :)

    OdpowiedzUsuń
  3. całe moje ciało jest bardzo suche, najwięcej problemu przysparza mi skalp. dłonie kremuję maniakalnie, bardzo często

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta marka bardzo przyciąga już samymi opakowaniami :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Szkoda, że Ci do końca nie przypasował.
    Ja polecam Garniera czerwonego.

    OdpowiedzUsuń
  6. A u mnie na ekstremalne przesuszenie sprawdza się maść nagietkowa, a tak doraźnie stosuję obecnie klasyczny krem Kamill na przemian z Evree Max Repair,ostatnio zaopatrzyłam się w niego u Was przy okazji zakupów za całe 5 zł chyba :D Pani w aptece ostatnio polecała mi też rękawiczki Regenerum.

    OdpowiedzUsuń